Z najwyższej półki
Felietonista Czesław Miłosz
Nagrodę Nobla dostał ze wiersze. Znany jest też jako eseista. Tymczasem był też znakomitym publicystą i komentatorem politycznym oraz ciętym felietonistą.
Dowodem trzy opasłe tomy ogłoszone ostatnio w ramach kanonicznej edycji jego Dzieł zebranych przez Wydawnictwo Literackie. Przynoszą one zestaw publicystyki „czmi” (tak podpisywał w 1945 roku swoje felietony w „Dzienniku Polskim”), począwszy od okresu okupacji przez czas powojenny po wolną już Polskę (aż do śmierci poety w 2004 roku).
Pisywał Miłosz w tytułach rozmaitych. Bo i tematy podejmował różne: polityczne, obyczajowe, społeczne, kulturalne wreszcie. Na przykład w „Kurierze Wileńskim”, „Gazecie Codziennej” i „Naujoji Romuca” (to pisma ukazujące się w Wilnie w 1940 roku”), choć teksty sygnował litewskim brzmieniem nazwiska, to poświęcał je kulturze polskiej – i to traktowanej z wyraźnym sentymentem. Pisał tam też o tragedii unicestwionej Polski, psychice osaczonego wojną człowieka. Wrzucał i taki wtręt: „Nie mogę się powstrzymać przed myśleniem o tych antysemickich nacjonalistach, których tak wielu było w Polsce Becka i którzy pod bombami i granatami upadali na ulice Warszawy razem ze swoimi wrogami Żydami. Czy kolor krwi Żyda był inny niż Aryjczyków? Czy ich agonia była inna? Czy inaczej wyglądały ostatnie konwulsje ich tężejących ciał? Szaleństwo bezrozumu, czym ono stało się w obliczu tych wydarzeń?”.
Po 1945 roku, mieszkając w Krakowie, pisywał w „Dzienniku” i „Przekroju” (od pierwszego numeru). Tam pokazał klasę felietonisty – zarówno w podejmowanych tematach, jak i poprzez użyte chwyty formalne. Taki choćby Faszyzm: „Co to właściwie jest faszyzm? – zapytała mnie pewna panienka. Ciągle mówią, że ten faszysta i ów jest faszysta, że ta partia jest faszystowska, a ta nie. (…) Niewielu znajdzie się takich, którzy by umieli łagodnie, krótko i zwięźle odpowiedzieć na jej pytanie. Najwyżej krzykną, że jest głupia. (…) Czy nie warto pokazać, jak toto wylęgało się już podczas Wiosny Ludów (Wiosna Ludów jako wiosna nacjonalizmów jest wielbiona przez przybocznych historyków Mussoliniego i Hitlera) (…). Pokazać wzbieranie nowotworu. (…) Pokazać, jak się grało na swojskości, na patriotyzmie, jak propagowało zamknięcie gospodarcze i kulturalne w granicach jednego kraju. My wszystko sami, wszystko rumuńskie, precz, cudzoziemcy – wołali jedni. My sami, wszystko polskie – wołali drudzy. My sami, wszystko włoskie, wołali inni.
Pokazać wreszcie, jak tworzy się faszyzm nieświadomy, jak w najlepszych często intencjach ludzie wkraczają na ścieżkę wydeptaną nogami bardziej przebiegłych i bardziej świadomych leaderów – i są potem ofiarami własnej niewiedzy o sprawach tego świata”. Nie waha się wskazywać na absurdy nowej rzeczywistości – ale też panoszący się konformizm.
Znamienne, że zdarzały mu się felietonowe akapity, które mogłyby być po prostu wierszem: „W tłumie ludzi wychodzących z Warszawy, oświetlonych blaskiem pożarów, zauważyłem człowieka uginającego się pod wielkim stosem książek. Inni nieśli walizy z żywnością, poduszki, toboły z pościelą, klatki z kanarkami. (…) Ten niósł książki”.
Potem – już jako urzędnik służby dyplomatycznej w Stanach Zjednoczonych – wysyłał do kraju niemal dziennikarskie reportaże o Ameryce: jej specyfice, kulturze, obyczajach, ludziach. Aż wreszcie w 1951 roku ogłosił w paryskiej „Kulturze” manifest polityczny pod tytułem Nie – wielkie oskarżenie komunistycznego systemu dławienia wolności i kłamstwa, a równocześnie wyjaśnienie powodów, dla których zdecydował się zerwać z reżimem i pozostać na Zachodzie. I wyraźne emocje nie były tym razem publicystycznym chwytem: „Jeżeli wolność ma polegać jedynie na zrozumieniu konieczności, to ja, nędzny robak, staję na drodze, którą ma przejść Historia w grzmocie czołgów i łopocie sztandarów, i nie obchodzi mnie, że będę nazwany niewolnikiem moich przesądów i odziedziczonych przyzwyczajeń”. Potem właśnie głównie u Jerzego Giedroycia (ale też w pismach zachodnich: „Problems of Communism”, „The New York Times”, „Preuves”) będzie ogłaszał ważne teksty publicystyczne – o naturze komunistycznej władzy, sytuacji pisarzy w PRL, cenzurze, roli Kościoła, graniu antysemityzmem. Publicystycznej aktywności nie poniecha po przełomie 1989 roku, kiedy znowu zamieszka w Krakowie. Systematycznie gości wtedy z tekstami na bieżące tematy w „Tygodniku Powszechnym” Jerzego Turowicza.
*
I znowu – zawsze erudycyjnie żongluje odniesieniami i skojarzeniami – czasem niebywale trafnymi, choć nawiązującymi do odległych czasów i kultur. Równocześnie cały czas, jak się zdaje, miał poczucie, że aktywność publicystyczna w istocie jest tylko marginesem prawdziwej misji pisarza, a zwłaszcza poety. Już w 1945 roku żalił się: „Poeci żyją z felietonów, powieściopisarze piszą artykuły polityczne. Te funkcje mogliby z powodzeniem spełniać zawodowi dziennikarze. Jest w tym marnotrawstwo energii narodowej”.
Czesław Miłosz, W cieniu totalitaryzmów. Publicystyka rozproszona z lat 1945–1951 oraz teksty z okresu II wojny światowej
Czesław Miłosz, Wygnania i powroty. Publicystyka rozproszona z lat 1951–2004, cz. I i II