Okiem Beresia
Ósmy marca
Kto wie, czy tego święta nie obrzydził mi komunizm. Ósmy marca zawsze zamieniał się w jakiś ideologiczny koszmar i paskudzenie dobrego smaku. Być może dlatego do dziś nie jestem w stanie do końca zrozumieć feminizmu – ale tym bardziej uważam, że trzeba poważnie wsłuchiwać się w jego argumenty.
W jednej z modnych knajpek w samym centrum miasta Krakowa (OK – żeberka pycha!) rozbawieni kelnerzy (i kelnerki) podają podkładki pod talerze, zafoliowane i pokryte rozmaitymi napisami.
Nazywa się to „Jak rozmawiać z kobietami?” i leci mniej więcej tak: mamy pięć sytuacji dialogowych z rozmaitymi sugerowanymi odpowiedziami, dobranymi – jak rozumiem – pod kobiecą mentalność. Każda sytuacja ma swoje pseudobłyskotliwe określenie – od „niebezpiecznie” przez „w miarę” i „bezpieczniej”, aż po „lepiej nie można”. I zaczyna się jazda! Gdy się więc partnerki nie rozumie, to nigdy nie wolno – na przykład – zapytać: „O co ci chodzi?”. Lepiej też nie pytać wtedy: „Czy leciutko nie przesadzasz?”. Całkiem nieźle jest zareagować, mówiąc: „Proszę, oto moja wypłata”, a już wręcz odpowiedzią godną Platona jest: „Proszę, napij się trochę wina”.
Są i inne, podobne sytuacje, jednakoż zawsze rozwiązywane tekstem: „Napij się wina”.
Naprawdę – boki zrywać.
Gdyby autor ujrzał w knajpce napisy: „Śmierdzisz. Dlaczego nie pierzesz skarpetek?!” lub: „Strzel sobie coś tam, coś tam, a potem odpowiedz”, to zapewne lunąłby podchodzącą kelnerkę w twarz ze słowami: „Bo zupa była za słona”.
*
Dzień Kobiet? Prawa kobiet dzisiaj są w Polsce ogromną częścią jeszcze większego problemu – braku obrony słabszych. Namawiam, żebyśmy po prostu bronili słabszych.
Co dziś oznacza wspieranie kobiet? Czymś, co mnie wkurza, jest to, że wielu z nas nie tylko nie ma pojęcia, czym jest feminizm, ale po prostu nie wie nic o problemach swoich żon, matek czy koleżanek. Chętnie oczekujemy od kobiet merytorycznej dyskusji, a sami jesteśmy ignorantami. Problemem w Polsce jest, na przykład, prawo reprodukcyjne i fatalne statystyki: od molestowania poprzez „inne czynności seksualne”, mówiące przy tym, że fałszywych zgłoszeń oskarżających o gwałt jest promil, a z powodu przemocy domowej giną trzy kobiety tygodniowo. A co mówić o prostackich dowcipasach lansowanych w przestrzeni publicznej, jak choćby ten opisany?
Jednak na razie społeczeństwo (bo nie tylko mężczyźni en bloc, ale przecież i wiele kobiet) nie rozumie istoty problemu. Przyznam, że jeszcze kilka lat temu sam drwiłem z wielu postulatów feminizmu. Niektóre do dziś odrzucam, bo chociażby automatyczne narzucanie tak zwanych feministycznych wzorców językowych w polskim oznacza „tirówkę” jako „kobietę-kierowcę TIR-a” i ośmiesza problem.
W ogóle: jestem przeciwny rewolucji feministycznej nie dlatego, że jest feministyczna, ale dlatego, że jest rewolucją. Wiem, że radykalizm jest potrzebny, by uzmysłowić skalę wyzwań, ale ja wolę działać ewolucyjnie.
Bo nie chodzi dziś wyłącznie o politykę, choć w kontekście niezbędnego uzdrowienia Polski, to sprawa szalenie ważna. I nie o rolę społeczną, choć kobiety w wersji kruchty zwykle mają się odnajdywać w roli kwiatków do kożucha. Ani o kwestie socjalno-zawodowe, choć nierówności płacowe ze względu na płeć są skandalem. Ani nawet o brutalną ingerencję państwa w życie intymne obywateli, co szczególnie mocno odbija się na kobietach (tu choćby kwestie przerywania ciąży).
Najważniejsze jest uświadomienie sobie, że jeśli nie chcemy pojawienia się agresywnych autorytaryzmów, to musimy budować nowoczesne społeczeństwa z równymi szansami dla WSZYSTKICH słabszych – a w Polsce kobiety do tej grupy nadal należą. I dawać im przestrzeń do nieskrępowanej wypowiedzi oraz nieskrępowanych działań, bez odpowiadania na nie agresją czy drwiną o „przewrażliwieniu”.
Empatia, umiejętność słuchania i wspólna akcja na rzecz ich wolności. Bo ich wolność to i nasza wielka, wspólnotowa wolność.
Tak jak rozumiem prawa kobiet dzisiaj, to są one w Polsce ogromną częścią jeszcze większego problemu – braku obrony słabszych.
Namawiam Państwa, żebyśmy po prostu bronili słabszych.