Ostatnia taka jesień, ostatnie takie święta…
Dwudziesty rok niepodległości upływał raczej spokojnie. Po wielkim kryzysie, był to kolejny dobry dla gospodarki rok, a w polityce zagranicznej istotną zdobyczą była normalizacja stosunków z Litwą. Dopiero jesienią 1938 roku pojawiło się wzmożenie nastrojów.
Spośród wydarzeń politycznych najwyższą rangę miała wrześniowa konferencja w Monachium. Po dokonanej w marcu aneksji Austrii, kanclerz Hitler zażądał tym razem zachodniej części Czechosłowacji zamieszkałej przez ponad trzy mln Niemców. W wypadku nieprzyjęcia tych żądań zagroził zbrojną interwencją. Ostateczne rozstrzygnięcie miała przynieść zwołana na żądanie Niemiec konferencja w Monachium. Obok gospodarzy do obrad przystąpili szefowie rządów Francji, Wielkiej Brytanii i Włoch. Bezpośrednio zainteresowanych – przedstawicieli Czechosłowacji – nie zaproszono.
Przyjęcie stawianych przez Niemców twardych warunków nie było zaskoczeniem. Zarówno sygnatariusze układu, jak i wszyscy obserwatorzy nie mieli wątpliwości, że kapitulancka postawa Europy jeszcze bardziej rozzuchwaliła Hitlera. Jedynym zadowolonym był brytyjski premier Neville Chamberlain, który na londyńskim lotnisku oznajmił rodakom: „Przywożę wam pokój na nasze czasy”. Do rozbioru Czechosłowacji przyczyniły się niechlubnie oddziały polskie w postaci sformowanej doraźnie Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Śląsk” dowodzonej przez gen. Władysława Bortnowskiego. Polska zajęła niewielki teren 801,5 km2, jednak o dużym znaczeniu gospodarczym, bo między innymi z częścią węglowego zagłębia morawsko-karwińskiego i hutą w Trzyńcu. Gwoli historycznej prawdy powiedzieć trzeba, że na zaanektowanym Zaolziu dominowała źle traktowana, systematycznie wynaradawiana ludność polska, szacowana na około 120 tys.
Spór z Czechosłowacją o te tereny trwał z różnym nasileniem od 1919 roku. Tuż po zakończeniu konferencji w Monachium – 30 września 1938 roku – wysłano Czechom ultimatum z żądaniem podjęcia w ciągu 24 godzin decyzji o zwrocie Zaolzia. Rzecz poprzedziła umiejętnie podsycana akcja propagandowa z licznymi wiecami, z których kilka odbyło się w Krakowie. Pochody manifestantów pod konsulat Czechosłowacji przy ul. Potockiego 8 (dziś Westerplatte) blokowała wszelako każdorazowo policja.
Tak czy tak, rozgrywka o Zaolzie przyniosła Polsce złą prasę i trudne do naprawienia straty, zwane dziś wizerunkowymi. Nawet w zaprzyjaźnionych krajach uznano to za działanie ręka w rękę z Hitlerem. Poprzedzająca akcję propaganda, szermująca hasłem parcia do „narodowej konsolidacji”, też nie pozostawiła dobrego wrażenia. Widać było, że w obliczu listopadowych wyborów do sejmu skierowana jest głównie na użytek wewnętrzny.
Manifestacja i Te Deum
2 października sanacyjny Obóz Zjednoczenia Narodowego zwołał na krakowskim Rynku wiec dla uczczenia przyłączenia Zaolzia do Polski. W sukurs przyszła technika i zebrani mogli wysłuchać radiowej relacji z działań polskiego wojska. W katedrze na Wawelu bp Stanisław Rospond odprawił uroczyste nabożeństwo dziękczynne za odzyskanie Śląska Zaolziańskiego. Zadbano o podniosły nastrój. Po nabożeństwie odezwał się dzwon Zygmunta, a biskup zaintonował Te Deum.
