Kraków królów
Kraków był zawsze „miastem królów”. Długo wcześniej niż Kazimierz Odnowiciel urządził tu ośrodek rządzenia państwem polskim po zniszczeniu w 1038 roku Gniezna przez księcia Brzetysława. I długo potem, jak w XVII i XVIII wieku stopniowo dwór królewski i urzędy centralne przeniosły się do Warszawy.
Opowieść o Krakowie królewskim trzeba zacząć od nazwy miasta. Tu historycy korzystają z pomocy językoznawców. Otóż końcówka „-ów” w staropolskich nazwach oznaczała, że coś było czyjąś własnością (sufiks dzierżawczy). Kraków zatem był władztwem Kraka. Jeżeli dodać do tego tradycję kopca Kraka i kilka śladów archeologicznych, to nie ma wątpliwości, że panował na tej ziemi władca Krak. Więcej, jego rządy były na tyle długie i znaczące, że został zapisany w tradycji i legendzie przekazanej nam przez kronikę Wincentego Kadłubka, który pisał ją w XII wieku, opierając się na relacjach przechodzących ustnie z pokolenia na pokolenie. Kadłubek pisze o Kraku różnie – a to z łacińska jako o Gracchusie, a to łączy jego imię z krakaniem kruków. Z kilku źródeł pisanych oraz archeologicznych wynika, że już w VIII, a może nawet w VII wieku Kraków był stolicą potężnego jak na owe czasy państwa, a raczej protopaństwa Wiślan, obejmującego dorzecze górnej Wisły. Jednak u schyłku IX lub początku X wieku zniknęło z mapy politycznej ówczesnej Europy – najpewniej na skutek najazdu Wielkomorawian.
Krak, jeden z władców dynastii wiślańskiej, nie był co prawda koronowanym panującym, lecz był królem w rozumieniu potężnego księcia. Legenda Panońska wspomina o: „potężnym księciu siedzącym na Wiślech”. Czy był nim sam Krak, czy raczej jeden z jego dziedziców, tego się już chyba nie dowiemy. W X wieku Kraków stał się częścią Czech i był jedną ze stolic czeskiego księcia Bolesława zwanego Okrutnym. Wiemy też, że Kraków znalazł się w granicach państwa polskiego po wojnie, którą tuż przed swoją śmiercią stoczył z Czechami Mieszko (prawdopodobnie w 990 roku), skądinąd też władca, który nie był koronowany. Prawdopodobnie odbił on Kraków z rąk czeskich i gdyby nie to, Kraków byłby dziś może miastem czeskim?
Pierwszym polskim królem koronowanym i posiadającym sakrę papieską, czyli traktowanym jako pomazaniec boży, był Bolesław Chrobry. On też lubił pomieszkiwać w Krakowie. Dość powiedzieć, że pierwsza katedra w mieście to katedra fundacji chrobrowskiej. Dla Chrobrego, a potem dla Mieszka II, Kraków był prawdopodobnie jedną z siedzib królestwa. Wtedy nie mówiono bowiem o stolicy państwa, lecz o sedes regni principales, czyli o siedzibach władców królestwa. Prof. Jerzy Wyrozumski dowodził pięknie, że Kraków od połowy XII wieku był „najgłówniejszą” spośród nich. Pozycję tę zyskał w czasie rozbicia dzielnicowego, bo stał się wtedy zwornikiem państwa. Swoje zrobiła również kanonizacja św. Stanisława.
Samych koronacji jednak aż do XIV wieku dokonywano w Gnieźnie. Pojawiła się wprawdzie teza, że Bolesław Śmiały koronował się w Krakowie, bo tu miał siedzibę swego dworu, nie ma na to jednak żadnych dowodów. Za to z pewnością król ten rezydował w Krakowie i tu popełnił swój największy błąd polityczny, dokonując zabójstwa biskupa Stanisława.
