KRAKÓW. NIEODKRYTY

Magiczne miejsca Krakowa notowała: Magda Huzarska-Szumiec

To wydarzyło się pewnego poranka w szczycie epidemii: nie wytrzymałam i nie zważając na zakazy, pomaszerowałam na Rynek. Był absolutnie pusty. Miałam wrażenie, że jestem tam tylko ja i gołębie. Poczułam się w moim mieście jak turystka, która odkrywa nieznany jej do tej pory zakątek świata. Temu samemu służy akcja Kraków. Nieodkryty. Ma zachęcać do zwiedzania miejsc, na które na co dzień nie zwracają uwagi. Miesięcznik „Kraków” włącza się do tej kampanii.

CK Kraków

Kazimierz Kłodziński (lekarz medycyny pracy, internista, pasjonat Krakowa): – Są dwie ulice w Krakowie, do których mam ogromny sentyment. Przed wielu laty mieszkałem przy Stolarskiej, skąd codziennie maszerowałem do „Nowodworka”. Droga wiodła ulicą Poselską, gdzie dziś jest Muzeum Archeologiczne, a wcześniej mieściło się więzienie św. Michała i sąd. Zawsze się pod nim zatrzymywałem, bo moją wyobraźnię uruchamiały słynne rozprawy, które się tu odbywały.

Kiedy dziś tamtędy przechodzę, przypomina mi się historia, jak to w okolicach roku 1905 przyjechał do krakowskiego sądu wizytator w Wiednia. Zasiadł w ławie sądowej i z uwagą wysłuchał całej rozprawy. Gdy się skończyła, podszedł do prowadzącego ją sędziego i powiedział, że bardzo mu się wszystko podobało, oprócz wyroku, jaki zapadł. Bowiem w ostatnich czasach kodeks CK Austrii nieco się zmienił i za owo przestępstwo obowiązują inne kary. Wyraził wręcz oburzenie, że w krakowskim sądzie o tym nie słyszano. Sędzia mu na to odpowiedział, że nowe paragrafy zna doskonale, ale u nas jakoś się nie przyjęły.

Z ulicy Poselskiej blisko już na Kanoniczą, która jest drugim moim ulubionym miejsce pod Wawelem. A to przez to, że babcia, która dożyła 94 lat, opowiadała mi, iż właśnie tam poznała mojego dziadka. Szła wśród średniowiecznych kamienic, a dziadek zażywał przejażdżki konnej, w efekcie czego wzięli ślub, a ja w kolejnym pokoleniu pojawiłem się na świecie.
Ale co jeszcze bardziej zaskakujące, w Domu pod Telegrafem przy Kanoniczej 24, w którym pod koniec XVIII wieku mieściły się koszary austriackiej policji, a potem koszary artylerii, zacząłem bywać jako świeżo upieczony student medycyny. W latach 60. znajdowały się tam przychodnie specjalistyczne, w których odbywałem praktyki. I właśnie w ich trakcie poznałem moją małżonkę. Nic więc dziwnego, że nie mogę przechodzić Kanoniczą obojętnie.

Przegorzały

Agata Małodobry (historyczka sztuki, Muzeum Narodowe w Krakowie): – A gdyby tak spojrzeć okiem turysty na Przegorzały? To jeden z najbardziej malowniczych zakątków Krakowa, gdzie przyroda i architektura urzekająco się dopełniają. Wszyscy znamy bajkową willę Adolfa Szyszko-Bohusza i zamek ze wspaniałym widokiem na Wisłę, ale rzadko wspomina się o tym, że tuż obok zobaczymy jeden z najlepszych przykładów brutalizmu w polskiej architekturze, czyli Kolegium Polonijne UJ. Patrząc na ten budynek, musimy pamiętać, że nurt brutalistyczny to nie tylko zimny i bezduszny beton – to także dążenie do radykalnie oszczędnej konstrukcji, prymat funkcji nad łatwą dekoracyjnością i – bardzo często – symbioza z otaczającą naturą.

