Dzieci nie kłamią. Dzień w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym
Jest 5 marca, czwartek. Kiedy wchodzę po godzinie 15 do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, spotykam tłum oczekujących na swoją kolej rodziców z dziećmi. Małe dzieci układają klocki w kąciku zabaw, rodzice i dziadkowie siedzą ciasno na krzesłach pod ścianami. Dwa tygodnie później miejsce to będzie niemal puste.
Szpital wstrzyma wizyty w poradniach, odwołane zostaną planowe operacje. Wszystko z powodu pandemii. W tym szpitalu nie ma oddziału zakaźnego. Dzieci z podejrzeniem koronawirusa odwożone są do szpitala im. Żeromskiego. W części SOR-u powstanie dziesięciołóżkowy oddział obserwacyjno-zakaźny.
Wtedy jeszcze tego nie wiem. Co prawda lekarze opowiadają, że pojedyncze osoby z podejrzeniem koronawirusa czasem przyjeżdżają na SOR, utrudniając normalną pracę, ale jeszcze nie obawiają się pandemii. Słychać, że jest gdzieś w Azji, potem pierwsze przypadki we Włoszech, ale nadal jest to problem odległy. Trudno sobie wyobrazić, jak skomplikuje im życie…
5 marca 2020
W ciągu doby na SOR trafia około 140 pacjentów. Dyżur pełni anestezjolog, dwóch chirurgów, dwóch pediatrów, a po godzinie 15 również ortopeda. W dyżurach SOR uczestniczą też studenci medycyny, rezydenci i stażyści. Każdy pacjent najpierw trafia do triażu, czyli sali wstępnego rozpoznania, gdzie pracują dwie pielęgniarki i ratownik medyczny. – Jesteśmy na pierwszej linii frontu – mówi pielęgniarka, pani Edyta. – Zajmujemy się nie tylko dzieckiem, ale też rodzicem, bo czasem on jest w stanie wielkiego stresu, a przecież musi nam opowiedzieć, co dziecku dolega i pomóc wykonaniu wielu medycznych czynności przy dziecku, musi zatem z nami współpracować.
Mały chłopiec niepewnie rozgląda się po dużym, szpitalnym pomieszczeniu, które nie przypomina mu ani domu ani sali przedszkolnej. Mama trzyma go na kolanach, a pani pielęgniarka spokojnym tonem pyta o ulubione zwierzątko. „Zobacz, zaraz będziesz miał na rączce motylka” – mówi pielęgniarka i zanim dziecko orientuje się, co się dzieje, sprawnie wkłuwa wenflon i podkleja go plastrem, w którym można dopatrzeć się skrzydeł motyla. Jednak chłopca chyba ta metafora nie przekonuje, oniemiały patrzy na swoją dłoń z przyklejonym „motylkiem” i wykrzywia twarz gotowy do płaczu. Ale mama już zabiera go na korytarz, gdzie czeka babcia. Chłopiec ma bóle brzucha, musi zbadać go chirurg.
Dr hab. Piotr Wojciechowski jesienią podczas 25. Zjazdu Światowej Organizacji Chirurgii Dziecięcej otrzymał nagrodę „Neonatal Surgical Award” za najwyższe osiągnięcia w chirurgii dziecięcej i noworodka.
Dr hab. Piotr Wojciechowski, chirurg dziecięcy i kierownik Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, sprawnymi ruchami bada brzuch leżącego na kozetce dziecka. Znany jest z tego, że ma świetne podejście do dzieci. Nie boją się go. – Z dziećmi pracuje się bardzo dobrze, bo niczego nie udają, ich reakcje są dla nas czytelne. Dzieci po urazach i operacjach szybko wracają do normalnego stanu zdrowia, bo mają niesamowite możliwości regeneracyjne – wyjaśnia dr Wojciechowski. – Mogłoby się wydawać, że praca chirurga dziecięcego jest stresująca i wyczerpująca, ale po jakimś czasie zaczynamy poruszać się w kręgu schorzeń, które potrafimy z łatwością rozpoznać i nie czujemy zmęczenia czy stresu. Oczywiście czasami zdarzają się sytuacje nieoczekiwane – nie tylko związane z chorobami, ale na przykład dotyczące zbyt wczesnego eksperymentowania z własną seksualnością. Gdy na zdjęciu RTG stwierdzamy w pęcherzu moczowym kilkadziesiąt kulek magnesowych albo inne przedmioty wprowadzone przez pacjenta przez cewkę moczową, to budzi moje zdziwienie.
