Szkoła pisania
Czy lepiej pisać z oddali?
Z oddali widać lepiej – słychać często, gdy mowa o pisaniu. Czy aby na pewno? Nie lubię sądów kategorycznych. Bywa, że widać też lepiej z bliska, a nawet z samego środka. Reportaż Jonasza z trzewi wieloryba to byłoby coś!
Tak to już bywa z podręcznymi mądrościami. Trudno je zanegować, choć równie prawdziwe zdają się twierdzenia dokładnie przeciwne. Wszyscy znamy jednak przypadki, gdy oto przyjeżdża obcy, zakręci się ledwo po okolicy z gruntu nieciekawej i machnie taką książkę, że miejscowi nie przestają gadać do siebie: – Jak to możliwe, że żyjemy tyle w tej Wólce Dolnej, a nigdy czegoś podobnego nie dostrzegliśmy?
Zakorzenienie sprawia, że traci się czujność. Oswojone równa się pospolite. Opowiadać to można o dalekich lądach i morzach, a u nas nic ciekawego, myśli człowiek wtedy, nie widząc, że pod nosem tkwi skarb. Dopiero gdy zjawi się przybysz o świeżym spojrzeniu i zrobi zeń użytek, bywa, że podnosi się larum: jakim prawem, co on właściwie wie, to nasza przecież ziemia, prawo do pisania o niej mają ci, którzy tu żyją na co dzień (od urodzenia lub od dziesięciu pokoleń). Cóż, przykre to może, ale przy pisaniu ani prawo ziemi, ani krwi nie ma nic do rzeczy.
Podobnie bywa z tym, co nazywamy małą ojczyzną, choć akurat jestem zdania, że małych ojczyzn można mieć wiele. Czasem też dopiero z oddalenia – czasowego i przestrzennego – dostrzega się ich walor. Wstyd może się przyznać, ale przemierzając codziennie korytarze zacnego Pałacu Prasy na Wielopolu, nie miałam pojęcia, co wyprawiało się tam za czasów Mariana Dąbrowskiego, który już wtedy udowadniał mniej obrotnym, że jak się chce, to można połączyć ogień z wodą, czyli rolę wydawcy, redaktora naczelnego i polityka w jednej osobie. Ba, o samym Marianie wiedziałam tyle, co nic. W dziennikarstwie początku nowego milenium działo się tyle, że podróże w przeszłość ani trochę mnie nie nęciły. Podobnie jak sam budynek ze swym retro sztafażem. Do pisarskiej wycieczki po jego podziemiach i zakamarkach, windach pamiętających jeszcze czasy Mariana i ciągnących się od wejścia czerwonych dywanach pchnął mnie przypadek, nie sentyment. Raczej poszukiwanie stosownej dekoracji, łącznika wielopokoleniowej sagi, w jaką złożyła się Andreowia.
Oczywiście perspektywa zewnętrzna ma swoje pułapki. Przekonała się o tym dobrze antropologia, stąd postmodernizm wraz z jego przekonaniem, że niewinne oko nie istnieje. Adekwatnym również, gdy mowa o pisarstwie czy dziennikarstwie. Nie wiem, jak inni, jednak sama mam podejrzenie graniczące z pewnością, że kiedy w książkach odwołuję się do jakiegoś miejsca, tak naprawdę wcale nie piszę o nim. Wpisuję w nie raczej siebie, własne uprzedzenia, obsesje, fantazmaty i sny. Dlatego też popularne wycieczki literackim szlakiem to iście masochistyczna rozrywka. Wszystko nie tak, nic się nie zgadza, jedna pani myślała, że będzie bardziej tajemniczo (okazale, przytulnie, groźnie – niepotrzebne skreślić), kolejna wyraża żal, że w ogóle dała się skusić, bo teraz i samą książkę jej obrzydziło, a inny pan wtóruje, że nie poczuł ani odrobinę tego genius loci.
Kraków to Kraków, mawiał jeden z mych bohaterów. Tylko o jaki Kraków mu chodziło? Ten z książki nie jest z pewnością ani Krakowem dzisiejszym, ani takim, który mógłby pamiętać powieściowy Redaktor. Nie jest też Krakowem, jaki znała autorka. Każdy czytelnik też przefiltruje go przez własne tego miejsca powidoki. Stos soczewek, jakkolwiek patrzeć, wyjdzie zniekształcone odbicie. By zamknąć więc felieton czymś na kształt kody, ze zbioru podręcznych mądrości wybieram inną: otóż perspektywa ma w gruncie rzeczy niewielkie znaczenie. Wszystko i tak sprowadza się do tego, co tkwi w głowie osoby, która pisze.
Beata Chomątowska – pisarka i dziennikarka, urodzona w Krakowie, mieszkająca na stałe w Warszawie. Absolwentka Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i Hogeschool Brabant w Bredzie. Przetworzony literacko zapis tych doświadczeń zawarła w książce Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie. Była związana z „Dziennikiem Polskim”, „Pulsem Biznesu” i „Rzeczpospolitą”. Dwukrotnie nominowana do Nagrody Literackiej m. st. Warszawy: za książkę Stacja Muranów w 2013 i Pałac. Biografia intymna w 2016 roku. Stacja Muranów była również nominowana w 2013 roku do Nagrody im. Jerzego Turowicza oraz Gwarancji Kultury. W 2019 roku za Betonię dostała nominację do Nagrody Literackiej Gdynia w kategorii esej. Współautorka (z Jackiem Leociakiem) wystawy Tu Muranów w Muzeum Historii Żydów Polskich Polin. Jej powieść Andreowia (Wielka Litera, 2021) uzyskała Nagrodę Krakowskiej Książki Miesiąca we wrześniu 2021 roku. Laureatka Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO – 2022).