Z najwyższej półki
Rzeczpospolita skazana
Trzecia Rzeczpospolita była najlepszym państwem w polskich dziejach. Ale była nie do utrzymania, podkopywana przez solidarnościowy antykomunizm i polityczny katolicyzm – już ten wniosek godny jest miejsca na najwyższej półce rodzimej publicystyki politycznej.
Teza zbioru esejów Antykomunizm, czyli upadek Polski (Universitas, 2020) wydaje się szokująca. Pisze oto Andrzej Romanowski (autor również „Krakowa”): „Upadek Polski następował od początku Trzeciej Rzeczypospolitej. Niezależnie od jej wyjątkowych, wręcz niewyobrażalnych, sukcesów. Przyczyną był ideowy fundament tego państwa: solidarnościowy antykomunizm (faktycznie: łże-antykomunizm), sprężony z politycznym katolicyzmem (faktycznie: łże-katolicyzmem”).
Erudycja historyczno-literacka w połączeniu z przenikliwością analizy, odwagą myślenia i poziomem polszczyzny stawia Andrzeja Romanowskiego w szeregu rodzimych mistrzów publicystyki politycznej: Mieroszewskiego, Stempowskiego, Ungera, Cata-Mackiewicza.
Mocne, prawda? Autor jednak w swoich tekstach precyzyjnie swego poglądu dowodzi. Pisze o antykomunistach ostatniej godziny i lansowaniu przez nich (choć nie tylko przez nich) kłamliwej, bo czarno-białej wersji rzeczywistości powojennej Polski – nader chwytliwej, jak się okazuje. O roli lustracji i tak zwanej polityki historycznej (zwłaszcza w wydaniu IPN) – niszczącej autorytety, zaufanie społeczne i możliwość uprawiania skutecznej, a właściwie rozumianej i długofalowej polityki. O upolitycznieniu rodzimego Kościoła i jego parciu na władzę oraz o skutkach bezkrytycznego kultu Jana Pawła II. Wreszcie o zaniechaniach, czy mówiąc wprost: kunktatorstwie mediów i wielu grup opiniotwórczych w reagowaniu na oczywiste przecież przejawy patologii życia publicznego – by pozostać tylko przy przykładzie niebywałych wpływów i pozycji, jaką osiągnął w państwie Kościół katolicki. Nie oszczędza przy tym nawet własnych kręgów ideowych i osobistych mistrzów (Unii Wolności, „Tygodnika Powszechnego”, Jerzego Turowicza czy Tadeusza Mazowieckiego). Skądinąd znaczące, bo świadczące o przenikliwości autora jest i to, że spośród 42 zebranych, a pochodzących z okresu 1998–2019, tekstów ledwie w jednym przypadku należało zamieścić komentarz aktualizujący.
Robi to na dodatek Romanowski w sposób erudycyjny – posiłkując się wiedzą zarówno historyczną, jak literacką. Z tej pierwszej wynikają między innymi trafne analogie. Z drugiej – błyskotliwe skojarzenia, parafrazy czy puenty. A czasem także gorzka świadomość, że przecież to wszystko już przerabialiśmy i jedynie zapominamy korzystać z refleksji i ostrzeżeń przodków.
Owa rozległość horyzontów połączona z dogłębnością analizy i odwagą wniosków – oraz, last but not least, poziom polszczyzny – stawiają Romanowskiego na jednej półce z mistrzami rodzimej powojennej publicystyki politycznej: Juliuszem Mieroszewskim, Jerzym Stempowskim, Stanisławem Cat-Mackiewiczem czy Leopoldem Ungerem.
Skądinąd właśnie konsekwencja w głoszeniu poglądów skutkowała w przypadku Romanowskiego bolesnymi rozstaniami z bliskimi środowiskami – przede wszystkim z „Tygodnikiem Powszechnym” – co jest zresztą kolejnym świadectwem poziomu wolności debaty publicznej w Polsce. Ale przecież niełatwy los mieli i owi mistrzowie, więc w tej mierze niewiele się zmienia.
Prócz tych ostrych, jak się teraz mawia wyrazistych analiz potrafi Romanowski – jak wspomniani mistrzowie – pisać też teksty przejmujące. Takie chociażby, jak piękny esej poświęcony Józefie Hennelowej, pokazujący intelektualną i etyczną klasę wieloletniej publicystki dawnego „Tygodnika” i posłanki na sejm RP, ale też wykazujący znaczenie wileńskiego, kresowego wychowania i dziedzictwa w jej postawie i wyborach.
„Z grupki alarmistów byłem w minionym dwudziestoleciu może najbardziej radykalny. Lub może najbardziej histeryczny” – przyznaje Romanowski. Okazuje się jednak, że to właśnie jemu udało się przewidzieć, do czego może w Polsce dojść. Dlatego – by sięgnąć do Antoniego Słonimskiego – warto pamiętać, że Andrzej Romanowski był przeciw.