Wszelkie atrybuty miasta królewskiego Kraków uzyskał w chwili koronacji w katedrze wawelskiej Władysława Łokietka w 1320 roku. Odtąd stał się miastem koronacyjnym aż do Stanisława Augusta Poniatowskiego, bo spośród polskich monarchów tylko on koronował się w Warszawie – a to był rok 1764!
Mówi się wprawdzie o przeniesieniu stolicy do Warszawy w 1596 roku, lecz jest to najbardziej bałamutna data w historii kraju, której uczy się w szkołach.
Bo żadnego przeniesienia stolicy do Warszawy nie było. Po prostu: w 1595 roku wskutek alchemicznych eksperymentów Zygmunta III Wazy doszło do pożaru Wawelu. Żona króla była wtedy w zaawansowanej ciąży. Nie mogąc mieszkać w spalonym zamku, przeniosła się do zameczku myśliwskiego w Łobzowie. Urodziła tam Władysława IV, a następnie król spłynął z nią i maleńkim synkiem tratwami do Warszawy, bo Łobzów był rezydencją niewystarczającą dla potrzeb dworu. Potem monarcha do Krakowa wrócił i stąd władał krajem aż do roku 1609, czyli do wyjazdu pod oblężony Smoleńsk. Po zwycięskim zajęciu Smoleńska, w 1611 roku na dobre przeniósł się do Warszawy.
Lecz i wtedy nikomu nie przyszłoby przez myśl, że Warszawa jest stolicą królestwa. Przeciwnie. Kiedy Władysław IV, który wychował się głównie w Warszawie, swoją żonę Cecylią Renatę ukoronował właśnie tam, szlachta była oburzona. I na następnym sejmie koronacyjnym ogłosiła, że nie życzy sobie, by jakakolwiek kolejna koronacja odbywała poza stolicą, czyli Krakowem. Wszyscy królowie koronowali się potem grzecznie na Wawelu. A jeśli któryś próbował robić wyłom, to spotykał się z ostrą reakcją. Doświadczył jej Michał Korybut Wiśniowiecki, który – raczej z leniwej niechęci podróży do Krakowa, koronował swoją żonę Eleonorę znowu w Warszawie. Z kolei przeprowadzonej w Warszawie pod butem króla szwedzkiego Karola XII koronacji Stanisława Leszczyńskiego nie można uznać za de lege lata, czyli zgodną z prawem (1705). Przeciwnie – była to antykoronacja, bo wtedy (od 1697 roku) władał w Polsce August III, koronowany w Krakowie.
Dopiero koronacja Stanisława Augusta Poniatowskiego w, powtórzmy, roku 1764 wynikała z rosnącej roli Warszawy w państwie. Znamienne jednak, że polityczny środek ciężkości państwa polskiego przesuwał się tam od XVI wieku bardzo powoli – bo trwało to ponad 200 lat.
Oficjalnie Kraków miano i rolę stolicy oficjalnie stracił dopiero w Konstytucji 3 maja, a więc w 1791 roku. Mimo to w społecznej świadomości wciąż uchodził za miasto królewskie! Nie bez powodu w roku 2007 władze Krakowa, czcząc 750-lecie lokacji miasta na prawie magdeburskim, zdecydowały, że na drogach wjazdowych goście napotkają tablice: „Witaj w Krakowie, mieście królów polskich”. Bo rzeczywiście: królewskość to jeden z najważniejszych mitów konstytuujących Kraków i krakowian. Francuski socjolog Maurice Halbwachs uświadomił nam, że tak zwana wspólnota jest zawsze bytem wyobrażonym, bo jesteśmy nią, o ile sobie ją we własnej świadomości konstruujemy, a robimy to dzięki mitom, legendom i opowieściom. Czyli dzięki pamięci.
A że pamięć miasta królewskiego jest wśród Krakowian cały czas żywa, więc… Kraków nigdy nie przestał być miastem królewskim. I wciąż nim jest, bo to właśnie ten mit jest jednym z tych, które nas gromadzą we wspólnotę.