Na pewien czas sprawa Zaolzia zdominowała życie publiczne. Żył nią także Kraków, choć kilka dni później miały tu miejsce dwa ważne wydarzenia. 8 października odsłonięto pomnik prezydenta Józefa Dietla, znakomite dzieło Ksawerego Dunikowskiego, a nazajutrz wspomniany bp Rospond konsekrował kościół pod wezwaniem św. Stanisława Kostki, wznoszony w Dębnikach od 1932 roku. Świątynia ta za sprawą Wacława Krzyżanowskiego otrzymała na wskroś nowatorską formę z dominującą, ażurową wieżą-dzwonnicą, wpisującą się trwale w panoramę miasta.
Uchodźcy Nocy Kryształowej
W listopadzie i grudniu 1938 roku Kraków przygarnął niemal 3 tys. deportowanych z Niemiec Żydów, obywateli polskich. Tym, którzy nie znaleźli miejsca u krewnych i znajomych, pozostała opieka utworzonego w tym celu Żydowskiego Komitetu Pomocy. Exodus ten był konsekwencją Nocy Kryształowej – pogromu ludności żydowskiej na terenie Niemiec z 9 na 10 listopada.
Akcję wypędzeń rozpoczęto jednak już pod koniec października, aby uprzedzić wejście w życie przepisów wykonawczych, podjętej przez polski sejm ustawy „o pozbawieniu obywatelstwa tych, którzy nieprzerwanie przebywali za granicą dłużej niż pięć lat”. Ogółem akcją objęto około 17 tys. Żydów z polskim paszportem. Szacuje się, że 9 tys. z nich znalazło się w obozie przejściowym utworzonym na przejściu granicznym z Zbąszyniu.
Dojmujący był niski status ekonomiczny wypędzonych, którzy utracili bezpowrotnie swe majątki. Niemcy pozwalali im zabrać tylko 10 (sic!) marek, czyli równowartość 22 zł. Wszelkie próby nielegalnego wywozu jakichkolwiek dóbr kończyły się kolejnymi restrykcjami, bo niemieccy celnicy byli na to szczególnie wyczuleni.
Dziś zastanawiać może, dlaczego uchodźcy nie mogli znaleźć schronienia w nieodległym od granicy Poznaniu, mieście wówczas większym od Krakowa. Po latach to już jedynie historyczna zaszłość, ale wtedy międzywojenny Poznań miał pewną specyfikę – ze względu na silne wpływy ugrupowań narodowych był miastem niezbyt przyjaznym Żydom. Dość powiedzieć, że zamieszkiwało ich tam niespełna 3 tys., podczas gdy w Krakowie społeczność ta liczyła ponad 60 tys. W Poznaniu wychodziły dwa najbardziej poczytne tygodniki antysemickie – „Pod Pręgierz” i „Samoobrona Narodu” – obydwa w nakładzie 25 tys. egzemplarzy. W 1938 roku łączny nakład ukazującej się w kraju prasy antysemickiej sięgał 100 tys. egzemplarzy i był porównywalny z nakładem tygodników społeczno-literackich.
W związku z pogarszaniem się sytuacji Żydów w 1938 roku widoczny stał się trend do zmiany wyznania. O ile jednak we Lwowie odnotowano aż 7 tys. takich przypadków, to w Krakowie było ich ledwie 91.
Czas różnych wyborów
Listopadowe wybory do sejmu nie spotkały się ze szczególnym entuzjazmem elektoratu, choć frekwencja per saldo nie była zła (najniższa w woj. krakowskim – 48 proc., najwyższa na Śląsku – 83 proc.). Była to konsekwencja zmiany ordynacji wyborczej, przeforsowanej przez posłów obozu sanacyjnego po wejściu w życie konstytucji z 1935 roku. Ograniczona odtąd z 444 do 208 liczba posłów, przy podniesionym dodatkowo cenzusie wieku (czynne prawo wyborcze po ukończeniu 24 lat, bierne od 30) sprawiły, że co najmniej 10 proc. dotąd uprawnionych utraciło prawa wyborcze. Efektem tych działań była obecność w sejmie – wyłonionym w wyborach we wrześniu 1935 roku – zaledwie dwóch ugrupowań: sanacyjnego BBWR (153 posłów) i Mniejszości Narodowej (55), z wyraźną dominacją posłów ukraińskich. W wyborach do senatu zasada powszechności została całkowicie wyeliminowana. Z 96 senatorów (wcześniej 111), 64 wyłaniano drogą głosowania pośredniego przez wojewódzkie kolegia wyborcze, 32 powoływał prezydent RP.
