Smocze jajo
Piwnica i Jaszczury
Kabaret Piwnica pod Baranami i międzyuczelniany klub studencki Pod Jaszczurami. Dwa flagowe okręty na rozkołysanych falach pokoleniowych emocji, żeglujące po dwóch przeciwnych pierzejach krakowskiego Rynku.
Po jednej stronie numer 27. Ironia, przekora, kpina, odgradzanie się od zaokiennej rzeczywistości. Towarzystwo starannie wyselekcjonowane. To jakby zakon zaprzysiężonych i owładniętych potrzebą zadawania absurdalnych pytań. Przymierze indywidualistów zjednoczonych w chórze parodiowania codzienności. Poprzeczka postawiona wysoko. Kabaretowe występy to przepustka do popularności, sławy, a nawet nieśmiertelności.
Po drugiej stronie numer 8. Matecznik niekończących się sporów, gniazdo wylęgających się wciąż aspiracji, ciągłe pytania o drogi do przyszłości. Przewalające się zastępy pisarzy, artystów, ludzi kina i teatru, filozofów, uczonych, polityków. Pokazywanie się tu było oznaką przynależności do studenckiej arystokracji.
Przy wszystkich odmiennościach i różnicach te dwie instytucje w latach 60. i 70. tamtego czasu dopełniały się nawzajem. Ci spod numeru 27 mieli otwarte drzwi pod naszą ósemkę. I tak Wiesiek Dymny, najprawdziwszy filar Piwnicy, swój kabaret Remiza powołał do życia właśnie w Jaszczurach. W wystawionej tam Operze strażackiej absolutnym objawieniem były panienki (a wśród nich Basia Nawratowicz i Dorota Terakowska) fikające długimi nogami w czarnych rajstopach. W Zrzeszeniu Studentów Polskich startowałem jeszcze przy ulicy Floriańskiej – tam pod numerem 55 była siedziba Rady Okręgowej. Przed 600-leciem Uniwersytetu Jagiellońskiego magistrat obdarował nas prestiżowym lokalem przy Rynku 8. Stoły, krzesła, biurka i szafy z Floriańskiej do Rynku ze śpiewem i muzyką przeniosła zaprawiona w juwenaliowych maskaradach rozbawiona gromada studentów. Przed Jaszczurami powitał nas Dymny, podając na tacy bochenek chleba i pół litra wódki. Któregoś dnia wpadł potem do mnie i nalegał, aby pożyczyć mu 500 złotych. Miał oddać na drugi dzień. To była niemała suma, prawie połówka mojej pensji. Po miesiącu zjawił się z drewnianą rzeźbą diabła, niezwykłego, bo ponakłuwanego strzałami na wzór afrykańskiego woodoo. Postawił to na moim biurku i oświadczył, że jesteśmy kwita. Mam tego diabła do dziś. Ma zamiast serca werk zegarka.
U progu obchodów 600-lecia UJ w Jaszczurach wydarzyło się coś, co miało odmienić losy Piwnicy. W październiku 1963, na wielkim państwowym spędzie, w towarzystwie dostojników rządowych zebrała się w Krakowie wierchuszka polskiego szkolnictwa wyższego. Wszyscy rektorzy i sekretarze uczelnianych organizacji partyjnych. Moim zadaniem było zorganizowanie dla tych dostojności wieczoru w klubie Pod Jaszczurami. Udałem się do Kolorowej, kawiarni przy ul. Gołębiej, gdzie południową porą rezydował zawsze ze swoją świtą Piotr Skrzynecki. Piwnica demonstrowała w tym czasie najwyższe loty. To była galaktyka najpierwszej jasności gwiazd. Cała ta niepokorna plejada za swoje wyskoki miała wtedy szlaban na występy Pod Baranami i, usunięta ze swojej macierzystej siedziby, produkowała się gościnnie w stołówce domu literatów przy Krupniczej 22. Zaproszenie do Jaszczurów zostało ochoczo przyjęte.
To, co działo się tego wieczora w naszym studenckim mateczniku, przeszło najśmielsze ze wszystkich możliwych oczekiwań. Serwowane w tym gronie teksty nabierały niebywałej ostrości, a zabójczej pikanterii dodawała spektaklowi nieprawdopodobna oprawa widowiska. W stronę widowni szybowały ze sceny wszelkie możliwe rekwizyty i części garderoby. Cyrankiewicza oblano wodą, a Ewa Demarczyk usiadła na kolanach tego najważniejszego z widzów, podniosła z podłogi szmatę i starannie polerowała nią łysinę pana premiera. Dymny wywołał na scenę szefa rządu, kazał mu przykucnąć i szykował się do skoku przez jego grzbiet. Na ten widok zerwał się Henryk Golański, minister szkolnictwa wyższego, poprosił Cyrankiewicza o powrót na krzesło i sam podstawił Dymnemu swoje plecy.
W przerwie występów moje zwierzchnictwo, to z Rady Okręgowej i to z Naczelnej, pełne było absolutnie katastroficznych wizji. Podczas krótkiej nerwowej rozmowy padły słowa, że to wszystko, co tu się dzieje, jest końcem Zrzeszenia. Nie wiem, co było dalej, widziałem tylko kibitkę, która wiezie mnie na Sybir. Kiedy już wszystko się skończyło, Cyrankiewicz wstał i oznajmił całej sali, że w życiu jeszcze tak się nie ubawił.
Po tym spektaklu Piwnica powróciła do swojego lokum Pod Baranami.