Lubię lubić
Być może to uczucie znają ludzie gór. I ludzie wielkich głębin
Kilka lat temu spotkało mnie doznanie, którego nie zapomnę. Zostałam zaproszona do Krasnogrudy, dawnego majątku rodziny matki Czesława Miłosza, niedaleko Sejn i Suwałk, obecnie siedziby Ośrodka „Pogranicze sztuk, kultur i narodów”. Kto chce poznać krainę, do której tęsknili i opisywali ją Mickiewicz i Miłosz, niech jedzie do Krasnogrudy. Tylko tam ona się zachowała. Były i są to ziemie przygraniczne, kiedyś polsko-litewskie, potem polsko-radzieckie, potem znów polsko-litewskie, i z tego powodu nikt nie majstrował w ekosystemie. Kształt i kolor pól, łąk, lasów, jezior, zapachy, a więc i fauna zostały dziewiętnastowieczne.
Przyjechałam sierpniowym wieczorem, nikogo z gospodarzy już nie zastałam, brali udział w koncercie w Sejnach. Usiadłam więc na ganku oficyny w ciszy i zapadającym mroku. Horyzont niknął. Taką całkowitą ciemność pamiętałam z Jaskini Nietoperzowej w podkrakowskich dolinkach. Ale tamta była aksamitna, otulająca, a ta… jakaś kosmiczna. Nigdy nie byłam w środku czegoś tak wielkiego. Być może to uczucie znają ludzie gór. I ludzie wielkich głębin. Być może właśnie po to się wspinają i nurkują. Chciałam nawet pospacerować wokół dworu, w parku, wejść w łąkę, ale… nie widziałam nie tylko drogi, ale nawet własnych sandałów. Wtedy patrzyłam w górę, ale tam była jakaś inna mapa i coś się szykowało. Dosłownie na moich oczach niebo rozgwieżdżało się, wybuchało gdzieś, a ja widziałam tylko świetlistą falującą materię. Perseidy, spadający rój meteorów, okruszków materii. Dojmujące uczucie zagubienia, a nawet lęku, ale i otuchy. Coś pierwotnego i pierwszego. Należenia do czegoś większego. Materialnego i niematerialnego. „Tajemnicza natura… nasza współprzynależność. Stałość. Większa moc szczęścia” (zanotował Robert Musil w dzienniku pod datą 9 VI 1915 roku).
W dalekiej Francji Jarosław Iwaszkiewicz zapatrzony w swoje ukochane drzewo na Stawisku pod Warszawą zanotował:
Bo palcem pnia swojego ukazujesz niebo
Wiatr co się w twojej czarnej grzywie zrywa
Zacicha dołem. Siostro, wzywam ciebie
Jak niegdyś wróże w koronach z jemioły
Abyś wytrwała w progu mego domu
I strzegła kwiatu, owocu i pszczoły
I serc co tutaj gasną po kryjomu.
Uranio, muzo dnia ostatecznego
Bogini końca, bogini trwałości
Zniszczeń bogini i wszystkiego złego
Stójże na straży domu i nicości.
Weźmij mnie w swoje grzywy, ty szalona
Wyszarp mi ręce co już nie wyrosną
Pogrzeb mnie, ratuj, daj swoje korony,
Bym także był Uranią, nicością i sosną.
Sailly, 2 II 1980