Trudno zatem dziwić się, że w listopadzie 1938 roku – podobnie jak trzy lata wcześniej – opozycja nawoływała (dość skutecznie) do bojkotu głosowania. Służyły temu przede wszystkim akcja ulotkowa i uliczne demonstracje. Największą z nich, zorganizowaną przez Młodzież Wszechpolską, policja rozbiła na ul. Szewskiej. Frekwencja w Krakowie osiągnęła niespełna 55 proc. Dla porównania – w 1928 roku do urn poszło 72 proc. wyborców.
Większe zainteresowanie towarzyszyło wyznaczonym na 18 grudnia wyborom do samorządu. Według ówczesnej ordynacji liczba mandatów do rad miejskich zależna była od liczby ludności. I tak Warszawa wybierała stu radnych, Łódź – 84, a Poznań i Kraków po 72. W wyborach tych dość nieoczekiwaną porażkę poniósł uformowany doraźnie Chrześcijańsko-Narodowy Blok Samorządowy, skupiający głównie działaczy prorządowego Obozu Zjednoczenia Narodowego oraz środowisk katolickich (23 mandaty). Mandat więcej zdobyła Polska Partia Socjalistyczna, trzecią siłą byli narodowcy. Słabiej wypadli syjoniści, rozbici na kilka bloków. Kampania była tym razem niebywale ostra, a walka wyborcza przeradzała się nierzadko w bojki z użyciem broni palnej, pałek i kastetów. Ścierali się na ogół narodowcy z socjalistami, którzy, wzmocnieni posiłkami z innych miast, wyraźnie dominowali.
Wkrótce po wyborczej porażce bloku prorządowego prezydent Krakowa Mieczysław Kaplicki postanowił złożyć rezygnację. Co ciekawe, zewsząd zbierał niemal wyłącznie pochwały. „IKC” chwalił go za „drakońskie oszczędności i celowość w wydawaniu każdej złotówki”. „Czas” ubolewał: „Miasto traci w nim dobrego, przewidującego i zapobiegliwego gospodarza”. Dodać warto, że Kaplicki był z zawodu lekarzem wenerologiem i (początkowo) nie szczędzono mu złośliwości. Były prezydent wylądował miękko – na stanowisku dyrektora Jaworznickich Komunalnych Kopalń Węgla, z uposażeniem kilkakrotnie przewyższającym dotychczasową pensję.
Ostatnie takie święta
Jedną z ostatnich społecznych inicjatyw, w jakich wziął udział Kaplicki, była kwesta na „Gwiazdkę dla dzieci bezrobotnych”. Zdarzenie upamiętniła fotografia przedstawiająca prezydenta z puszką w ręku obok Pałacu pod Baranami. Była to jedna z akcji pomocy dla najbardziej potrzebujących. Co roku zbierano też fundusze na tak zwaną Pomoc Zimową, kierowaną głównie do bezdomnych.
Zbliżało się Boże Narodzenie i tradycyjnie już wszelkie ziemskie sprawy schodziły na plan dalszy. Całe połacie Rynku Głównego zajęte były przez kiermasz świątecznych ozdób i targ choinek – wtedy przede wszystkim świerków, rzadziej jodeł. W okresie międzywojennym ceny wigilijnych drzewek ustalał magistrat, a sprzedawano je ponadto na Rynku Kleparskim i Podgórskim. Cena – jak dziś – uzależniona była głównie od wysokości. Za choinkę 2–3-metrową płacono 2 do 3 złotych, za mierzącą ponad 3 metry, od 3 do 4 złotych. Nie było to aż tak wiele, zważywszy, że na przykład za kilogram cukru płacono wtedy 1 złoty. Po karpia należało się udać na pobliski targ na plac Szczepański. Amatorzy niższych cen i egzotycznego sztafażu wędrowali aż na targ rybny przed synagogą Izaaka na Kazimierzu.
