Smocze jajo
Jego wysokość centuś
Co poniektórzy, chcąc nas mieć pod butem, mówią o nas „centusie”. To podręczne i dyżurujące powiedzonko ma nas ośmieszyć, poniżyć, kompromitować. Że niby kutwy, sknery, dusigrosze. A przecież liczenie się z groszem, przemyślane wydatki czy wykalkulowane inwestycje to nie poruta, to cnota. Ale po kolei.
W roku 1858 przeprowadzono w cesarstwie austriackim reformę walutową. Złotego reńskiego (guldena) zastąpił złoty reński austriacki. Nowy złoty podzielony został na sto części. „Gazeta Lwowska” i krakowski „Czas” przekonały swoich czytelników, że najlepszą nazwą dla tego pieniążka będzie słowo cent, blisko spokrewnione z łacińskim centum, sto. Wrodzony naszemu plemieniu szacunek dla najmniejszego nawet kapitału kazał o tej monecie wyrażać się z czułością, stąd i zdrobnienie „centuś”. Komplement dla ludzi obchodzących się należycie z pieniędzmi.
To właśnie klepiąca galicyjską biedę społeczność Krakowa przywracała renesansową urodę Sukiennicom, ocalała resztki średniowiecznych murów i fortyfikacji, utrzymywała i upiększała tutejsze historyczne budowle i zabytkowe świątynie. Z rąk austriackich trzeba było wykupić Wawel, gdzie znajdowały się koszary, a potem krok po kroku przywracać urodę zdewastowanym zamkowym wnętrzom. Za odzyskanie Wawelu trzeba było wyłożyć niebagatelną sumę: 2 714 606 koron i 89 halerzy. Za te pieniądze postawiono budynki koszar artylerii oraz zbrojownię przy ulicy Rakowickiej i szpital wojskowy przy Wrocławskiej.
Już wcześniej dobrze wiedzieliśmy, w co inwestować, w cenie były talent i sztuka. Wit Stwosz za dzieło swojego życia, ołtarz Mariacki, wziął 2808 florenów. Była to suma olbrzymia, równa rocznemu budżetowi miasta. Obecny budżet Krakowa to pięć miliardów złotych. Tyle dziś Wit Stwosz zainkasowałby za swoją dwunastoletnią robotę. Czy miasto, które takie pieniądze wydaje na dzieła sztuki, zamieszkują sknery i dusigrosze? Po pobycie w stolicy Polski mistrz powrócił do Norymbergii i całe zarobione pieniądze zainwestował w jakieś spekulacje tekstylne. Interes się nie udał, transakcje zakończyły się bankructwem. Aby się ratować i odzyskać wyłożony majątek artysta podrobił stosowne dokumenty i sfałszował odpowiednie pieczęcie. Takie czyny karane był spaleniem na stosie, a w najlepszym razie oślepieniem. Od najgorszego wybawił nieszczęśnika sam cesarz Maksymilian. Skończyło się na wypaleniu rozgrzanym żelazem piętna na obu policzkach. Morał? Jeśli Kraków da ci zarobić, nie wywoź z miasta pieniędzy, inwestuj na miejscu.
Warto pamiętać o ludziach, którzy mieli wielkie pieniądze i nie rozwozili ich po świecie. Aleksander Ignacy Lubomirski dorobił się we Francji na spekulacjach giełdowych i akcjach związanych z budową Kanału Sueskiego. Za dwa miliony franków wybudował „schronisko dla chłopców opuszczonych lub złego prowadzenia się” (rok 1885). Zaprojektowany przez Tadeusza Stryjeńskiego i Władysława Ekielskiego budynek wyposażony został w sale gimnastyczne, kaplicę, pierwszą w mieście krytą pływalnię. Uchodził za najpiękniejszy gmach dziewiętnastowiecznego Krakowa. Dziś to siedziba Uniwersytetu Ekonomicznego, ulica Rakowicka 27. Anna z Treutlerów Helclowa, wdowa po Ludwiku, wiceprezydencie Krakowa i szefie Banku Galicyjskiego, ufundowała (rok 1890) wciąż zachwycający rozmachem i urodą Dom Ubogich (dzieło Tomasza Prylińskiego). Teraz w Domu Pomocy Społecznej przy ulicy Helclów 2 w komfortowych warunkach przebywa kilkuset wiekowych i schorowanych pensjonariuszy.
Samo miasto wzorowo potrafiło zawsze pomnażać swój kapitał. Pozostała anegdota o pewnym dziewiętnastowiecznym nędzarzu, który dla chleba sprzedał za kilka centów miejskiemu szpitalowi swoje ciało do prosektorium, aby po jego śmierci mogło służyć studentom do lekcji anatomii. Ponieważ długo nie umierał, magistrat co roku przysyłał mu ponaglenie.
Kto lepiej od centusiów potrafi posługiwać się pieniędzmi? Jego wysokość centuś to urodzony arystokrata bankowy. Aby całe to gadanie zapamiętać, napisałem wierszyk, którego pilnie uczę się na pamięć: „Nigdy wstydzić się nie musiał, kto tatusia miał centusia”.