Kraków jest miastem królewskim także dlatego, że w pamięci obecni są również bohaterzy i wieszczowie, którzy wprawdzie nie byli koronowani, ale są pochowani w kryptach wawelskich. Pierwszy raz misterna gra polityczna polegająca na pochowaniu na Wawelu bohaterów narodowych została podjęta w czasie rozbiorów wobec doczesnych szczątków księcia Józefa Poniatowskiego w 1817 roku, rok później Tadeusza Kościuszki, a jak wiemy, lista ta wcale na tych postaciach się nie zakończyła. Pochówek na Wawelu budził też emocje i konflikty. Tak było w przypadku Juliusza Słowackiego, Józefa Piłsudskiego (słynny tzw. kryzys wawelski). Wawel stał się więc mieszkaniem nie tylko królów, ale i Królów-Duchów.
* * *
Do dziedzictwa Krakowa należy wreszcie codzienna, nazwijmy to, obecność królów na ulicach miasta. Oczywiście nie polegała ona na wieczornych przechadzkach pary królewskiej ulicami miasta. Zresztą Wawel nigdy formalnie nie był Krakowem, bo do roku 1802 miał status, jak dziś byśmy powiedzieli, osobnej jednostki terytorialnej. Było jednak tradycją, że pierwszą oficjalną wizytę król składał zawsze właśnie w Krakowie, bo pierwszym po koronacji aktem politycznym władcy było odebranie hołdu od tutejszych mieszczan. Składali mu nadto daninę, by wkupić się w łaski monarchy. Ten zaś kładł rękę na kodeksie przywilejów miejskich (zachowało się ich kilka, najsłynniejszy to Baltazara Behema), co oznaczało, że potwierdza przywileje mieszczan. Istniał nadto zwyczaj triumfalnego wjazdu króla do miasta po zwycięskich bitwach, zawsze od strony Bramy Floriańskiej – czuliśmy się bowiem Rzeczpospolitą, a więc także w sferze symboli kontynuatorką republiki rzymskiej. Król przyjmował także czasami zaproszenia mieszczan – dowodów na to można znaleźć wiele, choć najbardziej osławiona uczta u Wierzynka była chyba raczej bankietem o charakterze politycznym dla uczestników tak zwanego Zjazdu Krakowskiego (1364).
Zaś niejaki Jan Olbracht, wychowanek Jana Długosza, miał niezwykły temperament i jako królewicz uciekał ciągle na ulice Krakowa na wagary. Kilka razy wrócił z tych wypraw poobijany i Długosz musiał to ukrywać przed jego ojcem, czyli Kazimierzem Jagiellończykiem. Mówiło się też, że Olbracht zmarł na wstydliwą chorobę i wyskoki do miasta miały z tym związek. Jak napisał Maciej z Miechowa: „Namiętnościom i chuciom jako człowiek wojskowy folgował…”.
* * *
Oczywiście, zdarzali się władcy, którzy Krakowa po prostu nie lubili. 650 lat temu koronowany został w katedrze wawelskiej Ludwik Węgierski, co dało początek panowaniu Andegawenów (a w konsekwencji Jagiellonów). Formalnie był polskim monarchą, lecz nie nauczył się mówić po polsku i nie miał związków z Krakowem, a w praktyce panowała Elżbieta Łokietkówna, siostra Kazimierza Wielkiego. On był królem budziańskim i wyszehradzkim.
Z kolei Władysław Warneńczyk, choć wychował się w Krakowie, przeniósł się na tron węgierski w wyniku politycznej gry kardynała Zbigniewa Oleśnickiego. Ale już Kazimierz Jagiellończyk, jego brat i drugi syn Jagiełły, był arcykrakowskim królem, choć równocześnie Wielkim Księciem Litewskim.