Sklepy kolonialne pełne były owoców cytrusowych, trafiających wtedy na nasz rynek niemal wyłącznie drogą morską, na ogół z portów greckich i palestyńskiej Hajfy. Rzadziej spotykane mandarynki przypływały najczęściej z Turcji. Przed świętami pojawiły się też banany sprowadzane z Jamajki, obecne w handlu od połowy lat 30., po wybudowaniu dojrzewalni tych owoców w nowoczesnym gdyńskim porcie. Z rodzimych owoców popularne były wieszane na choinkach małe czerwone jabłka rzadko dziś spotykanej odmiany koksa.
Jeżeli już mowa o sklepach, to dzień przed wigilią swoisty przejaw ekumenizmu popłynął z łamów katolickiego „Głosu Narodu”: „Na żydowskich wystawach widać żłobki z Dzieciątkiem Jezus, umieszczane tam dla reklamy. Władze administracyjne powinny zabronić tej profanacji religijnej świętości chrześcijan”.
21 grudnia w scenerii Rynku, u stóp pomnika Mickiewicza rozstrzygnięto drugi konkurs szopkarzy i zespołów kolędniczych. Spośród 48 twórców szopek pierwszą nagrodą (80 zł) uhonorowano Jana Dońca. Wśród kolędników zwyciężył zespół ze szkoły w Zielonkach.
Kina nęciły premierami. W LOPP (później znane jako Wolność), wyświetlano film o przygodach Marco Polo z Gary Cooperem, w Wandzie polski melodramat Serce Matki, w Scali (dziś teatr Bagatela) dramat obyczajowy z Jadzią Andrzejewską Moi rodzice rozwodzą się. Dla zasobniejszych, w sali koncertowej Starego Teatru wystąpił Chór Dana, już bez Mieczysława Fogga, ale za to Hanką Brzezińską. Wkrótce, w wieczór sylwestrowy, w tej samej sali bawili gości niezrównani Mira Zimińska i Eugeniusz Bodo.
Spore inwestycje ku wygodzie krakowian poczyniła pod koniec roku Miejska Kolej Elektryczna. Najpierw oddano odcinek tramwaju do Bronowic, a tuż przed świętami przedłużono linię nr 3 biegnącą do Borku Fałęckiego oraz linię nr 6, poprzez ul. Wielicką do cmentarza Podgórskiego. Jednocześnie wydano komunikat, że w wigilię komunikacja będzie obsługiwać do godz. 20, w Boże Narodzenie ruch tramwajów i autobusów zostanie wstrzymany, a w drugi dzień świąt odbywać będzie się już normalnie.
Specjalny program świąteczny przygotowało polskie radio. W wigilię z krótkim orędziem wystąpił prymas Polski ks. kardynał August Hlond. W najlepszym czasie antenowym, tuż przed transmisją pasterki wyemitowano felieton piewcy Śląska Gustawa Morcinka o świętach na Śląsku Zaolziańskim. Ponadto przewidziano koncert Ewy Bandrowskiej-Turskiej i kolędy odegrane na organach przez Feliksa Nowowiejskiego, a w Boże Narodzenie transmisję z Watykanu, gdzie chór Kaplicy Sykstyńskiej wykonał oratorium Boże Narodzenie.
Po mroźnej drugiej dekadzie grudnia, świąteczne i ostatnie dni 1938 roku były ciepłe. Tylko w górach temperatura spadła poniżej zera i padał śnieg. Kończył się ostatni rok odrodzonej 20 lat wcześniej Rzeczypospolitej. Rozpoczynający się rok 1939 stał pod znakiem Marsa, ale wtedy chyba nawet miłośnicy astrologii nie przywiązywali do tego szczególnej wagi…