AKTUALNOŚCI
Krzysztof Kozłowski – niezapomniany szef służb specjalnych
Mija właśnie 10 rocznica śmierci Krzysztofa Kozłowskiego, postaci wyjątkowej, wielkiego Obywatela, dla którego Polska była prawdziwą miłością. Z tej okazji 25 kwietnia, o godz. 18.00, w warszawskim Collegium Civitas, na XII piętrze PKiN odbędzie się spotkanie zatytułowane „Znaczenie Krzysztofa Kozłowskiego dla nowoczesnego funkcjonowania polskich służby specjalnych”. Żeby się na nie dostać, należy zarejestrować się do 24 kwietnia na: https://app.evenea.pl/event/znaczeniekrzysztofakozlowskiego Uczestnicy spotkania mogą spodziewać się ciekawych wykładów na temat przeszłości i historii służb specjalnych (np. wykładu gen. bryg. Krzysztofa Bondaryka), a także rozmowy o wyzwaniach, jakie stoją przed służbami dzisiaj.
Redaktorzy miesięcznika „Kraków i Świat”, Witold Bereś i Krzysztof Burnetko, przyjaźnili się z Krzysztofem Kozłowskim. I tak go dzisiaj wspominają: – Ostatnie lata aktywności i wolna Polska nieco wykoślawiają wizerunek Krzysztofa Kozłowskiego, pierwszego senatora Małopolski wybranego w wolnych wyborach w 1989 roku. Owszem, aktywność polityczna, zaangażowanie – jednak! – po stronie tak zwanego katolicyzmu otwartego, życie sprawami służb specjalnych – to wszystko prawda.
Ale…
Jedną z ostatnich, wielkich zagadek-niezagadek Kozłowskiego, który uwielbiał być stonowany i tajemniczy, były słowa, które wypowiedział podczas kolacji dla organizatorów jego 80. urodzin w Mangdze. – Krzysztofie, a zdradź nam, jak się ona nazywa, skoro tak co parę dni masz siłę jechać do Warszawy ekspresem i wracać następnego dnia? To musi być romans, co? – zapytano wtedy żartobliwie. A on mruknął tylko, że owszem, że ona, ale to nie miłość, ale obowiązek. I nic więcej nie chciał powiedzieć. Dopiero dzień później ktoś zauważył, że bohater wieczoru kilka razy powtórzył zdanie: „A jeśli komu droga otwarta do nieba, tym, co służą ojczyźnie”. Więc żaden romans tylko Polska. Na pewno wzdrygnąłby się przed postawieniem tak mocno kropki nad „i”. Zawsze wolał dystans, sardoniczny uśmiech i pobłażliwość dla wielkich słów. Bo Krzysztof Kozłowski był praktykującym katolikiem, uczestniczącym politykiem i de facto dożywotnim szefem służb, ale przede wszystkim był redaktorem. Zresztą to jego podejście do dziennikarstwa uderzało najmocniej – nie jako do zawodu, ale jako do służby publicznej.
Odszedł dziesięć lat temu.
Nasz Mistrz.
Przyjaciel.
Witold Bereś i Krzysztof Burnetko
Fot.: Piotr Uss Wąsowicz / Fundacja Świat ma Sens