Bedeker krakowski
Pamiętnik pandemiczny.
10 kwietnia 2020
Nina stała w kolejce do Lidla już półtorej godziny. Maseczka zsuwała jej się raz po raz z ucha – gumki były za luźne. Rękawiczki ochronne szybko zrobiły się wilgotne w środku, na zewnątrz było jednak 20 stopni na plusie. Przed Niną stał facet, na oko koło pięćdziesiątki. Typ cwaniaczka w ortalionowym dresie i butach Nike, z pewnością w latach 90. ubiegłego stulecia jeździł na jumę, być może nawet wynosił po kilka dywanów naraz z niemieckich marketów. Nina zauważyła, że cała jego górna szczęka jest już dość mocno zażółconą protezą. Na palcu miał złoty sygnet, spod dresu na lewą dłoń wypełzał czarny zawijas – miał pewnie wytatuowany cały „rękaw”. Dzwonił po kolei do każdego, pomiędzy jedną rozmową, a następną strzykał śliną na beton i niecierpliwił się, gdy rozmówca po drugiej stronie zwlekał zbyt długo z odebraniem telefonu. „No, odbieraj, Rysiek, odbieraj, wiem, że jesteś w domu, he, he!”, „Dawaj, Helka, co tak długo”. Rozmowy brzmiały raczej sympatycznie. Jakie piwerko kupić? Harnaś, tego sikacza będziesz w święta pił? Ile białej kiełby? Co? Nie je mięsa? W dupach się poprzewracało! Nagle twarz mu poczerwieniała.
Nina zaczęła się tak głośno śmiać, że maseczka zupełnie zsunęła się jej z twarzy. Śmiała się i śmiała, trwało to z pewnością jakieś dziesięć minut. W końcu śmiech przerodził się w płacz i w ten oto sposób zaliczyła pierwszy pandemiczny kryzys psychiczny.
– Co? Świętują rocznicę? To ja tu w domu siedzę czwarty tydzień, stara mnie opierdala, że wnuka mam nie dotykać, a oni sobie spacerują? Rozkraczyli się, bo nie przestrzegali procedur, a teraz świętują, nie przestrzegając procedur! Gdzie ja żyję, Rysiek? No dobra, to cześć, teraz to mi podniosłeś ciśnienie.
Facet rozejrzał się po zgromadzonych w kolejce i szukał wzrokiem aprobaty. Wystarczyło kilka sekund, by ją znalazł.
– No wie pan co, ja to pochwalam ten rząd za te radykalne środki ostrożności, ale te obchody to jest kpienie, proszę pana, z narodu!
– Idę dziś z wnukiem na spacer i niech tylko mnie psiarnia zatrzyma, to im wsadzę w gardło to video z obchodów. Zaraz tu sobie posłuchamy. O proszę. W trzeciej minucie słychać kaszel!
Nina zaczęła się tak głośno śmiać, że maseczka zupełnie zsunęła się jej z twarzy. Śmiała się i śmiała, trwało to z pewnością jakieś dziesięć minut. W końcu śmiech przerodził się w płacz i w ten oto sposób zaliczyła pierwszy pandemiczny kryzys psychiczny. Usiadła po turecku na betonie i wyglądała, jak osoba, która ma COVID-19, dżumę i świńską grypę w jednym.
Facet w ortalionie poczuł się winny.
– No nie, niech się pani nie załamuje. To się wreszcie skończy, damy radę. Ma pani auto? To niech sobie pani w nim posiedzi, ja tu przypilnuję kolejki. Dobrze się pani czuje?
– Nawet nieźle – odpowiedziała Nina, choć czuła się, jakby przez jej oczy ktoś właśnie przekłuł balon z wodą.
– No i elegancko. Mam tu termometr. Niech sobie pani zmierzy temperaturę.
Nina wzięła termometr i przyłożyła go sobie pięć centymetrów od skroni. Pik!
– 33 i 9 – zarechotała.
– No to chyba już pani nie żyje, więc nie ma co się martwić. Cholera, baterie muszę kupić. Mierzę wszystkim temperaturę sto razy na godzinę i zajechałem to ustrojstwo.
Zadzwonił telefon.
– No, co Rysiu? A nic, pani się tu nam w kolejce załamała nerwowo. Najpierw się śmiała, potem płakała. Wiesz, wszyscy niedługo wylądujemy u czubków. Co jej puścić? Ano patrz, nawet o tym nie pomyślałem!
Ortalion wystukał coś w telefonie, potem położył go na koszyku.
Na parkingu rozległy się pierwsze takty piosenki zespołu Akcent:
„Odkąd zobaczyłem ciebie,
Nie mogę jeść, nie mogę spać,
Jak do tego doszło? Nie wiem!
Miłość o sobie dała znać”.
Ortalion podrygiwał przy koszyku.
– Gdyby nie ten koronawirus, tobym porwał panią do tańca!
Nina dostała kolejnego ataku śmiechu, który położył ją na betonie.