CK ORŁY SOKOŁY SZALEŃCY
Samolot zamiast wiersza
Aby być dziś choć częściowo uznanym za prawdziwego Polaka, należy posługiwać się swojskim nazwiskiem, najlepiej Kowalski, Jaki lub przynajmniej Moskwa, i nie zadawać zbędnych pytań w żadnym obcym języku. A w Polsce słuchać władzy tylko po polsku. A co by było, jeśli nazywałbyś się Prauss i był obywatelem sfederowanego państwa Jego Cesarskiej Mości Franciszka Józefa I Habsburga, którego wojska posługiwały się bez mała jedenastoma językami?
Stanisław Paweł Prauss przyszedł na świat w listopadzie 1903 roku w domu przy ul. Chłodnej w rosyjskiej wtenczas Warszawie, stolicy tak zwanego Kraju Nadwiślańskiego. Ale jego ojciec szybko namówił rodzinę do osiedlenia się w rodzinnej Galicji. Dlatego wczesne dzieciństwo Stanisława upłynęło beztrosko wśród gór, lasów i artystycznych kawiarni młodopolskich w galicyjskim Zakopanem. W tym oto miejscu – jak świadczyli twórczością Witkiewicz i Szymanowski – Niebo styka się z Ziemią, a sabałowe bajania sprzyjają przyjemnemu bujaniu w obłokach. Rodzina Praussów podróżowała – jak wiele innych rodzin – pomiędzy Zakopanem a Krakowem, gdzie zamieszkała przy ul. Zacisze 12. Kraków szczególnie ucieszył panią Prauss, bo miała z mieszkania dość blisko do ewangelickiego zboru św. Marcina przy ulicy Grodzkiej.
W sierpniu 1914 roku wybuchła wojna powszechna. Dziatwa została w domach. Kiedy Stanisław męczył się na lekcjach w szkole realnej (dziś VII LO), jego starszy brat Tadeusz pomaszerował na Moskala w szeregach 13 pułku piechoty „Krakowskich dzieci”. Nieco później porzucił mokre okopy i dostał się do oficerskiej szkoły obserwatorów lotniczych w Wiener-Neustadt. W 1918 roku jako oficer austro-węgierskich wojsk lotniczych śmiało stawiał pierwsze kroki w chmurach.
Służba była skrajnie ryzykowna. Front alpejski należał w 1918 roku do najniebezpieczniejszych miejsc na kuli ziemskiej. Samolotem trzeba było latać, dosłownie ocierając się drewnianymi skrzydłami obitymi płótnem o granitowe szczyty, mierząc się ze wszystkimi zmiennymi czynnikami pogodowymi, o wrogich myśliwcach pragnących śmiałków strącić w przepaść nie wspominając.
W listopadzie 1918 roku Polska odrodziła się jak Feniks z popiołów. Praussowie wrócili do Warszawy, Tadeusz dostał przydział w dowództwie lotnictwa wojskowego w stolicy, a jego młodszy brat postanowił studiować konstrukcje lotnicze na Politechnice Warszawskiej.
Lotnictwo stało się dla niepodległej republiki, scalonej ad hoc z trzech osobnych zaborczych światów, czymś, co jednoczyło ludzi ponad wszelkimi podziałami. Sceptyków nie brakło – do nich należał choćby Józef Piłsudski, który o „aeroplanach” wyrobił sobie opinię już w 1919 roku, będąc naocznym świadkiem tragicznej katastrofy pierwszego zbudowanego w Polsce samolotu wojskowego.
Nawet jednak Naczelnik nie przeszkadzał w żywiołowym rozwoju techniki lotniczej.
W Polsce dosłownie wybuchł gejzer wielkich talentów lotniczych (obok wspaniałego urodzaju na talenty literackie). I to wszystko na przekór dostojnemu konserwatyzmowi szanowanych profesorów Politechniki. Takich jak Wiesław Chrzanowski – wybitny specjalista od tłokowych maszyn parowych (bo turbinami parowymi lekko się brzydził, jako niepewnymi nowinkami technicznymi), który słynął z wykładów ilustrowanych własnoręcznymi rysunkami technicznymi, mającymi niezaprzeczalne walory dzieł sztuki.