Do gabinetu wchodzi grupa studentów zagranicznych Wydziału Lekarskiego UJ. Przyszli wcześniej zdać egzaminy, bo obawiają się, że za chwilę pandemia koronawirusa pokrzyżuje im plany zajęć na uczelni. W Azji już ograniczane są planowe loty do niektórych krajów. Wiele miast w Chinach i Korei jest już odciętych od świata. USA, Kanada i Arabia Saudyjska, z których pochodzą studenci zagraniczni, zaleciły powrót do domu. Krakowskie uczelnie pracują jeszcze w normalnym trybie, więc docent Wojciechowski przeprowadza egzamin z medycyny ratunkowej i chirurgii dziecięcej.
Z dziećmi lekarzom pracuje się dobrze, bo niczego nie udają, ich reakcje są czytelne. A po urazach i operacjach szybko wracają do normalnego stanu zdrowia, bo mają niesamowite możliwości regeneracyjne.
Pielęgniarka przewozi chłopca z podpiętą kroplówką na oddział obserwacji. Obok, na Oddziale Intensywnej Terapii SOR przebywa trzyletni Wiktor z zapaleniem płuc. Wiktor urodził się z poważną wadą serca – hipoplazją lewego serca (HLHS). Jest po dwóch operacjach, ale czeka go jeszcze jedna. Oddycha przez respirator, karmiony jest przez sondę wprowadzoną bezpośrednio do żołądka (PEG). – Pochodzimy z województwa zachodniopomorskiego, ale kiedy dowiedzieliśmy, że syn ma HLHS, przeprowadziliśmy się do Krakowa. Wiedzieliśmy, że tu będzie operowany, chcieliśmy być bliżej szpitala – opowiada pani Dorota, mama Wiktora. – Po pierwszej operacji przeszłam dwutygodniowe szkolenie, jak opiekować się dzieckiem: nauczyłam się karmić go, dbać o higienę i obsługiwać respirator. Teraz wszystkie zupki miksuję i podaję mu przez PEG, a respirator podłączamy tylko na noc. Jednak zapalenie płuc musimy leczyć w szpitalu.
Na drugim łóżku leży 11-letnia Ola, która od miesiąca skarży się na ból brzucha. – Jesteśmy z Rzeszowa, a teraz byliśmy u rodziny w Krakowie. Dzisiaj bóle brzucha się bardzo nasiliły, więc zdecydowałam się przyjechać do szpitala – opowiada mama Oli. – Byłam już u kilku lekarzy, ale córki nadal nie zdiagnozowano, mam więc nadzieję, że tu zostanie skierowana na gastroenterologię i może lekarze ustalą, co jej dolega.
Do sali chorych wchodzi dr Miłosz Przybyszowki, specjalista pediatra w SOR-ze. Konsultuje pacjentów, co do których młodsi lekarze maja wątpliwości diagnostyczne, oraz nadzoruje stan pacjentów na oddziale obserwacyjnym. Właśnie zakończył konsultację u nastolatki, która ma myśli samobójcze. Testy toksykologiczne wykluczyły obecność narkotyków i alkoholu, a zatem dziewczyna zostanie przewieziona na oddział psychiatryczny do Szpitala Uniwersyteckiego. Zlecił też kolejne badania neurologiczne chłopca, który od października skarży się na okresowe bóle głowy, a dzisiaj wystąpiło znaczące nasilenie dolegliwości. Sprawdza stan dzieci przyjętych na obserwację. – Lubię pracować w SOR-ze, bo chociaż praca jest trudna, to daje satysfakcję – mówi dr Przybyszowski. – U dziecka wszystko przebiega błyskawicznie. Tu nie ma czasu na zastanawianie się, trzeba szybko podjąć decyzję i nie ma miejsca na błędy.
Rozmowę przerywa nam wezwanie telefoniczne z powodu zatrucia rodziny czadem. Matka dziecka została zabrana przez pogotowie na SOR dorosłych i toksykologię. Chłopiec jest w lepszym stanie, więc ojciec sam przywiózł go do szpitala. Doktor Przybyszowski decyduje, że chłopiec zostanie przyjęty na obserwację, ale raczej nie będzie wymagać terapii w komorze hiperbarycznej.
Tymczasem w triażu wstępnie zbadano już kilku następnych pacjentów. We wszystkich gabinetach uwijają się lekarze i studenci. Jedni dopiero się rejestrują, inni już idą na kolejne badania. Zmartwieni rodzice informują telefonicznie dziadków i ciocie, że są w szpitalu. Liczą godziny oczekiwania. Zmęczenie i irytacja są coraz bardziej odczuwalne. Niemowlęta płaczą, starszym dzieciom rodzice kupują w automacie soki i słodkie przekąski, nastolatki robią sobie selfie na tle szpitalnych plakatów promujących szczepienia. Jest już po 20. A pacjentów przybywa.