Kolegium Polonijne UJ wzniesiono w latach 1975–91 według projektu czworga architektów: Tomasza Mańkowskiego, Zofii Nowakowskiej, Dariusza Kozłowskiego i Krzysztofa Bojanowskiego. Dziś to miejsce funkcjonuje jako hotel. Przyznam, że początkowo wydawał mi się przytłaczający; tak mogą odbierać go wielbiciele eleganckiej estetyki klasycznego modernizmu. Warto jednak przełamać się i poznać bliżej tę intrygującą realizację. Ciężka, szlachetna bryła o skrzydłach niejednolitej wysokości zbudowana jest pod dyktat kąta prostego. Surowa poetyka klinkierowej cegły i betonu potęguje monumentalny charakter obiektu.

Nie sposób myśleć o tym budynku w oderwaniu od otoczenia. Jego forma wpisuje się znakomicie w Las Wolski: ascetyczna architektura podkreśla bujną roślinność, a wysmukłe sosny kontrapunktują kwadratowe rytmy elewacji. Koniecznie trzeba wejść na wewnętrzny dziedziniec i popatrzeć stamtąd na las, a potem wyruszyć dalej, w stronę Ogrodu Zoologicznego. Trasa z Przegorzał przez Las Wolski wiedzie żółtym szlakiem między pięknymi o każdej porze roku starymi drzewami.

Spacerując przez las, mijamy po drodze kamienną figurę Matki Boskiej, ufundowaną w roku 1930 przez wiceprezydenta Krakowa, dr. Ludwika Schneidera i jego żonę Marię. Na pobliskiej Polanie Juliusza Lea zobaczymy niedawno wyremontowany Pawilon Okocimski. Zaokrąglony od frontu, niewielki budynek na podmurówce z naturalnego wapienia to perełka międzywojennego krakowskiego modernizmu. Dach wsparty na zgrabnych filarach i duże okna nadają konstrukcji lekkość. Wybudowany w 1936 roku pawilon projektu Jana Ogłódka (asystenta Adolfa Szyszko-Bohusza) mieści dziś Centrum Edukacji Ekologicznej, a jego położenie wśród leśnych drzew wydaje się być stworzone dla takiej funkcji.

Katakumby

Katarzyna Bik (historyczka sztuki, autorka książki Najdroższa): – W czasach spowodowanej epidemią izolacji zdarzało mi się zatęsknić za Włochami. Stawały mi wtedy przed oczyma obrazy podziemnych światów: rzymskich katakumb, krypt w kościołach Mediolanu, Florencji czy Rzymu z pochowanymi tam szczątkami spadkobierców kultury antycznej. Jeśli zwiedzaliście podziemia Watykanu, to wiecie co mam na myśli. Ale pamięć nasuwa mi jeszcze jeden obraz: bezwstydny i pogański – maski pośmiertne z gipsu i stiuku, które zdobiły domy Florentczyków w XV wieku. Specjalizował się w nich florencki zakład Verrocchia, nauczyciela Leonarda z Vinci. Produkował on przerażająco realistyczne voti – figury woskowe będące podobiznami zamawiających je osób. Ludzie ci wystawiali te swoje wierne, woskowe podobizny naturalnej wielkości, ubrane w szaty, a nawet siedzące na koniu, w kościele Santissima Annunziata.

Zdjęcie: Grzegorz Kozakiewicz

Coś z takiego magicznego myślenia przeniknęło także do wyobraźni naszych przodków w Krakowie. Świadczą o tym portrety trumienne, które pokazywane są w Pałacu Biskupa Erazma Ciołka, oddziale MNK. Od spojrzeń tych zjaw nieoświeconego sarmatyzmu może wam się zjeżyć włos na karku. Ci wszyscy mościpanowie, purpuraci, szlachciury i szaraki z pięknie odmalowanymi stanowiskami i ambicjami gapią się ze ścian na zwiedzających. Sobiepańscy i zawadiaccy chwieją się, stojąc na palcach, sztywni i wypięci, „mężni Polacy, dobrzy junacy” we własnych oczach hojni, cnotliwi, wielkoduszni i męscy. W cudzoziemskich – lekkomyślni, pyszni, próżni i hulaszczy. Sarmackim pijanicom nawet śmierć jest niestraszna. Delektują się nią, wynoszą na strojnych katafalkach, kokietują z blaszanych portretów. Upudrowane, wyfiokowane, wydekoltowane ich matki, żony, kochanki wyginają zalotnie szyje, puszczają podmalowane oko do tańczących szkieletów. Nie wierzycie, to zobaczcie sami.

