REKOMENDACJE KULTURALNE
Witold Bereś STU i songi
W STU kolejna premiera, i to kolejna autorstwa Krzysztofa Jasińskiego, twórcy tej sceny. Tym razem to songi STU.
Przez lata to miejsce obrastało w muzykę i wspaniałych wykonawców. Każdy spektakl, czy to legendarne Exodus i Spadanie, czy współczesne nam (choćby Leopold), to nie tylko mocne konstrukcje dramaturgiczne, ale przedstawienia oddziałujące za pomocą muzyki i piosenki. Aż więc korci, by zrobić muzyczną składankę z najlepszych pieśni z najlepszych, dziś niegranych spektakli. Bo wielcy mistrzowie języka: Norwid, Różewicz, Leszek Aleksander Moczulski. I mistrzowie muzyki: Krzysztof Szwajgier, Jan Kanty Pawluśkiewicz, Janusz Grzywacz. No i wykonawcy… O, przepraszam – nie ma dziś z nami Grechuty i Zauchy, a Maryla Rodowicz wyśpiewuje w propagandowych imprezach TVP. Zatem dziś w STU śpiewają nieomalże debiutanci – na casting zgłosiło się ich ponad 470, do finału przeszło sześćdziesięcioro, a ostatecznie STU wybrało dwie obsady, łącznie szesnaścioro nieopatrzonych i nieosłuchanych artystów.
Więc co? Po prostu komercyjna sztuczka? Ot, taki „Tribute to STU”?
Nie, przenigdy nie! Rację miał Jasiński, gdy przed premierą wypowiedział zdanie: „Teatr jest miejscem sercowym, bo tutaj się przede wszystkim przeżywa”. O emocji, jakie dostarczają ci wykonawcy, doskonale wpasowani w mięsisty spektakl – żadna to składanka, czysta dramaturgia! – więc tychże emocji starczyłoby na kilka wieczorów.
Zapytacie: A kto to jest Maria Tyszkiewicz? Aleksander Raczek? Czy ci pozostali: Justyna Schneider, Karolina Szeptycka, Adrianna Kieś, Kamil Olczyk, Hubert Paszkiewicz, Michał Jóźwik? Więc ja nie wiem i wy nie wiecie. Ale po tym wieczorze mam tę przewagę – wiem, że o nich będzie głośno. (A podobno drugi skład równie rewelacyjny). Bo nie tylko głosy, ale i aktorskie „coś”, co sprawia, że przesuwają się pod scenie, a ty człeku wodzisz za nimi oczami.
Właściwie to nie dziwi – bo ludzie sztuki dorastają w cieniu/słońcu Jasińskiego (choć nie wszyscy, którzy z tego skorzystali, potem o tym pamiętają).
Spektakl jest zatem tak bogaty aktorsko, że nie musi podbijać się scenografią. Ale pomysł tylnych projekcji dodaje emocji. A przewija się tu także nasz codzienny ból, więc nienachalnie maszerują przed naszymi oczami Kim Ir Sen, Stalin, Lenin, pp. Jędraszewski i Rydzyk. I pseudopatrioci w dniu 11 listopada… No i jest flaga Ukrainy, i „Russkij wojennej korabl idi…”.
Jasiński od dłuższego czasu konsekwentnie idzie drogą artysty, który znajduje na scenie (i daje nam!) wytchnienie od paskudnego świata zewnętrznego, ale nigdy, przenigdy nie zapomina o tym, że ten świat Zła istnieje. Więc nienachalnie, sprytnie kłuje nas, by przypomnieć, po której stronie mamy być.
Chcecie się odstresować – idźcie koniecznie do STU.
To tam dostajemy te drobne przyjemności na ciężki czas.