Bedeker krakowski
Dziennik pandemiczny: Dreszcze
Mało kto wie, że szczepionka przeciw COVID-19 może zabić miłość. W Nowym Roku Ninie przyświecały dwa życiowe motta. Pierwsze brzmiało: „Precz z komuną!”, za którym kryło się postanowienie, że nie umawia się z mężczyznami urodzonymi przed 1989 rokiem. Drugie: „Rób przysiady tak, jakby Tom Hardy siedział za tobą”, które było oczywistym następstwem pierwszego. Przez cały grudzień i połowę stycznia Nina trzymała się kurczowo obu postanowień, ćwiczyła zawzięcie Chodakowską pięć razy w tygodniu, popijała wegańskie białko na porost mięśni i korespondowała z pewnym przystojnym barmanem. Jego największą zaletą było to, że nie pamiętał powodzi stulecia, bo nie było go wtedy na świecie, a drugą, że z wielką pasją oddawał się podnoszeniu sztangi na osiedlowej siłowni. Na jego widok Nina dostawała dreszczy. Czego chcieć więcej? Straciła już przecież wszystkie złudzenia. Wiedziała od jakiegoś czasu, że nie ma sensu oczekiwać zbyt wiele albo szukać w tym wszystkim jakiejś filozofii. Należy po prostu cieszyć się życiem, najlepiej w najprostszych tego życia przejawach. Barman podzielał jej zdanie, więc wszyscy byli zadowoleni. Do czasu, gdy zaprosił ją na imprezę, na którą można było wejść tylko z ważnym paszportem covidowym.
Szczepionka przeciw COVID-19 może zabić miłość.
Nina otworzyła aplikację M-Obywatel i okazało się, że już dawno powinna przyjąć trzecią dawkę fajzera, zresztą sam minister zdrowia ponaglał ją w SMS-ach. Zarejestrowała się na szczepienie. Dwie poprzednie dawki przeszła raczej lekko, jedynie ręka bolała ją tak, że nie mogła rozpiąć stanika (barman, jak każdy dobrze wychowany młody człowiek, natychmiast zaoferował swoją pomoc, gdyby przy trzeciej dawce miała ten sam problem). Był poniedziałek, do imprezy zostały jakieś trzy dni, więc trzeba było działać szybko. Nina o dziewiątej rano wyszła zadowolona z przychodni z aktualnym paszportem covidowym, zrobiła nawet zdjęcie dokumentu i wysłała do barmana. Trzy godziny później, i nie ma w tym cienia przesady, po prostu umarła.
Zaczęło się od zawrotów głowy i dreszczy. Nina założyła na siebie kilka swetrów, a i tak zdarła sobie szkliwo szczękając zębami. Potem gorączka, maligna i majaki, nocne poty i okropny ból mięśni, jakby przebiegło po niej stado bizonów. Do tego spała po kilkanaście godzin dziennie, snując się jak widmo z łóżka do toalety i z powrotem. Pamiętała jak przez mgłę, że ktoś do niej pisał, ktoś dzwonił, w końcu rozładował się jej telefon, którego nie miała siły podpiąć do ładowarki. Obudziła się w piątek, dwa dni po imprezie. A najgorsze i tak miało dopiero nadejść.
Na telefonie miała 40 nieodebranych połączeń, powiadomienia na Mesendżerze przychodziły non stop, dobijał się też bank o niezapłacone rachunki na karcie kredytowej. W lodówce wszystko skisło, bazylia i sukulenty też zdechły, kot miauczał wniebogłosy przed brudną kuwetą. Twarz Niny przypominała wyrób z kartonu i choć mogła już wstać z łóżka i wziąć prysznic, to i tak z trudem wykonywała najprostsze czynności. Zrobiła sobie kawę i zaczęła czytać wiadomości od barmana. Z każdym kolejnym zdaniem była coraz bliżej przejścia na stronę antyszczepionkowców i wszystkich innych szurów. Barman obraził się śmiertelnie i milczenia Niny wybaczyć nie chciał, wysłał jej nawet zdjęcie z imprezy w towarzystwie innej dziewczyny i podziękował za „epicką olewkę”. A na koniec napisał wiadomość:
„Ale dobrze, że się zaszczepiłaś, antyszczepy w Twoim wieku lądują podłączeni do ECMO!”.