GALERIA KRAKOWA

Wyobraźnia to zwierzę, które muszę codziennie karmić

Marek Braun

Marek Braun swoich teatralnych projektów nie nazywa scenografią. Woli mówić o rodzącej się w jego głowie przestrzeni, którą wypełniają trójwymiarowe postaci i teatralne znaki.

Marek Braun, fot. Wojciech Kapela

Marek Braun, fot. Wojciech Kapela

Ten tekst miał nosić tytuł Na początku była ciemność. Wydawało mi się bowiem, że pogrążona często w mroku, minimalistyczna scenografia Marka Brauna musi wyłaniać się z nocy. Miałam tylko po części rację. Nie wiedziałam, że zanim stanie na ciemnej scenie, najpierw przeżywa radość jasnego poranka, kiedy to, niesiony euforią sprowokowaną przez składającego mu propozycję reżysera, wyskakuje z łóżka z głową pełną przeczuć. Wtedy nie tylko kot domaga się od niego otwarcia puszki. Od razu musi też zacząć karmić swoją głodną jak zwierzę wyobraźnię, która jeszcze przed przeczytaniem tekstu podsuwa mu obrazy. Na razie intuicyjne, niedookreślone. Dopiero na scenie nabierają konkretnych kształtów.

– Już na samym początku mojej pracy w teatrze zorientowałem się, że istnieją trzy przestrzenie. Jedna została wymyślona przez autora i zapisana w didaskaliach albo w tekście, druga rodzi się w mojej głowie, a trzecia jest ściśle związana z miejscem, gdzie będzie grany spektakl. Dlatego staram się zawsze pospacerować samotnie po wyciemnionej scenie, posłuchać jak brzmi jej przestrzeń, jakie dźwięki wydają deski, na których staję. To wbrew pozorom bardzo ważne, szczególnie kiedy pracuję w teatrze muzycznym i muszę zbudować ściany, które wzmocnią głosy artystów. Ale na tym etapie wyznaczam sobie tylko pewne wektory, pojedyncze linie, geometryczne siatki… Dopiero z nich rodzi się przestrzeń – mówi scenograf.

Będę go tak czasem nazywać, choć wiem, że nie przepada za tym słowem, kojarzącym się z pudełkowym teatrem, w którym powstają tekturowe dekoracje przedstawiające na przykład mieszczańskie salony. Kto zna prace Brauna, wie, że na scenie pozwala on zaistnieć jedynie zredukowanym do minimum znakom teatralnym, fragmentom rzeczywistości, detalom wydobytym z mroku za pomocą światła odkładającego się w scenicznej przestrzeni i budującego pożądany nastrój. Jednym z tych wizualnych elementów może być człowiek. Dlatego scenograf często przychodzi na pierwsze próby, by popatrzeć na aktorów. Twórcy, z którymi pracuje, wiedzą, że będzie siedział na widowni, obserwował ich i coś tam szkicował. – Robię to na egzemplarzu albo w szkicowniku, który zawsze mam przy sobie. W myśleniu o spektaklu niezmiennie wychodzę od rysunków. Poza tym to jest mój sposób komunikowania się ze światem. Chętnie rozdaję te rysunki, choć czasami niejednego mogą one zdziwić – śmieje się Braun, który na tym etapie wykorzystuje też komputer ze specjalnym oprogramowaniem, pozwalającym mu w wirtualnej przestrzeni weryfikować kolejne pomysły.

Wsiada z nimi do samochodu i wozi ze sobą nieraz setki kilometrów, gdyż pracuje w różnych częściach Polski. Przyjeżdżając do teatrów, odwiedza pracownie, gdzie czekają na niego stolarze, ślusarze, krawcy. I to oni nadają realne kształty jego wizjom. Ceni u nich dobre rzemiosło i solidne wykonanie elementów scenografii, gdyż prowizorka, szczególnie w przypadku minimalistycznych przestrzeni jakie tworzy, zawsze będzie widoczna na scenie.

– Bardzo lubię próbę techniczną, te pierwsze momenty, kiedy na pustej scenie coś się wyłania. Lubię też, gdy w tym dotąd niezaludnionym świecie pojawiają się aktorzy. Patrzę, jak się poruszają, próbują oswoić przestrzeń. Cieszę się, kiedy dostrzegam, że dobrze się w niej czują – dodaje.

Mogłoby się wydawać, że największa jednak radość przychodzi podczas premiery, kiedy na widowni zasiada publiczność, ogląda spektakl, a później bije brawo, wywołując na scenę twórców. Braun jednak wyprowadza mnie z błędu. Premierowe przedstawienia najczęściej ogląda z kabiny elektryków albo kręcąc się niespokojnie za kulisami. Napięcie jest zbyt duże, żeby patrzeć na efekty wielomiesięcznego wysiłku, kiedy tak naprawdę nie ma się już na nic wpływu, a przedstawienie, jak dorastające dziecko, idzie samodzielnie w świat.

Znacznie przyjemniejsze są dla niego próby generalne, podczas których wciąż nie opuszczają go twórcze emocje. Wyobraźnia pracuje wówczas na najwyższych obrotach, przetwarzając dostarczany jej pokarm i pozwalając jeszcze coś ulepszyć. Najgorzej, że następnego poranka, kiedy brzask przykryje premierową noc, to nienażarte zwierzę znowu domaga się jedzenia. Jego żądań nie jest w stanie zagłuszyć ani miauczenie czekającego pod lodówką kota, ani nawet wynikający z premierowego przemęczenia lekki ból głowy. Potrzebuje ono nowych wyzwań, które nadają artystycznej pasji sens.

Tekst: Magda Huzarska-Szumiec

Marek Braun jest absolwentem Wydziału Architektury Wnętrz i podyplomowego Studium Scenografii krakowskiej ASP, gdzie obecnie, już jako profesor, prowadzi Pracownię Mediów i Scenografii w Przestrzeni Publicznej. Jest autorem scenografii przedstawień w wielu polskich teatrach. Obecnie najczęściej pracuje z Anną Augustynowicz, Krzysztofem Babickim, Józefem Opalskim i Pawłem Szumcem.