Mamy też w Krakowie katakumby, a te najbardziej przypominające włoskie mieszczą się w podziemiach kościoła reformatów p.w. świętego Kazimierza Jagiellończyka przy ul. Reformackiej. Sam kościół, klasztor i pobliska droga krzyżowa mają wiele z włoskiego klimatu. Specyficzne warunki panujące pod ziemią sprawiły, że pochowani tam od połowy XVII wieku zakonnicy, przedstawiciele sławnych rodów jak Wielopolscy czy Szembekowie, ale też żołnierz napoleoński i pewna służąca, zostali w naturalny sposób zmumifikowani. Jest to niezapomniany widok, gdy patrzy się na skromnych franciszkanów, leżących w piasku z głowami na kamieniach, a obok nich spoczywających w trumnach świeckich zmarłych. Podobno pochowano tam niemal tysiąc nieboszczyków. Do dziś zachowało się ok. 400 mumii.

Zakład Kąpielowy Antoniego Matecznego

Jerzy Zoń (reżyser, dyrektor Teatru KTO): – Zanim opowiem o ważnym dla mnie miejscu w Krakowie, muszę sięgnąć pięćdziesiąt lat wstecz, do wsi pod Limanową, z której pochodzę. Nie zapomnę nigdy, jak ojciec pierwszy raz zabrał mnie stamtąd do Krakowa. Poszliśmy na przystanek autobusowy w Limanowej, koło którego stał kiosk, w którym kupiliśmy kanapki z kiełbasą. Od tego czasu nie wyobrażałem sobie już bez nich drogi do Krakowa. Gdy po trzech godzinach, bo tyle wtedy trwała podróż, dojeżdżaliśmy do ronda Matecznego, przełykałem ostatni kawałek kiełbasy, ojciec powiedział: „Kończ to jedzenie, wysiadamy”. To rondo kojarzy mi się do dzisiaj z czymś niesamowitym, drzwiami do innego świata. Jawiły mi się one jeszcze bardziej tajemniczo ze względu na nazwę, która widniała na przystanku. Nie miałem pojęcia, o co chodzi z tym „Matecznym”.

Kiedy Teatr KTO przeniósł się do Podgórza, pomyślałem sobie, że jest w tym coś symbolicznego, bo znowu będę blisko ronda znanego chyba wszystkim ludziom w Polce, a na pewno tym, którzy kiedykolwiek jechali w Tatry z Warszawy czy Gdańska. Wydało mi się to tym bardziej istotne, że obok znajduje się miejsce, które z rondem łączy osoba Antoniego Matecznego. Mam tu na myśli założony właśnie przez niego, niezwykłej urody park, otaczający stary budynek Zakładu Kąpielowego Wody Siarczano-Solankowej.

Antoni Mateczny był postacią niesamowitą, Czechem, który ożenił się z Polką i w Krakowie założył firmę budowlaną. Kiedy stawiał swoją kamienicę przy ul. Kalwaryjskiej, dowiercił się do źródła wody mineralnej, siarczanej. Ponieważ często wyjeżdżał w celach leczniczych do Karlsbadu, doskonale wiedział, ile możliwości daje znaleziona w ziemi woda. Nie minęło wiele czasu, jak zaczął zapraszać krakowian do swojego domu kąpielowego. Było w nim 20 pokoi kąpielowych, w kilku stały wytworne, fajansowe wanny.

