Opowiada córka Maja Sikorowska: prawdziwi faceci potrafią płakać
Moja mama Chariklia jest Greczynką. Mam po niej drugą ojczyznę i biegle posługuję się greckim. Jestem otwarta tak jak ona i posiadam dużą łatwość w nawiązywaniu kontaktów. Jestem spontaniczna i szczera do bólu. Obie z mamą pozbawione jesteśmy dyplomacji. Zawsze mówimy to, co myślimy. Jestem bardzo energiczna. Podobnie jak mama, nie potrafię usiąść na miejscu i przez chwilę nic nie robić. Cały czas muszę szukać sobie nowych zajęć.
Po mamie uwielbiam gotować. To moja prawdziwa pasja i czynność, która mnie odpręża.
Odziedziczyłam po niej także zdolności plastyczne. Przez długi czas mama malowała ikony i kamienie. Kiedy byłam mała, rodzice po urlopie w Grecji przewozili w bagażniku naszego malucha mnóstwo kamieni z greckiej plaży. Gdy podczas jednego z takich powrotów do Polski zatrzymali nas celnicy z pytaniem, po co nam taka góra kamieni, tata tłumaczył, że mama będzie je malować. Ta pasja mamy trwała dosyć długo i często ubolewam, że już się tym nie zajmuje. Od zawsze uwielbiałam rysować. Rodzice mówili, że całkiem nieźle mi to wychodzi. Po urodzeniu córki zaczęłam rysować dla niej.
Podobnie jak dla mamy, rodzina jest dla mnie priorytetem. Kiedy przyszłam na świat, mama zrezygnowała ze śpiewania i poświeciła się mojemu wychowywaniu.
Po obojgu rodzicach jestem tolerancyjna, uczciwa, mam w sobie dużo miłości do drugiego człowieka.
Po tacie odziedziczyłam zdolności muzyczne. Już jako małe dziecko śpiewałam bardzo czysto skomplikowane melodie.
Czasem się śmieję, że jestem piosenkarką od „smęt”.
Podobnie jak on, jestem chorobliwie punktualna. Tata nigdy się nie spóźnia. Ja także staram się tego nie robić. Szanuję czyjś czas i tego samego wymagam od innych. Na pewno odziedziczyłam po ojcu dużą nadwrażliwość. Ciągle się wzruszam, płaczę na filmach czy przy słuchaniu muzyki. Często widzę, jak tata się wzrusza. On nie wstydzi się łez. Myślę, że prawdziwi faceci potrafią płakać, a łzy nie są zarezerwowane dla kobiet. Tak jak tata posiadam dużo współczucia dla ludzi. Nie mogę być obojętna, gdy widzę, że ktoś potrzebuje pomocy.
Tata przekazał mi dystans do siebie i umiejętność krytycznego spojrzenia na swoją osobę, co jest bardzo istotne w moim zawodzie. Nie uważam, że jestem mistrzynią świata. Potrafię dostrzec swoje mankamenty. Zawsze po koncercie wydaje mi się, że mogło być lepiej – nawet jeśli był entuzjastycznie przyjęty. Po tacie nie podążam za tym, co modne. Nie są dla mnie ważne współczesne trendy. Jestem wierna wybranej prze siebie drodze muzycznej.
Tata nauczył mnie także pływać, jeździć na nartach i łyżworolkach, na których zresztą zdarza nam się ścigać razem.
Mówię płynnie po grecku i po polsku. Grecki był moim pierwszym językiem. Jako małe dziecko przebywałam z mamą długo w jej kraju. Codzienny kontakt z rodziną mamy sprawił, że szybko nauczyłam się greckiego. A kiedy w 2002 roku wyjechałam do Salonik, by podszlifować język, poznałam mojego męża.
Jako dziewczynka ciągle nuciłam jakieś melodie. Rodzice posłali mnie do szkoły muzycznej. Skończyłam podstawówkę i liceum muzyczne. Przez dwanaście lat grałam na fortepianie, ale gra na instrumencie nigdy nie była moją pasją. Studia, które wybrałam, kompletnie niezwiązane były z muzyką. Studiowałam turystykę na krakowskim AWF. Chciałam spróbować czegoś innego.
Chłonęłam dźwięki od dzieciństwa. W 2003 roku zaczęłam śpiewać na dobre z moim ojcem. Pierwsze kroki stawiałam w zespole Pod Budą.
Rodzice dawali mi zawsze wolny wybór, jeśli chodzi o to, co będę robić w przyszłości. Tata nie do końca był przekonany, czy powinnam śpiewać zawodowo. Podkreślał, że kariera wokalistki łączy się z życiem na walizkach, a to w dużym stopniu koliduje z prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci. Jak każda praca, tak i moja ma jasne i ciemne strony. Mimo to twierdzę, że ten zawód jest wybrany. Nie dość, że robię, co lubię, to jeszcze sprawiam tym radość innym.
Wiem, że jestem postrzegana często przez pryzmat znanego ojca. Jest to dla mnie trochę obciążające, choć zrozumiałe, kiedy jest się córką znanego taty. Mam nadzieję, że udowadniam, że nie stoję u boku taty tylko dlatego, że jestem jego córką, ale dlatego że mam coś do zaoferowania.
Staram się godzić karierę z domem, ale nie pojechałabym teraz w wielomiesięczną trasę. Córka ma dopiero sześć lat i poświęcam jej każdy wolny moment.
Teksty piosenek pisze tata. Piosenki ojca są mi bliskie. Często czuję, jakbym napisałam je sama, a to dowód na to, że tata świetnie mnie zna. Zdarzyło mi się też popełnić dwie melodie do jego tekstów.
Czasem się śmieję, że jestem piosenkarką od „smęt”, bo lubię spokojne, rzewne utwory. Takie, które wyciskają łzy. Jestem zakochana w pieśniach Marka Grechuty czy Ewy Demarczyk.
Do dziś – i mam to po tacie – nie lubię komputerów. Nie lubię surfowania w sieci, która tak zaburza relacje międzyludzkie. Lubię rozmawiać przez telefon. Ale też nie wysyłam gotowych życzeń SMS-owych do znajomych z okazji świąt czy urodzin.
Jestem jedynaczką. Tata zawsze mnie rozpieszczał, jestem klasyczną córeczką tatusia. Mama była bardziej ostra i wymagająca. Cenimy sobie wszyscy bezpośrednie, szczere relacje. Staram się przekazać córce wartości, które przekazali mi moi rodzice. Myślę, że najważniejszą jest moja obecność przy niej. Ze mną zawsze ktoś był. Mama stworzyła mi cudowny, ciepły dom i poczucie bezpieczeństwa. Kiedy byłam mała, tata dużo jeździł w trasy, ale nadrabiał nieobecność, gdy wracał. Zabierał mnie wtedy do parku, dużo ze mną przebywał. Jako dziecko często uczestniczyłam w spotkaniach dorosłych i moja córka teraz także chętnie przebywa wśród moich rówieśników.
Myślę, że mogę śmiało to powiedzieć, że jestem mamą pełną gębą. Poświęcam córce zdecydowaną większość czasu. Dużo z nią rozmawiam. Ona jest małą artystką. Ma talent muzyczny, ładnie rysuje, uwielbia tańczyć. Nie mam jednak ambicji, aby poszła w moje ślady. Niech sama wybierze, co ją w życiu interesuje. Ważne, by była szczęśliwa.
Gdybym musiała z jakiegoś powodu zrezygnować z pracy, to nie byłby to dla mnie koniec świata. Córka i najbliżsi są dla mnie najważniejsi.