14-letnia Kamila spadła z konia. Nie może chodzić, bardzo boli ją biodro i noga. Ortopeda już skierował ją na prześwietlenie. Mama wiezie ją wózkiem do pracowni RTG, gdzie na zdjęcie czekają już dwie inne nastolatki. Jedna zbyt mocno uderzyła ręką drzwi, druga uszkodziła sobie palec na WF-ie. Na wózku mama przywozi też chłopca, który skręcił kostkę na treningu piłkarskim. Niektórzy mają nawet ze sobą książki – to nie jest ich pierwsza wizyta w SOR, wiedzą już, że trzeba tu trochę poczekać na swoją kolej. Tymczasem ortopeda Michał Starmach przegląda wyniki prześwietlenia Kamili. „To tylko stłuczenie, nie ma złamania” – ocenia i wypisuje dalsze zalecenia. Następna jest dwuletnia dziewczynka ze złamaniem przedramienia. Pielęgniarka podaje znieczulenie miejscowe, a lekarz nastawia złamanie w gabinecie zabiegowym. Rodzice wyglądają na przerażonych, ale dziecko nawet nie zapłakało. – U dorosłych takie złamanie wymaga leczenia operacyjnego, ale dzieci mają większą zdolność do przebudowy kostnej. Teraz wystarczy tylko założyć gips i wszystko powinno się dobrze zagoić – wyjaśnia doktor Starmach. – SOR przeznaczony jest dla pacjentów z ciężkimi urazami oraz stanami zagrożenia życia. Natomiast najczęściej zgłaszają się osoby z błahymi kontuzjami: stłuczeniami palców czy niegroźnymi złamaniami, które wymagają tylko unieruchomienia w temblaku. Naprawdę niebezpieczne urazy zdarzają się na trampolinie, zwłaszcza jeśli korzysta z niej kilkoro dzieci jednocześnie.
Doktor Starmach zostaje wezwany na blok operacyjny, ponieważ przywieziono karetką chłopca z poważnym złamaniem. Chłopiec został już wstępnie zdiagnozowany w rejonowym szpitalu. Tam jednak nie przeprowadza się takich operacji u dzieci, specjalistyczny zespół jest tylko w Prokocimiu. Doktor szybko opuszcza gabinet, a na korytarzu rozlega się szmer niezadowolenia. Pacjenci będą teraz musieli poczekać dłużej.
Pod gabinetem chirurgicznym też kolejka. Chłopiec z rozbitą głową, 11-latka z podejrzeniem zapalenia wyrostka i 18-miesięczny chłopiec, który prawdopodobnie połknął mały element zabawki. Prześwietlenie nie wykazało ciała obcego w drogach oddechowych, ale dziecko musi być hospitalizowane. Gdy nasilą się problemy z oddychaniem, trzeba będzie wykonać bronchoskopię, czyli badanie umożliwiające dostanie się za pomocą wziernika i kamery do tchawicy i oskrzeli.
„Chyba sam jestem wiecznym dzieckiem, więc potrafię zrozumieć ich zwariowane pomysły”.
Dr hab. Piotr Wojciechowski, chirurg dziecięcy
Docent Wojciechowski sprawdza w komputerze informacje o nowych pacjentach. Chociaż na korytarzu czeka mnóstwo pacjentów, wszyscy mają błahe urazy, które właściwie powinny być zaopatrzone w poradni. – Sezon na poważne urazy dopiero przed nami – zauważa. – Mam na myśli oczywiście motory i quady. Złości mnie, kiedy rodzice kupują dzieciom na komunię quad. Jest to bardzo niebezpieczny prezent. Uważam, że na quady powinno obowiązywać prawo jazdy.
W tym momencie pojawia się młoda lekarka, która informuje o przyjęciu 8-letniej dziewczynki zgwałconej przez 14-letniego chłopaka, krewnego rodziny. Takie sytuacje nie zdarzają się często, więc trzeba wdrożyć odpowiednią procedurę. – Już spotykaliśmy się z podobnym sytuacjami. Teraz seksualizacja dzieci następuje dużo wcześniej. Dostęp do pornografii jest tak łatwy, że dzieci nie wiedzą już, co jest zboczeniem, co filmem, a co rzeczywistością – wyjaśnia dr Wojciechowski. Zespół lekarski stara się stworzyć dobrą atmosferę wokół dziecka. Dziewczynka zostaje przewieziona na oddział ginekologii do Szpitala Uniwersyteckiego w celu wykonania specjalistycznych oględzin. Lekarze stwierdzą, że była już wcześniej wykorzystywana seksualnie.
