MIASTA RAZEM: Kraków

Profesorowie – prezydent Jacek Majchrowski oraz wiceprezydent Andrzej Kulig: Kraków, czyli świat (część 7): ODROBINA PRYWATNOŚCI
rozmawiają Magda Huzarska-Szumiec, Witold Bereś i Krzysztof Burnetko

Kiedy będziemy mogli ogłosić, czy Pan, Panie Prezydencie, startuje w najbliższych wyborach prezydenckich? A jeśli nie Pan – to czy będzie ktoś – i kto? – kogo Pan poprze?

AK: Najpierw musimy wiedzieć, kiedy są wybory. Jak dotąd termin wyborów pojawia się w kalendarzu i znika. Jak fatamorgana.

JM: Od listopada 2023, termin ustawowy, do listopada 2024. To, że władza tak manipuluje terminami, nie pomaga w zarządzaniu miastem. A w ogóle to jesienny termin wyborów jest głupim terminem, bo do 15 listopada trzeba przygotować budżet. I wtedy nowo wybrana rada miasta, nowy prezydent zarządzają budżetem przygotowanym przez poprzednika. Lepszy byłby termin wiosenny, zdecydowanie.

Panowie, jakie są wasze złe i dobre nawyki? Pan, obywatelu Majchrowski, dostał mandat straży miejskiej za palenie w swoim gabinecie cygara, a obywatel Kulig w słusznym gniewie wywalił za drzwi nieuprzejmego interesanta.

JM: Przecież tu nie palę… A o Andrzeju mogę powiedzieć jedno: Andrzej Kulig nie pije i nie pali.

AK: Nie mam żadnych nawyków. Chyba… Tak się zastanawiam… Prezydent jest mistrzem kompromisu, ja nie. To może jest, w dzisiejszych czasach, wada. Bo nie przywiązuję żadnego znaczenia do ozdobników. Lubię prosto z mostu. Jestem bezpośredni. Pewnie czasami wpadam w irytację… Ale czy to jest cecha zła, gdy to jest irytacja uzasadniona? Na pewno zawsze staram się wyrobić sobie pogląd, opierając się na opiniach różnych stron, żeby nie być jednostronnym.

A w jakie swoje ulubione miejsce zabralibyście na kawę Juliusza Lea?

JM: Mojego ulubionego miejsca w Krakowie już nie ma – to był bar Barcelona, na rogu Piłsudskiego i Straszewskiego. W czasach studenckich chodziłem tam na fasolkę po bretońsku i piwo.

A dziś najbardziej lubię w Krakowie swój gabinet. Tu jest dobra atmosfera na spotkania, tym bardziej że prezydent Leo urzędował w pałacu Larischa, pod drugiej stronie placu Wszystkich Świętych, więc zobaczyłby coś innego. Ja co prawda kawy nie pijam, ale pani Agnieszka robi ją ponoć świetną.

AK: Tego miejsca, gdzie ja bym zabrał Juliusza Lea już, niestety, nie ma. Miałem dwa takie ulubione miejsca, zostało jedno. „Mozaiki” na Gołębiej już nie ma. Drugie miejsce, do którego mam sentyment, to dziedziniec Collegium Maius. Lubiłem tam chodzić z żoną. Poszliśmy tam nawet w drodze z urzędu stanu cywilnego, który wtedy był tam, gdzie teraz bank, przy ulicy Smoleńsk. To była jedna z najprzyjemniejszych chwil w moim życiu…

Czy macie w domu jakieś zwierzęta?

JM: Miałem cztery psy, wszystkie ze schroniska. Ale teraz już nie mam, bo żona twierdzi, że nie ma co brać psa, który nas przeżyje i będzie potem cierpiał.

AK: Ja mam psa, też ze schroniska, nazywa się Dżin. Mieliśmy też kota, ukochanego mojej córki. Niestety, niedawno musieliśmy go uśpić z powodu wirusowego zapalenia otrzewnej, to jest rzecz nieuleczalna w kocim życiu. Usnął na kolanach córki.

Jaki był wasz najlepszy, a jaki najgorszy dzień w urzędzie w tych minionych latach?

JM: Każdy dzień jest taki sam. Wkurzający i cieszący. I to czasami w odniesieniu nawet do tych samych osób…
Redakcja miesięcznika „Kraków i Świat” wchodzi i od razu kwiatki więdną, ale jak już wychodzi, to można odetchnąć, prawda?

(śmiech)

Dziękujemy Panom.