AKTUALNOŚCI

Stefan Papp – nie tylko rysownik

Właśnie minęła druga rocznica odejścia Stefana Pappa, niezwykłego człowieka, grafika i po prostu mądrego i sympatycznego człowieka. Papp (rocznik 1932) urodził się w Czerniowcach, a potem, po drugiej wojnie, zajmował się rzeźbą, kolażem, grafiką, rysunkiem satyrycznym i artystycznym. Do Krakowa (i do Polski) przyjechał z Rumunii w 1947. Tu, w Krakowie, ukończył studia na Wydziale Rzeźby ASP w pracowni prof. Xawerego Dunikowskiego. A potem wylądował w redakcji „Tygodnika Powszechnego”, tego jeszcze z ulicy Wiślnej. Tu nie tylko odpowiadał za graficzny kształt pisma. Jest także, a raczej przede wszystkim, autorem niezliczonych, odkrywczo mądrych i śmiesznych ilustracji (choćby do felietonów Kisiela). Czasami również pisuje. Specyfika Tygodnika polega bowiem i na tym, że jeśli masz coś do powiedzenia, to zostaniesz wpuszczony na łamy jako dziennikarz. Jeden z jego ciekawszych pomysłów wpisuje się w społeczne rozrachunki pisma, opisuje swoje pokolenie na podstawie losów własnych (Zaangażowany), brata (Facet) i jego syna (Ten trzeci). A kiedy paxowskie „Kierunki” zaatakują go, widząc w cyklu opis doświadczeń gorzko rozczarowanych Polską Ludową, i będzie chciał napisać gniewną polemikę, Szef ostudzi jego zapał prostym zdaniem: „Z »Kierunkami « się nie polemizuje…”.

„Ucieczka od spraw przekraczających sfery prywatnego życia, ucieczka połączona z pewnym żalem i rozczarowaniem, podkreśla jeszcze dobitniej wartość domu. Również poprawiająca się sytuacja materialna sprzyja rozbudowywaniu »instytucji « domu. S. staje się coraz bardziej »mieszczański«, poddaje się atmosferze radości z drobiazgów codziennego życia. Okazuje się, że nikomu niepotrzebną ideowość można ulokować w pralce elektrycznej, w lodówce, w talerzu zupy pomidorowej. Pewien działacz na szczeblu ministerialnym powiedział kiedyś na zebraniu, w którym uczestniczył S., że »kotlet przesłania wam sprawę socjalizmu«. Te słowa zaadresowano do młodzieży, która w trzydziestu pięciu procentach zagrożona była gruźlicą” (Zaangażowany. Cykl: Ludzie poza schematem, TP 11/1962).

W swoich wspomnieniach z czasów Tygodnika zamieszczonych na portalu „Polska Ma Sens”, napisze: „Lata pracy w Tygodniku i współpracy ze »Znakiem « i »Więzią«, wywarły na mnie, na moją twórczość i działalność ogromny wpływ! Nie zapomnę – jak się dzisiaj mówi – magicznych spotkań i rozmów z Jerzym Turowiczem, jego ciepłego, pełnego namysłu głosu, jego wyrozumiałych spojrzeń i budzącego ufność uśmiechu. (…) Byłem żonatym i dzieciatym studentem na roku dyplomowym – musiałem pracować! Wtedy już znałem Tadeusza Myślika z Tygodnika Powszechnego – i kiedy go przypadkowo spotkałem, zapytałem, czy mógłby mi pomóc w znalezieniu pracy. Tadeusz wysłał mnie do swojego szefa – Turowicza. Szedłem do tej poważnej redakcji tego poważnego Tygodnika z duszą na ramieniu. (…) Okazało się, że redakcja pilnie potrzebuje grafika. Po zaskakująco krótkiej rozmowie o mojej pracy, musiałem jedną krępującą sprawę wyjaśnić: że jestem niepraktykujący.  Jerzy Turowicz uśmiechnął się i powiedział, że mnie o to nie pyta, że to moja sprawa. Te słowa wywarły na mnie duże wrażenie. Idąc przez redakcyjne pokoje do wyjścia, pomyślałem sobie, że ja tu JUŻ pracuję! (…)