Stanisław Prauss należał do sławnej grupy najzdolniejszych młodych konstruktorów. Nowkuński, Drzewiecki, Wigura, Rogalski, Wędrychowski, Puławski, Dąbrowski, Sołtyk, Jakimiuk, Prauss – to zapomniane dziś nazwiska celebrytów-konstruktorów, którym Polska zawdzięcza kilkuletni rozkwit awangardowej dziedziny techniki. Ta inżynierska młodzież, upita niepodległością i możliwościami, jakie dawała wolność i wyobraźnia, wymyślała silniki o nadzwyczajnych właściwościach, pościgówki z „mewim” płatem czy rewelacyjny bombowiec „Łoś”. Ich upór i odwaga, profesjonalizm, talent i edukacja (oraz powiedzmy bez ogródek – kapitalistyczna kultura pracy, by nie powiedzieć ostrego zap..lu) przyniosły nadzwyczajne efekty w postaci stworzenia w kilka lat nowoczesnej gałęzi przemysłu – i to od nędznych baraków naprawczych odziedziczonych po dawnych zaborcach po fabryki, które w kilka miesięcy potrafiły wdrożyć do produkcji projekt wojskowego płatowca.
Prauss został konstruktorem w Polskich Zakładach Lotniczych. Ambitne plany biura pod koniec lat 20. obejmowały całkowicie metalowy samolot pasażerski dla krajowych linii lotniczych. Powstał jego prototyp – PZL-4
Bombowiec lekki PZL-23 Karaś stał się znakiem rozpoznawczym Stanisława Praussa. Wywindował też poziom polskiej inżynierii lotniczej na najwyższy poziom technologicznego kunsztu.
Karaś był metalowym dolnopłatem, posiadał ruchome skrzela silnika, kryte komory bombowe, chowaną gondolę bombardierską. Konstrukcja nadawała się do modernizacji i upgrade’ów silnika. Jednak źli sąsiedzi – ZSRR Stalina i Rzesza Hitlera – zniszczyli we wrześniu 1939 roku te rozkwitające zaczątki dojrzałej polskiej szkoły lotniczej. Do połowy września precyzyjne ataki bombowców zamieniły biura projektowe w ruinę.
Zespoły konstruktorów ewakuowano do Rumunii. Choć potracono dorobek w postaci prototypów maszyn latających, zdołano ocalić to, czego zniszczyć nie potrafiły bomby i ostrzał karabinowy – wyobraźnię, pomysły i doświadczenie.
Za pakt Ribbentrop–Mołotow Tadeusz Prauss zapłacił życiem, zamordowany w Starobielsku w 1940 roku z innymi wziętymi do niewoli oficerami WP.
Stanisław zdołał się przedostać na Wyspy Brytyjskie, gdzie kontynuował lotnicze poszukiwania i przygody intelektualne. Brał udział w programie modernizacji samolotów firmy Westland – „Lysander”, „Whirlwind” i „Welkind”. Te słowa dla maniaków awiacji znaczą tyle, co dla melomanów tytuły głośnych przebojów Stones’ów albo Beatles’ów. Po wojnie, wiedząc, jak miło zapowiada się przyszłość w PRL, pozostał z żoną w Londynie i związał się z zespołem słynnej wytwórni de Havilland, działając w ekipie projektującej pierwszy w świecie pasażerski samolot odrzutowy DH-106 „Comet”.
Dziś aż trudno uwierzyć w to, że jeszcze nie tak dawno genialni polscy inżynierowie brali czynny udział w takich projektach realizowanych w czołowych biurach lotniczych na Zachodzie. Stanisław Prauss zmarł w Londynie 12 listopada 1997 roku. Po polskiej szkole budowy samolotów pozostało krakowskie muzeum lotnictwa. No i piękne wspomnienia.