CK ORŁY SOKOŁY SZALEŃCY
Okręty Nowotnego
Tekst i ilustracje: Andrzej Zaręba
Pod koniec wojny Bogumił Nowotny dowodził trzema arcyksiążętami tworzącymi 3. dywizjon pancerny – Erzherzog Karl, Erzherzog Friedrich i Erzherzog Ferdinand Max. Były to pancerniki idealnie skrojone na Adriatyk – przy około 11 000 ton wyporności i 124 metrach długości mogły stosunkowo łatwo manewrować w pełnym wysepek i podwodnych skał ciasnym akwenie. Były uzbrojone w cztery działa 240 mm artylerii głównej (rzecz jasna produkcji Skody). W momencie wodowania w 1907 roku stały się z dnia na dzień przestarzałe – pierwsze pływania odbywał właśnie brytyjski Dreadnought, który rozpoczął wyścig zbrojeń morskich, zakończony wybuchem I wojny światowej.
Scharfschutze, na którym Nowotny zdobył wielką sławę pod Rawenną, był jednym z serii 14 kontrtorpedowców zbudowanych przez stocznię triesteńską na brytyjskiej licencji stoczni Yarrow (projekt okrętu zlecili Japończycy, lecz akurat zdążyli w międzyczasie posłać niemalże cały Wielkij Russkij Bałtijski Fłot tam, gdzie poszedł niedawno wielki rosyjski krążownik Moskwa, więc zamówienie anulowano). Scharfschutze był piątym z serii, podniesiono na nim banderę w 1907 roku. Okręt miał 68 metrów długości, 400 ton wyporności, napędzany był przez dwa 4-cylindrowe silniki parowe, mógł rozwinąć prędkość maksymalną około 30 węzłów. Uzbrojenie stanowiło pięć dział skoda 7 cm oraz dwie wyrzutnie torped. Załoga liczyła 70 marynarzy.
Kieszonkowy Nelson z Wieliczki
Rawenna, ostatnia stolica Cesarstwa Rzymskiego, do której w 402 roku cesarz Flawiusz Honoriusz przeniósł się z Mediolanu, jest przezornie niedostępna z morza. Dostać się do miasta od wschodu można albo brnąc przez bagna i wydmy, albo wpływając do długiego kanału, który zamyka baza morska o nazwie Porto Corsini. Nie było łatwo sforsować w czasach starożytnych przekop łodzią wiosłową, a co dopiero niezbyt stabilnym stalowym okrętem wojennym.
Dodajmy do tego noc majową (1915 rok), posterunki wartownicze przy brzegu i pierwszy dzień wojny, jaką Włosi wypowiedzieli swojemu sojusznikowi.
Kontrtorpedowiec Scharfschutze był to niewielki okręt o napędzie parowym, bez opancerzenia, zbudowany do patrolowania otwartych wód morskich.
To, co jego załoga zrobiła w pewną noc majową, wprawiło w osłupienie tak wrogów, jak przyjaciół.
W nocy 24 maja 1915 roku kontrtorpedowiec sunął cicho i powoli w stronę kanału Corsini. Pogaszono światła pozycyjne, dowódca osobiście prowadził okręt. Włochy były już w stanie wojny z Austrią i przez ulice nadmorskich miast republiki przetaczały się wiece poparcia dla wojny, której powszechnie znane zalety sławili od dawna między innymi futuryści i sam Gabriele D’Annunzio.
Poruszanie się w tym rejonie Adriatyku nie jest zbyt przyjemne (po włoskiej stronie wybrzeże jest płytkie i piaszczyste), szczególnie w ciemnościach. Każdy błąd nawigacyjny mógł oznaczać wejście na mieliznę i tkwienie tak do chwili, kiedy Włosi rankiem nie przysłaliby jakiegoś krążownika, aby rozwiązał problem za pomocą ciężkiej artylerii.
Kapitan jednak wiedział, że świat należy do odważnych. Przy czym odwagi nie powinno się mylić z brawurą. Odważnym przydaje się rozum – dlatego właśnie kazał obrócić okręt rufą do kanału, a następnie z niewielką szybkością Scharfschutze pokonał meandry wąskiej drogi wodnej. Chodziło po prostu o to, że kiedy już karty zostaną odkryte, nie będzie czasu i być może zimnej krwi na sprawną nawigację podczas ostrzału wroga.
Tak więc ku swojemu bezgranicznemu zdumieniu włoski kapitanat ujrzał tej nocy najpierw wystający prawie do relingu ster wraz ustawionymi na oku marynarzami. Okrętu nikt wcześniej nie zapowiadał. Nie zdążono uruchomić reflektora, kiedy umieszczone na rufie działo firmy Skoda wypluło pierwszy pocisk. Noc zamieniła się w dzień. Zaskoczenie było kompletne.
Kontrtorpedowiec spokojnie krążył po basenie portowym jak jakiś smok (być może wawelski) i demolował z dział oraz cekaemów zacumowane statki i zabudowania portowe.
