Mówi tato Andrzej: jeść, pić, kochać!
Maja przyszła na świat w kwietniu 1980 roku. W tym samym roku grupa Pod Budą wydała debiutancki album. Był to przypadek. Nigdy nie próbowałem zawodowego życia korelować z życiem osobistym. Maja była owocem związku z kobietą, która w tym zespole śpiewała. Chcieliśmy mieć rodzinę. I w tamtym czasie, mimo sukcesu debiutanckiej płyty i popularności, jaką zdobyła grupa Pod Budą, ważniejsza dla nas była rodzina i nowo narodzona córka. Najlepszy dowód, że moja żona będąc w zaawansowanej ciąży, odeszła z zespołu i przestała śpiewać. Żona nigdy nie miała ogromnej potrzeby bycia na estradzie. Bez żalu odeszła z zawodu.
Maja była dzieckiem bardzo wyciszonym, spokojnym. Nie mieliśmy z nią żadnych problemów wychowawczych. Była niejadkiem, więc świętowałem każdorazowe zjedzenie przez nią kotleta. Dziś córka Mai też jest niejadkiem, więc być może jest to dziedziczne.
Maja nie była orłem w szkole. Nie przynosiła świadectw z czerwonym paskiem. Nigdy jednak w domu nie usłyszała, że ma taki obowiązek. Nigdy, gdy dostała czwórkę, nie zadałem pytania, dlaczego nie piątkę albo szóstkę. A gdy dostała złą ocenę, mówiłem: „Nie przejmuj się, poprawisz”. Odnosiłem się do szkoły z dużym dystansem, uważając, że nie może być ona źródłem stresu. W szkole podstawowej głównie spędzałem czas, kopiąc piłkę na ulicy, a nie czuję się głupszy od współczesnych uczniów.
Człowiek ma tyle do zaproponowania od siebie i tyle do zrobienia, ile żyje tu, na Ziemi.
Wczesne lata Mai cechowała w dużej mierze moja nieobecność. Estrada w tamtych czasach dla popularnego zespołu oznaczała dwa, trzy tygodnie na miesiąc spędzane w trasie. Kanada, USA, ówczesny ZSRR… Kiedy wracałem, to starałem się nadrabiać ojcowskie zaległości. Porywałem Maję do kina, teatru, parku. Wydawało mi się, że mam dług wobec niej. Dużo z nią rozmawiałem. Czytałem i podsuwałem lektury, które uważałem za istotne: Kubusia Puchatka, Mary Poppins, Doktora Dolittle…
Maja od dzieciństwa słuchała tej samej muzyki co my. Być może dlatego tak łatwo weszła w piosenkę literacką, którą uprawiam. Fascynowali ją Młynarski, Grechuta, Demarczyk… Śpiewała od dzieciństwa. Kiedy szła do muzycznej szkoły podstawowej, wiedzieliśmy z żoną, że się do tej szkoły nadaje. Była muzykalna. Czy dzisiaj posłałbym ją do szkoły muzycznej? Pewnie nie. Aż do matury 12 lat spędziła przy fortepianie i traciła dzieciństwo po to, by dziś na fortepianie nie grać. Ale wykształcenie muzyczne polegające na znajomości nut, obyciu z formą muzyczną, pomaga jej w byciu na estradzie.
Po maturze Maja nie kontynuowała muzycznego wykształcenia. Poszła na AWF na rekreację i turystykę. Znając biegle grecki – wychowała się w dwujęzycznym domu – mogła myśleć o pracy polegającej na kontaktach z ojczyzną matki. Jednak zaczęła śpiewać.
Zawsze była też uzdolniona plastycznie. Namiętnie rysowała. Niedawno wydała książeczkę dla dzieci ze swoimi rysunkami Myszka Fifi.
Jako nastolatka nigdy się nie buntowała. Miała do nas zaufanie, z każdą rzeczą nawet najbardziej intymną przychodziła do mnie lub do żony. Do dziś jest niezwykle ufna i otwarta. Nie potrafi kalkulować. Nie posiada tupetu. Być może uczyniliśmy ją nieco bezradną wobec współczesności.
Od początku Maja chciała śpiewać ze mną. Napisałem dla niej piosenki, które nagrała i które zostały świetnie przyjęte na koncertach. Potem zrobiła płytę z zespołem „Kroke”, bo kocha śpiewać po grecku. A teraz występuje ze mną i moim zespołem, który z Pod Budą nie ma nic wspólnego. Chcę realizować swój pomysł na muzykę. Postanowiłem, że będzie to bardziej osobiste śpiewanie moje i Mai. Ostatnia płyta to Okno na Planty, bo od ośmiu lat mieszkam przy Plantach.
Prowadzimy życie polsko-greckie. Mamy mieszkanie pod Atenami z widokiem na morze i wyspę Evia. Często tam jesteśmy. Mówimy wszyscy po grecku. W Grecji mieszka rodzina mojej żony, trójka rodzeństwa. Maja ma męża, który jest w połowie Grekiem. W Krakowie nieraz włączamy kanał grecki w telewizji. Mąż Mai nauczył się polskiego, zrobił doktorat z kardiologii i pracuje w klinice. Ich córka Róża chodzi na lekcje greckiego.
Grecy są radośniejsi niż Polacy. W mojej opinii to się bierze z klimatu. Skandynawowie na przykład są smutni i zamknięci w sobie, a Grecy są niezwykle emocjonalni, wręcz euforyczni. Polacy są bardziej schowani w sobie. W Grecji na pewno jest weselej.
Moim credo jest „jeść, pić, kochać”. Wyłuszczyłem je w książce, która wyszła w październiku W moim znaku Waga. Śpiewanie o sobie. Są to teksty moich piosenek z komentarzami układającymi się w autobiografię. Interesuje mnie doczesność. Człowiek ma tyle do zaproponowania od siebie i tyle do zrobienia, ile żyje tu, na Ziemi. Obietnice przyszłości w niebie mnie nie interesują. Życie trzeba fajnie przeżyć. Jeśli można dobrze jeść, pić, kochać ludzi, podróżować, to czy może być coś fajniejszego?