Okiem Beresia
Myśl, słowo i wybór = wolność
Upieram się, by najnowsze dzieje określać jako Złe Czasy, i to pisane wielkimi literami. I nie chodzi tylko o to, co jest w Warszawie, ale i o to że cały świat wolności ostatkiem sił broni się przed brutalnym populizmem.
Są puryści, którzy twierdzą, że to błąd – za mną jednak stoi słownik PWN („Wielką literą piszemy również przenośne, opisowe bądź poetyckie nazwy wydarzeń lub procesów historycznych, na przykład Cud nad Wisłą”). Są politolodzy, którzy odmawiają mi racji, bo nie wolno naddawać znaczenia łajdactwu („Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”?), a poza tym to się dzieje wszędzie. Tyle że jeśli szaleństwo intelektualne dzieje się „wszędzie” to dopiero strach! Tym bardziej że Polska ma wkład w budzenie demonów idiotyzmu. W USA Donald Trump zapowiadał Wielki Mur przeciwko Obcym, a w Polsce lider prawicy straszył chorobami roznoszonymi przez przybyszy, których nie było. Dziś antyszczepionkowcy nie wierzą w covid, nawet gdy w męczarniach umierają w szpitalach, a nadwiślański prezydent się chwali, jak on to nigdy się na grypę nie szczepił. Za chwilę przyjdą fachowcy od Ziemi jak naleśnik – ale przecież to w Polsce została wcześniej założona religia smoleńska na podstawie eksperymentu z parówkami i wyginanymi puszkami po coca-coli.
* * *
Mądrość dawał nam człowiek, który zabiłby dziś antyszczepionkowców drwiną, a dla światowej rozpoznawalności polskiej marki był kamieniem milowym jak Szopen, Wajda i Wałęsa. Ale żaden z nich nie był najpopularniejszym polskim pisarzem świata, tylko on – Stanisław Lem, którego stulecie urodzin obchodzimy. On nie miał wątpliwości co do kondycji ludzkiego intelektu: „Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów”. Po prawdzie nie są to jego słowa, ale nie odbiegają od jego przekonań. Bo od siebie mogę prawie dosłownie zacytować jego zdanie wagi podobnej: „Rosnąca liczba dostępnych informacji powoduje, że w świecie rośnie również liczba idiotów”. Powiedział tak w rozmowie ze mną, czyli z Beresiem, Witoldem Beresiem – a nie, uwaga, w rozmowie ze Stanisławem Beresiem, kuzynem moim dalekim, który na Lemie zjadł zęby.
Mówił mi na przykład przed trzydziestu laty tak, jakby opisywał świat dzisiejszy: „Ludzie malują sobie różne flagi i tatuaże, jak Maorysi nie Maorysi, i w ogóle jednak można mówić – ja to przynajmniej tak nazywam – o ponownej barbaryzacji. (…) Myślę, że próby odwrócenia tych trendów są daremne, a nauka staje się jakimś odizolowanym zakonem, fortecą zwariowanych mnichów, którzy tylko latają po całym świecie i zbierają informacje. A tymczasem już ilość informacji naukowych jest taka, że właściwie jestem nimi na śmierć przygwożdżony i czuję się jak człowiek, który stoi na peronie i chce gonić sześć pociągów odjeżdżających na raz, a każdy w inną stronę. Więc skończyć się to dobrze nie może”.
* * *
Najostateczniejszym wkładem Polski w dorobek głupoty jest walka Polaków z wolnością słowa. Tak, Polaków, bo przestańmy zwalać wszystko na władzę – ktoś jej, kurczę, co chwilę w wyborach daje prawo do łajdactw.
Wojtek Fusek, były wicenaczelny „Gazety Wyborczej”, pisał niedawno, oddając ducha wielu: „Bezradnie zrozpaczony szukam przyczyn utraty resztki sił. Z trudem wstaję, pracuję. Pierwszy raz od 30 lat nie słucham radia, nie oglądam telewizji, próbuję nie otwierać serwisów informacyjnych, z przyzwyczajenia kupuję tygodniki, ale ich nie czytam. Bo gdy to zrobię, dostaję bólu brzucha, dopada mnie niemoc, pocę się, skacze ciśnienie. Świat, który znam od ponad 50 lat, jeszcze nigdy nie był mi tak wstrętny, szczególnie ten od Odry i Nysy po Bug. (…) Wierzyłem, że będę tym pokoleniem Polaków, które zasieje normalność, spokój, doceni uczciwą pracę, zmieni kraj w mlekiem i miodem płynący. Byłem naiwny. Tej przeklętej ziemi nie da się zaorać i posiać ziarnem rozsądku i dobroci”.
Więc jesteśmy zmęczeni. Nie dziwota. Ale tym bardziej się cieszę, że miesięcznik „Kraków”, za przykładem prezydenta Majchrowskiego, stanął w szeregu tych, którzy wspierają ideę Medalu Wolności Słowa w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku.
Ale aby na medalach się nie skończyło, musimy już dzisiaj się nad tym zastanawiać, jakiej Polski chcemy. Dlatego, wspólnie z pisarzem Ziemowitem Szczerkiem i profesorem Krzysztofem Zajasem (znakomity „Czas Literatury”!) zastanawiamy się, czego państwo może oczekiwać od kultury, a co kultura może dać państwu.
I wiecie co? Złe Czasy sczezną, a karta się odwróci i demony przegnamy.