Zostałem redaktorem graficzno-technicznym na pół etacie, z niewielką pensją. Redakcji bardzo zależało, aby po odzyskaniu w 1956 r. pisma z kilkuletniego karnego zesłania do PAX-u, nadać Tygodnikowi nową graficzną tożsamość. (…)

O status bycia tolerowanym, trzeba było wciąż od nowa się starać. W zabieganiu o życzliwość personelu drukarni, naszym aniołem stróżem był Zygmunt Pawlus z administracji, który umiał uszanować lokalny obyczaj »sie da, sie zrobi « i skutecznie ratował produkcję Tygodnika z częstych drukarnianych opresji. Kochany człowiek, pamiętam go zawsze uśmiechniętego od ucha do ucha, pędzącego coś załatwić, z wypchaną teczką, w której zawsze było pół litra – na wszelki wypadek…

Drugą osobą, zasłużoną w terminowym ukazywaniu się Tygodnika, była Marysia Lachówna z redakcji, która starała się bić swoje rekordy w skracaniu czasu pokonywania drogi między redakcją, urzędem cenzury i drukarnią. Marysia, zawsze zajęta, o wszystkim pamiętająca i wobec redaktorów opiekuńcza, była najprawdziwszą duszą redakcji!

Główną przyczyną kłopotów z zachowaniem obowiązujących terminów była cenzura! (…) Redakcja nie popuszczała cenzorom, redaktorzy wykłócali się o każdą ingerencję i konfiskatę. Niekiedy udawało się coś ważnego obronić przed nożycami, albo złagodzić cięcia. Te targi z cenzurą hamowały tok pracy w drukarni. Z zasady najważniejsze decyzje cenzury zapadały we wtorki około południa – właśnie tego dnia wieczorem był wyznaczony termin druku. Wiązał się z nim termin odbioru nakładu przez »Ruch « i plan kolportażu. (…) Nigdy nie było do końca wiadomo, co cenzura aktualnie zakwestionuje. (…)

Trudno opisać, co się działo w drukarni, kiedy we wtorek, w południe, Marysia przynosiła z cenzury decyzję, o zdjęciu jednej albo i dwóch kolumn! Trzeba było dać nowe skrypty do składu, a linotypy pracowały już dla dzienników, drukowanych w nocy. Los Tygodnika zależał od dyżurnego kierownika i od Zygmunta Pawlusa: życzliwy kierownik mógł porozdzielać maszynopisy pomiędzy kilku składaczy, a Zygmunt mógł się z nimi umówić na odrobienie »pożyczonego « czasu w nadgodzinach, na koszt redakcji. Te zabiegi wymagały dyskrecji, by nie wzbudzić podejrzeń redaktorów dzienników, czekających na swoje pilne materiały. Po złożeniu tekstów w ołowiu, trzeba było szybko zrobić odbitki do korekty, ale pomocnicy byli zajęci, więc sam odbijałem, choć to wbrew BHP. Po złamaniu i odbiciu nowych kolumn, trzeba było je szybko zanieść do dyżurnego cenzora na piątym piętrze, który właśnie zrobił sobie przerwę na popołudniową kawę. A czas biegł…”.

Pappowi zdarzy się, jak i kilku innym ludziom z redakcji, być prowokowanym do współpracy z tajnymi służbami i donoszenia na Tygodnik. I jak kilkoro z tych ludzi (acz nie wszyscy) – odmawia. Przede wszystkim jednak robi coś ważniejszego: opowiada Turowiczowi o wizycie ubeka, przyznając, że mają na niego haka. Szef spokojnie, niemal z uśmiechem, uspokaja przerażonego redaktora. Radzi, by uważał na pułapki i nie dał się złapać na kłamstwie. Ustalili, że jak długo tajniacy będą Pappa nękać – ma unikać redakcyjnych kontaktów niezwiązanych bezpośrednio z jego pracą.

Witold Bereś za książką “Krąg Turowicza” Witolda Beresia, Krzysztofa Burnetki i Joanny Podsadeckiej