Ludzie uciekali w popłochu – radość z wybuchu wojny przeszła znienacka w straszliwą panikę. Scharfschutze nie znalazł celu dla wyrzutni torped – w porcie stały tylko handlowe i rybackie jednostki, nie było żadnych okrętów wojennych.
Następnie, kiedy port zaczął przypominać pub po derby Manchesteru, rozwijając maksymalną prędkość okręt wypadł z portu na otwartą przestrzeń nietknięty ani jednym nieprzyjacielskim pociskiem. Nad ranem był z powrotem w bazie. Akcja zajęła mniej więcej 90 minut – tyle co mecz footballowy.
Kapitanem, który dokonał tak śmiałego czynu, jakiego nie powstydziłby się zapewne ani Nelson, ani Surcouf ani też Togo, był skromny uczeń szkoły realnej z Wieliczki Bogumił Nowotny, urodzony 3 lutego 1872 roku, syn lokalnego prawnika.
W domu panowała polska atmosfera, nie używano niemieckiego, więc chłopak niezbyt sobie radził z językiem urzędowym cesarstwa. Wieliczka nie miała w tamtym czasie wiele do zaoferowania młodziakowi. Od czego jednak była wyobraźnia i fajny znajomy na koncercie własnej siostry? Był to sam Juliusz Ripper – oficer austriackiej marynarki z Krakowa (warto przy tym wspomnieć, że Józef Korzeniowski sam nieomal trafił dzięki rodzinnym koneksjom na Adriatyk, ale uważał, że nic nie dorówna romantyzmowi służby na angielskich statkach żaglowych; w sumie dobrze wybrał), który swoimi morskimi opowieściami uruchomił w chłopcu z pogórza niepohamowaną potrzebę poznania morza. Skorzystał więc z okazji i wystartował do oficerskiej szkoły morskiej, ale został odrzucony z powodu… słabej znajomości niemieckiego.
Aby nie tracić czasu, zapisał się na politechnikę w Grazu, głównie jako łatwo dostępny, a niedrogi sposób na podniesienie kwalifikacji lingwistycznych. W następnym roku mówił i pisał już na tyle sprawnie, że bez kłopotu dostał się do szkoły kadetów morskich w Fiume.
Jako młody oficer radził sobie bardzo dobrze i wybuch wojny zastał go na samodzielnym stanowisku. Jego okręt – kontrtorpedowiec Scharfschutze – nie był może duży, ale kto pamięta narzekania wielkiego Mamerta Stankiewicza na to, jak było trudno młodemu oficerowi otrzymać dowództwo choćby małego torpedowca (a rosyjska marynarka, w której Stankiewicz służył jako carski poddany, była od austriackiej daleko większa), ten doceni osiągnięcie pana Bogumiła.
Szczytem kariery morskiej Bogumiła było stanowisko komendanta drugiej w kolejności najsilniejszej eskadry pancernej cesarsko-królewskiej marynarki wojennej. Dzięki temu Nowotny ukończył karierę (kiedy państwo się rozpadło pod koniec października 1918 roku) w stopniu prawdziwego kontradmirała!
Jak każdy oficer marynarki zapewne miał skryte marzenie, żeby któregoś dnia otrzymać ten najważniejszy stopień – naczelnego wodza sił morskich. Marzenia z jakiegoś nieznanego powodu rzadko nam się spełniają. I tu się okazało, że akurat właśnie on był we właściwym miejscu i czasie (a sława, jaką niosła akcja z Porto Corsini, nie zaszkodziła). Oto już 28 listopada 1918 roku Bogumił Nowotny otrzymał z rąk Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego patent komendanta głównego Polskiej Marynarki Wojennej (choć, aby nie wzbudzać drwin, marynarkę wzorem z Wiednia wstawiono do Ministerstwa Spraw Wojskowych jako sekcję morską). Piłsudski nie byłby sobą, gdyby nie wymyślił jeszcze czegoś wyjątkowego – i tak oto Nowotny został mianowany pułkownikiem polskiej marynarki wojennej…
Nie szkodzi, że jeszcze bez dostępu do morza, że baza główna posadowiona była w porosyjskiej twierdzy Modlin na Wiśle, że wielka armada składała się głównie z transportowych kryp, pchaczy i bocznokołowców. Takie były to czasy. Ale pan kontradmirał/pułkownik Bogumił Nowotny na zawsze już zostanie pierwszym dowódcą odrodzonej po 123 latach polskiej marynarki wojennej.
Jeśli wziąć pod uwagę gołe fakty i to, że panowie bracia przez całe wieki w zasadzie w ogóle się morzem nie interesowali (no bo przecież „może nie wiedzieć Polak co to morze, gdy pilnie orze…”), to ta przerwa w istnieniu samodzielnej marynarki Rzeczypospolitej była jeszcze dłuższa niż nieobecność w dyplomatycznym protokole posłów z Lechistanu. Lekko licząc od połowy XVII wieku…
.