Lubię lubić

Agnieszka Kosińska
Agnieszka Kosińska

Psi ogon, czyli aśwaganda

Na gwałt szukamy witalności, nie tylko na przednówku naszego zmienionego świata. Wszystkiego tego, co lost in translation – zgubiło się w tłumaczeniu: wszechświata – na świat człowieka, na rosnące potrzeby człowieka, na ograniczenia człowieka. A co z całą resztą? Gwiazdami, z którymi łączy nas skład pierwiastkowy, roślinami, które tak pięknie porozumiewają się między sobą, a tylko człowiek ich nie słyszy, wreszcie – co ze zwierzętami? Przyznam się od razu: czuję się pewniej i lepiej, kiedy w autobusie wypełnionym ludźmi jedzie z nami pies. Wystarczy patrzeć w jego cierpliwe oczy, spokojny wyraz ciała. A czy widzieliście, co robiły psy, kiedy 13 stycznia spadł w Krakowie wielki śnieg? Czy człowiek umie się tak jeszcze cieszyć? Co tam cały pies, wystarczy ogon psa! Wyraża wszystko. Zapisuję wam, ludzie, ogon psa do patrzenia jako lekarstwo na świat. Jest pewien wiersz wspaniałej poetki Anny Świrszczyńskiej (czy można mieć bardziej z przyrodą i polszczyzną związane nazwisko?), co tam wiersz, cały cykl pod tym tytułem: Szczęśliwa jak psi ogon.

Szczęśliwa jak to, co nieważne
i wolne jak rzecz nieważna.
Jak to, czego nikt nie ceni
i co nie ceni siebie.
Jak to, z czego wszyscy drwią,
i to, co drwi z tej drwiny.
Jak śmiech bez poważnego powodu.
Jak krzyk, który może się wykrzyczeć.
Szczęśliwa jak byle co.
Jak byle jakie byle co.

Szczęśliwa
jak psi ogon.

Zapisuję wam, ludzie, wiersze Świrszczyńskiej jak aśwagandę: jej odwagę, jej styl i szwung. I wielki talent. Córka pięknej Stasi Bojarskiej i malarza Jana Świerczyńskiego, w którego warszawskiej pracowni się wychowała. „Ojciec malował, chodząc z kotem na ramieniu. Przy pracy śpiewał bez przerwy”. Mocno żyła Anna. Była ulubienicą Erosa i Hermesa. Miała być malarką. A jak pisała! Jej wiersze to właściwie małe teatry – miniatury dramatyczne. „W nocy matka wyjęła z kuferka / białe ślubne pantofle / z jedwabiu. Długo / smarowała je atramentem. Raniutko / wyszła w tych pantoflach / na ulicę, / stać w kolejce po chleb (...)”. Niektóre to wielkie wiersze literatury światowej (na przykład Piorę koszulę czy całe cykle Budowałam barykadę; Jestem baba). Burzliwą historię miłosną, rodzinną czy historię kraju umie Anna opowiedzieć tak kaligraficznie i przejrzyście, jakby zdarzyła się kobiecie z dynastii Ming albo mieszkance Pompei tuż przed wybuchem wulkanu. No i tak pięknie łączy człowieka z naturą, w nim i poza. Kaligrafia i ekstaza. Prawie niemożliwe połączenie, a Annie Świrszczyńskiej się udało. Ewentualnie mogę też polecić na przednówku zmienionego świata inne moje ulubione i sprawdzone lekarstwa (ale nie zamiast Świrszczyńskiej tylko „wespół w zespół, by żądz moc móc wzmóc”): filmy przyrodnicze z głosem Krystyny Czubówny i Elżbiety Groszek. Szczególnie te, w których można oglądać z bliska uwijające się ptaki, motyle, robaczki i dziwną egzotyczną oraz dziwną lokalną florę. Poza tym planuję wypad na ptasie gody na rozlewiska Biebrzy lub Odry, jak tylko się troszkę ociepli. Bo nie ma to, jak wziąć udział osobisty w święcie przyrody. (Trzeba kupić lornetkę).

Cytaty (oprócz Jeremiego Przybory) pochodzą z tomu: Anna Świrszczyńska, Poezja (zebrał i przedmową poprzedził Czesław Miłosz), PIW, Warszawa 1997.

Miesięcznik Kraków, marzec 2021 Tekst z miesięcznika „Kraków”, marzec 2021.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.