Lubię lubić
Blask i obietnica
Jeśli któryś śmiertelnik miał wszystko, to z pewnością Oskar Wilde (no, może jeszcze Tycjan, malarz). Talent, urodę, powodzenie, rodzinę i przyjaciół, dobrą sławę i wysoką pozycję społeczną. Choć, oczywiście, nie ograniczał się do bycia niewinnym, wiódł życie, na miarę apetytów estety i dandysa, pełne harmonii i niewyczerpanej weny twórczej. Spełniał się jako syn kochających rodziców, czuły mąż i ojciec, szczęśliwy kochanek, a do tego gej.
Cóż więc stać się mogło, że stracił wszystko? Miał około 40 lat, kiedy spotkał lorda Alfreda Douglasa, swoje całkowite przeciwieństwo i miłość życia. Czy to możliwe, żeby Wilde tak czuły na punkcie smaku, wpuścił do swojego tak wspaniale skomponowanego życia istotę, z którą nic go nie łączyło?
Nic, oprócz miłości.
Na tę zagadkę odpowiada pewien słynny i pikantny list, znany do tej pory z wersji ocenzurowanych, pisany od stycznia do marca 1897 roku w Zakładzie Karnym w Reading (chciałabym widzieć jego rękopis). Wilde de profundis (z łaciny: z dna, otchłani, ale i głębokości) dokonał tak inspirujących odkryć, że postanowił podzielić się nimi z ukochanym. Tak, tak, z tym ukochanym, który zrujnował mu życie i wtrącił do więzienia. Nie ma w światowym piśmiennictwie wielu tak autentycznych i osobistych tekstów jak ten więzienny list Wilde’a do Douglasa. Brawurowe tłumaczenie Macieja Stroińskiego sprawia zaś, że czujemy prawie oddech Wilde’a. Czujemy, że całe fragmenty tego listu wypowiadaliśmy albo, co częstsze, układaliśmy w głowie, żeby kiedyś do kogoś; czujemy, że to z naszego życia wzięte, z tych samych ścięgien i mięśni wyplecione co nasze emocje. To prawdziwy list z tamtego świata do naszego. Zaprawdę, Wilde dał język i styl nam, którzy kochamy za mocno.
Ale przecież nie dlatego, leżąc bez ducha w kowidzie, piłam ten list jak wodę żywą. Więzienie rozjuszyło wyobraźnię Wilde’a tak bardzo, że przemyślał swoje dotychczasowe życie i wymyślił dla siebie (i dla Douglasa) nowe. Zobaczył swoje grzechy (nie ograniczał się wszak do niewinności) i grzechy ukochanego, po Wilde’owsku je wspaniale opisał (na bogatym tle obyczajowym), przenicował, nie wybielał, co dziś jest tak rzadkie, bo rozumiane jako słabość i przegraną. Nic bardziej mylnego. Kiedy naprawdę stracisz wszystko (również dobre o sobie zdanie) – zyskasz wszystko. Wszystko, czyli co?
Chciałabym całymi garściami cytować, tym bardziej że mówi to najtrafniejszy i najdowcipniejszy z ludzi, a do tego przemieniony, ale mamy początek Nowego Roku, a Początek domaga się blasku i obietnicy.
„Miłość jest dzieckiem wyobraźni, a kto ją ma, staje się mądrzejszy od samego siebie, lepszy niż by przypuszczał, wspanialszy niż by potrafił, dzięki niej Wszystko jest jasne, wszystko da się zrozumieć, każdego widać, jaki jest naprawdę i jaki mógłby być. Tylko tym, co dobre, co przynajmniej chce dobrze, tylko tym żywi się Miłość. Za to Nienawiść żywi się czymkolwiek” (s. 50). Wiem, że nie jest dobrze kończyć tym słowem na „n”, ale to zdanie tak drąży mi mózg, że mogę tylko jeszcze raz Wilde’em powtórzyć, że „człowiek odsyła do czegoś więcej” (s. 98).
Cytaty z edycji: Oscar Wilde, De profundis, tłum. Maciej Stroiński, wstęp Agaty Bielik-Robson, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2017.