Nie mogłem odmówić sobie wprowadzenia podobnych wanien do mojego plenerowego spektaklu, który powstał z okazji otwarcia Muzeum Podgórza. Kiedy idę do budowanej właśnie, nowej siedziby Teatru KTO, przy ul. Zamoyskiego, przez Rynek Podgórski, przypominam sobie, jak podczas premiery zapadł nad nim zmrok. Wówczas na ulicznej scenie pojawiły się piękne panie w strojach z epoki, grała muzyka retro, przy dźwiękach której wjechały parawany osłaniające wanny. Jestem pewien, że Antoni Mateczny był wtedy z nami i miał satysfakcję, iż wiem już, skąd wzięła się nazwa ronda, które stanowi istotny element moich wspomnień z dzieciństwa.

Śladami „Przekroju”

Tomasz Potkaj, autor książki Przekrój Eilego: – Mieszkam w Warszawie, ale od lat przyjeżdżam do Krakowa. Intensywność moich wizyt zwiększyła się znacznie, gdy zbierałem materiały do książki o „Przekroju” i jego twórcy Marianie Eilem. Zacząłem wówczas chodzić śladami mojego bohatera, które ułożyły mi się w dość nieoczywistą, ale na pewno ciekawą trasę spacerową.

Należałoby ją zacząć od ul. Wielopole 1, gdzie pierwotnie mieścił się „Ilustrowany Kurier Codzienny”. Zaraz po wojnie do tzw. „krążownika” wprowadziła się redakcja „Dziennika Polskiego”, a następnie „Przekroju”. To właśnie tu 15 kwietnia 1945 roku pojawił się pierwszy numer pisma. Potem przeniosło się ono do trzypokojowego mieszkania na trzecim piętrze domu, wówczas przy ul. Manifestu Lipcowego, a dziś Piłsudskiego 19. Łatwo tę pięknie odnowioną kamienicę znaleźć, gdyż posiada charakterystyczne balkony. W marcu 1968 r. stali na nich redaktorzy tygodnika i z bezpiecznej odległości obserwowali manifestacje studentów.

Do pomieszczeń redakcyjnych prowadził ciemny przedpokój, którym można było dojść do gabinetu szefa. Na środku było ogromne biurko, zawalone mnóstwem papierów, książek, rysunków, zza których wystawała tylko głowa Mariana Eilego. Biurko to miało mnóstwo szuflad. Były one przekleństwem autorów. Gdy do ich przepastnych czeluści trafił jakiś tekst, można było być pewnym, że zostanie tam na dłużej, a redaktor wyciągnie go dopiero, jak będzie panowała urlopowa posucha. Kiedy w latach 70. Mieczysław Czuma przeniósł redakcję do nowej siedziby, mieszczącej się przy ul. Reformackiej 3, biurko to powędrowało wraz z pracownikami „Przekroju”. Ciekawy jestem, co się z nim obecnie dzieje. Może znajduje się dalej w jednym z pokoi IPN-u, który przejął interesujący architektonicznie, secesyjny budynek z czerwonej cegły.

Spacer śladami Mariana Eilego można by skończyć przysiadając na jego ławeczce, która stoi na Plantach, tuż obok Collegium Witkowskiego. Ale są jeszcze dwa miejsca, w których pamięć o twórcy „Przekroju” jest wciąż żywa. Przy ul. Małej 5, odchodzącej od ul. Felicjanek, znajduje się kamienica, w której mieszkał redaktor razem z żoną Katarzyną. W jej fasadę wmurowano poświęconą mu tablicę. By dotrzeć do jeszcze jednego punktu, który, przynajmniej symbolicznie, przypomina bohatera mojej książki, trzeba wsiąść do tramwaju i udać się w okolice sądów. Tam znajduje się Skwerek Mariana Eilego. Bawią się na nim dzieci, a w pobliżu jest sympatyczna kawiarnia. Przy kawie i ciastku można porozmyślać o założycielu tego jedynego w swoim rodzaju pisma.

Miesięcznik Kraków, lipiec–sierpień 2020 Tekst z miesięcznika „Kraków”, lipiec–sierpień 2020.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.