Kraków lubił też, może najbardziej, Zygmunt Stary. Za to jego syn, Zygmunt August już do miasta nie miał sympatii. Może dlatego, że rodzice i miejscowi możnowładcy ostro sprzeciwili się jego ożenkowi z Barbarą Radziwiłłówną. Barbary tu nie akceptowano i król to boleśnie odczuł. Często więc wyjeżdżał z Wawelu, a po śmierci Barbary opuścił Kraków niemal na stałe.
W Krakowie króciutko rezydował Henryk Walezy, bo zaraz po koronacji wrócił do Francji. Ledwie dwa lata – na dziesięć lat panowania – spędził tu Stefan Batory. Nie tylko dlatego, jak chce legenda, że niespieszno mu było do znacznie starszej Anny Jagiellonki (różnica wieku była spora, trzydzieści lat), ale także dlatego, że miał swoje plany polityczne i… inne kobiety.
Zygmunt III panował na Wawelu do roku 1609, potem zaś osiadł w Warszawie i z czasem powoli tam się przenosiły agendy państwa. W Krakowie jednak wciąż się odbywały, powtórzmy, sejmy koronacyjne i same koronacje. Tu znajdowały się insygnia koronacyjne, tu chowano władców i ich rodziny po śmierci. Krakowa, jako stolicy państwa, dotyczyły także nadal układy polityczne – przykładowo pakt, który zakończył się bitwą wiedeńską w 1683 roku przewidywał, że Austria i Rzeczpospolita udadzą się sobie na pomoc, gdyby zostały zaatakowane ich stolice, czyli Wiedeń i Kraków. Zresztą sam Jan Sobieski, choć był urodzony poza Krakowem, tu kończył Collegium Nowodworskie, tu spędził młodość i Kraków do końca swego życia faworyzował.
Symboliczna jest postać Stanisława Augusta Poniatowskiego, który Kraków odwiedził tylko raz. Choć była to kilkunastodniowa wizyta – z odwiedzinami między innymi Kazimierza, skarbca i grobów królewskich i odbytą po latach, obowiązkową pielgrzymką ekspiacyjną jaką każdy władca musiał odbyć idąc pieszo z Wawelu na Skałkę.
* * *
Królewskie dziedzictwo Krakowa tworzą też z władcami kojarzone – czy to zasadnie, czy jedynie w legendzie – określone miejsca.
Takie choćby jak Akademia Krakowska – dzieło Kazimierza Wielkiego, który należał, obok Łokietka, Kazimierza Jagiellończyka i Zygmunta Starego do władców najbardziej z miastem związanych.
Albo kościół Karmelitów na Piasku z odciśniętą stópką królowej Jadwigi – tyle że to już legenda, której raczej nie potwierdzimy.
Bądź Skałka – wprawdzie nie ma pewności, czy biskup Stanisław zginął tam czy na Wawelu, ale Skałka była miejscem procesji ekspiacyjnych, które odbywał każdy władca przed koronacją. Bez tej procesji intronizacja była nieważna.
Każdy król, nie tylko Zygmunt Stary, odbierał, o czym wspomniałem, hołdy na Rynku. W tym celu na zastawionym gęsto kramami placu pozostawiano zawsze wolną przestrzeń od strony ul. Brackiej. Nieprzypadkowo zwała się „na goldzie” (na miejscu hołdów).
Faktem była też uczta u Wierzynka: nie wiemy wprawdzie, czy odbyła się w tym miejscu, z którym jest kojarzona, ale na pewno wystawiono ją w mieście, a król użył zaufanego partnera w interesach do pokazania władcom przybyłym do Krakowa jego bogactwa.
Wreszcie, każdy wjazd królewski do miasta odbywał się od strony Barbakanu przez Bramę Floriańską. Dlatego nazywano ją Porta Gloria. I ta tradycja składa się na królewskie dziedzictwo miasta.
Wysłuchał kb
Michał Niezabitowski jest historykiem, muzeologiem i muzealnikiem oraz dyrektorem Muzeum Krakowa.