Bedeker krakowski
Pamiętnik pandemiczny.
4 maja 2020
W poniedziałek 4 maja Nina otrzymała wezwanie na pilne zebranie działu w swojej korporacji. Zwlec się z izolacji nie było łatwo. Na ścianie przy łóżku widać było niebieski ślad od bluzy – Nina opierała się o tę ścianę już dobre dwa miesiące, markując pracę zdalną w charakterze nisko opłacanego dziobaka od copywritingu. Wiadomość wysłał sam prezes, co oznaczało, że nawet klasyczna wymówka w postaci sraczki i zatrucia nie zostanie przyjęta z pełnym zrozumienia współczuciem. Trzeba było opuścić swój antycovidowy wigwam. Nina rozejrzała się po pokoju i pozbierała wszystkie kieliszki, a potem odstawione w różne kąty butelki. Było tego ze trzy reklamówki. Wytoczyła się z nimi ze swojego mieszkania i weszła do windy. Sunęła przez jeden korytarz budynku, potem drugi. Przed dzwonem na szkło odetchnęła z ulgą. Był wypełniony butelkami po brzegi, obok stały kartony z tymi, które już się nie zmieściły. W jednym widać było szyjkę jacka danielsa oraz bacardi i innych likierów, które kojarzyły się z wakacjami pod palmą. Jednak przez okrągły otwór wylewało się plebejskie fresco i równie przaśne browary Łomża. Nina natychmiast rozgrzeszyła się w duchu. Widać było, że wszyscy sąsiedzi tak jak ona już dawno przekroczyli Rubikon i dziarsko zmierzali w stronę wina Tur, a może nawet czystego spirytusu.
Trzeba było opuścić swój antycovidowy wigwam. Nina rozejrzała się po pokoju i pozbierała wszystkie kieliszki, a potem odstawione w różne kąty butelki. Było tego ze trzy reklamówki.
Przy lusterku w aucie dyndały trzy maseczki. Jedna zwykła, druga uszyta przez seniorów ze Szczurowej, a trzecia była prezentem z pracy. Z Płaszowa na Biały Prądnik jechało się jak po maśle i to z Beatą Kozidrak – na światłach przy Saskiej zaczęła wyć swój przebój Biała armia: „To Twoja flaga…”. Przy M1 już rozpoczynała drugą zwrotkę: „Bóg jest z nami, jego prawda jak tarcza Cię ocali”. Niedaleko Ikei w końcowych frazach przekonywała, że „Twoja siła to skarb”. Nina zastanawiała się, czy w czasach sprzed pandemii była sterem, białym żołnierzem, żaglem czy może szalonym wiatrem. Trudno powiedzieć, ale biorąc pod uwagę jej rozwody i kredyty, raczej szalonym wiatrem. Teraz słyszała wyraźnie: „Jesteś zerem”.
Parking przed budynkiem był prawie pusty, więc Nina ostentacyjnie zaparkowała starą hondę na miejscu prezesa Filipowicza, właściciela salonów KIA Motors. Auto było uwalone po sam dach jakimś ostem czy innym mleczem, na tylnym siedzeniu walały się zimowe koła w liczbie trzech. W czwartym parę dni wcześniej złapała gumę, ale przez wrodzony talent motoryzacyjny przejechała tak jeszcze kilkanaście metrów i wulkanizator z niedowierzaniem oglądał harmonijkę, która kiedyś była felgą. Na szczycie opon wbity był dziecięcy fotelik, którego lewa strona wypłowiała od słońca. Obok tej sterty kłębił się koc oblepiony kocią sierścią. Parkingowy cieć od razu zrozumiał, że coś tu nie gra, ale widząc Ninę gramolącą się z tego ruchomego śmietnika, zrezygnował z pytania o plakietkę.
Spotkanie już się zaczęło. Przy rzutniku stał prezes, obok dyrektorka działu, w którym pracowała Nina. Za stolikiem koło rzutnika w białej bluzce i ołówkowej spódnicy siedziała szefowa działu kadr z uśmiechem, jakby jej właśnie wjechał mefedron. Przed sobą trzymała listę i długopis, a tuż za nią stał długi na kilka metrów parawan, który za chwilę miał odegrać kluczową rolę w tym przedstawieniu. Czterdziestu pracowników wpatrywało się w prezesa z wyrazem twarzy, który przypominał serię wyrobów z tektury.
– Od dziś jesteście wirtualnie zwolnieni. Wasz dział to żart, a żarty w czasie pandemii się skończyły. Będzie restrukturyzacja. Za tym tu oto parawanem wiszą ogłoszenia o pracę – szukamy ludzi na nowe stanowiska i przebudowujemy strukturę tej firmy. Przejdziecie jeszcze raz proces rekrutacyjny. Do jutra na ten adres wyślijcie swoje CV, aplikując na dwa stanowiska. Widełki finansowe w załączniku. Wyniki w poniedziałek. No i nie ukrywam, że nie ze wszystkimi się jeszcze spotkamy – powiedział prezes na jednym oddechu.
Nina nastawiła nawigację na Łobzów. Mieszkał tam ostatni w mieście diler, który miał jeszcze trochę prawdziwej trawy z Holandii.
– Cześć, Arek. Powiedz mi jedno. Palić czy sprzedawać?