Po godzinie 23 korytarze SOR pustoszeją. – Zawsze zazdrościłem ortopedom i chirurgom, bo oni głównie mają pacjentów po południu i wieczorem, kiedy dzieci mają zajęcia sportowe albo wychodzą na podwórko, ale później już te urazy zdarzają się rzadko. A infekcje z wysoką temperaturą zaczynają się w nocy i to jest dla nas najintensywniejszy czas – wzdycha doktor Przybyszowski. I to nie zmieni się nawet później, kiedy obowiązywać będzie kwarantanna z powodu pandemii.
19 marca 2020
Oczywiście, dzieci nadal chorują, ale znalezienie poradni, w której przyjmie ich endokrynolog, kardiolog czy dermatolog jest bardzo trudne. Wielu specjalistów korzysta z telemedycyny, prowadzą konsultacje online, analizują wyniki i zdjęcia przesłane pocztą e-mail, wysyłają e-recepty i zwolnienia lekarskie. Ale lekarze stają przed wieloma problemami organizacyjnymi: trzeba usunąć szwy, zdjąć gips, operować złamania i nagłe stany zapalne, a brakuje pielęgniarek, instrumentariuszek, rejestratorek i lekarzy, bo personel medyczny też trafia na kwarantannę albo opiekuje się własnymi dziećmi, które nie chodzą do szkoły i przedszkola. Zaczyna brakować maseczek jednorazowych i rękawiczek. Dzieci nadal trafiają na SOR z gorączką, drgawkami, wymiotami i zapaleniem wyrostka. Ale już sama praca na SOR-ze zorganizowana jest inaczej. Pierwsza rozmowa odbywa się przez domofon. Jeśli rodzina wraca z zagranicy lub miała kontakt z osobą zarażoną COVID-19, natychmiast wzywana jest specjalistyczna karetka transportowa, a pacjent przewożony jest na oddział zakaźny. Inne dzieci z objawami infekcji trafiają najpierw do izolatki. Są dwa takie pomieszczenia. Jeśli pacjentów jest więcej, czekają w samochodzie. Wszyscy są spokojni i pełni zrozumienia. Bez zbędnych dyskusji wykonują polecenia personelu medycznego. Lekarz ubrany w maseczkę, rękawiczki i fartuch ochronny pobiera wymaz od chorego dziecka. Dopiero po potwierdzeniu, że dziecko ma grypę lub inną infekcję dróg oddechowych, lekarz podejmuje następne działania diagnostyczne. – Wydaje się, że koronawirus nie jest groźny dla dzieci, dla nich dużo groźniejsza jest grypa – wyjaśnia doktor Przybyszowski. – Ale musimy bardzo uważać, by nie zakazić pacjentów przebywających na oddziałach i naszego personelu. Przecież wiemy już, że dzieci, które miały dodatni wynik na koronawirusa, nie miały żadnych objawów chorobowych, ale mogą zarażać innych. A zatem dla nas dziecko z zapaleniem wyrostka, z cukrzycą albo padaczką może być „koniem trojańskim”. I tego się najbardziej obawiamy.
*
Namawiamy czytelników do wpłat na Fundację, która wspiera Szpital Dziecięcy. Może być darowizna 1%, może być zaproponowana przez nas zbiórka pieniędzy. Wiemy doskonale jak kolejne rządy nie dbały i nie dbają o służbę zdrowia – a dziś widać jak bardzo na ich profesjonalizmie i życzliwości opiera się nasza nadzieja. Nie tylko ta w związku z koronawirusem – przecież w czasie pandemii chorujemy również na wszystko inne. Potrzeby szpitala są gigantyczne, więc mamy nadzieję, że dociągniemy naszą zbiórkę aż do Dnia Dziecka i zbierzemy jak najwięcej, aby każdy dzieciak-pacjent szpitala w Prokocimiu miał dostęp do najlepszego sprzętu.
Bo znakomici fachowcy już tam są i ciężko pracują.
Trzy sposoby (w skrócie):
- PRZEKAZYWANIE 1% PODATKU. W tym roku wyjątkowo do końca maja możemy składać zeznania podatkowe – dzięki temu możemy, nawet anonimowo (bez podawania swoich danych osobowych), w każdym formularzu PIT (w miejscu poświęconym 1% podatku dla Organizacji Pożytku Publicznego) wpisać TYLKO fundacyjny numer KRS 0000123750, a pole “WYRAŻAM ZGODĘ” pozostawić nie zakreślone.
- PRZEKAZYWANIE DAROWIZN FINANSOWYCH. Można wesprzeć Szpital przekazując darowizny pieniężne na realizację celów statutowych Fundacji „O Zdrowie Dziecka”. Można to zrobić poprzez przelew tradycyjny na konto: PL 05 1240 4533 1111 0000 5425 8556 (PEKAO S.A)
- WPŁATĘ POPRZEZ ZBIÓRKĘ NA PROFILU MIESIĘCZNIKA KRAKÓW
Więcej szczegółów: