W jazzie nie ma granic
(Jazz Juniors, 27-30 listopada)
Adam Pierończyk: Dobrą muzykę porównuję do rozmowy, ale można też ją porównać do dobrej kuchni. Najlepszym dowodem na to, że ktoś coś dobrego nam ugotował, jest to, że ta osoba siedzi z nami przy stole i sama chętnie je to, co dla nas przygotowała.
Mateusz Borkowski: Od jakiegoś czasu Kraków jest dla Pana nowym domem…
Adam Pierończyk: Oprócz tego, że dużo jeżdżę i koncertuję, to rzeczywiście pomieszkuję tu już od wielu lat. W kontekście jazzu w Krakowie zawsze najważniejszy był dla mnie Janusz Muniak, z którym się przyjaźniłem. Jego klub i właśnie jego osoba były dla mnie takim magnesem, jeśli chodzi o jazz. Jeszcze za jego życia mówiłem kolegom, że jak Munia (tak na niego mówiliśmy) zabraknie, to nie pozostanie po nim dziura, ale krater. Tak się trochę stało, niestety. Co do samego miasta, Kraków przyciągał mnie zawsze swoją atmosferą, architekturą. To jedyne tej wielkości miasto w Polsce, które jak wiemy, nie zostało zbombardowane podczas II wojny światowej. I właśnie ta oryginalna, historyczna zabudowa bardzo pozytywnie wpływa na samopoczucie człowieka.
W tym roku objął Pan dyrekcję artystyczną Festiwalu Jazz Juniors. Sam zachęcałby Pan młodych muzyków do udziału w konkursach?
Nie chciałbym zachęcać ani też odradzać. Zawsze uważałem, że to indywidualna decyzja każdej osoby. Ja sam nie nadaję się do konkursów i nigdy nie brałem w czymś takim udziału. Jeżeli ktoś uważa, że to jest dobra dla niego rzecz i startuje po to, żeby się pokazać, a w zależności od konkursu również może wygrać pieniądze, które zainwestuje w swoją działalność, na przykład nagrania płytowe, to myślę, że jest to dobra okazja, którą można wykorzystać. Jeśli jednak ktoś uważa, że stawanie do konkursów nie ma sensu, to też taką decyzję szanuję. Z założenia w każdym konkursie, zwłaszcza artystycznym, jest coś niesprawiedliwego, zwłaszcza w sytuacji, kiedy muzyków grających na świetnym poziomie jest wielu, a trzeba wybrać spośród nich na przykład tylko trzy osoby czy zespoły. Siłą rzeczy ci pominięci mogą być nieusatysfakcjonowani tym, że nie dostali się na podium. Co do Jazz Juniors, to zarazem festiwal i konkurs. Jako dyrektor artystyczny jestem tak naprawdę kuratorem programu festiwalu, stąd właśnie na rozwijaniu tej części festiwalowej najbardziej mi zależy. Za część konkursową odpowiada Tomek Handzlik, który jest dyrektorem całego wydarzenia.
Ma Pan do świadczenia w kierowaniu festiwalami w Maroku i Sopocie. Jestem ciekaw, w jakim kierunku chce Pan poprowadzić Jazz Juniors, czy będzie Pan prezentować młode, nieodkryte jeszcze zespoły?
W kontekście części festiwalowej nazwa może być trochę myląca, bo oczywiście nie będą to tylko młode zespoły. Jak przy każdym festiwalu, który prowadziłem, będę chciał dołożyć swoją cegiełkę i do Jazz Juniors. Tak było, kiedy przez dwa lata kierowałem festiwalami Jazz aux Oudayas i Jazz Au Chellah w Rabacie w Maroku i później, kiedy przez pięć lat budowałem markę festiwalu Sopot Jazz (2011–2015). Tak naprawdę moja koncepcja na festiwal jazzowy jest bardzo prosta. Polega ona na tym, by przedstawić publiczności artystów na bardzo wysokim poziomie. Żyjemy w takich czasach, kiedy równocześnie popularni są muzycy, którzy są naprawdę znakomici, posiadają doskonały warsztat i mają artystycznie coś do powiedzenia, z drugiej zaś strony jesteśmy otoczeni sporą grupą wypromowanych tak zwanych „produktów”. Nie mam nic przeciwko sprowadzaniu gwiazd do Krakowa, ale nie znaczy to, że nie będę chciał przedstawiać publiczności zespołów, które nie zawsze mają szansę tutaj dotrzeć. Są offowe w sensie komercyjnym, ale za to bardzo ciekawe.
Obecnie o wiele więcej młodych ludzi trafia na studia jazzowe. Czy to dobry kierunek?
Sam również jestem absolwentem studiów jazzowych na Akademii Muzycznej w Essen, gdzie studiowałem cztery lata. Wszystko zależy od danego człowieka, jego osobowości i tego, co dla niego oznacza muzyka i bycie artystą. Od początku mojej przygody z muzyką myślałem naiwnie, że wszyscy, którzy zajmują się graniem na instrumencie w sposób profesjonalny, w dodatku zajmując się muzyką tak wymagającą, głęboką i tak nieograniczoną co do możliwości, jaką jest muzyka jazzowa czy improwizowana, w pełni poświęcają się temu, co robią. Dobrze się określa specyfikę tej muzyki po angielsku: Sky is the limit, gdyż brak w niej ograniczeń. Tak naprawdę, jeżeli komuś pozwala tylko zdrowie, można w wieku 80 czy 90 lat ćwiczyć i rozwijać się na instrumencie, w jazzie nie ma po prostu granic.
Warto studiować jazz?
Studiowanie muzyki jazzowej na akademii muzycznej może być bardzo pomocne i stanowić szansę na rozwój. Takie studia są w pewnym sensie fabryką nowych muzyków, ale to nie znaczy, że fabryką artystów. Jeżeli ktoś sam nie będzie miał w sobie duszy artysty, to samo studiowanie nic mu w tym względzie nie pomoże. Jest wielu muzyków jazzowych, którzy studiowali w Berklee College of Music w Bostonie, najsłynniejszej szkole jazzowej na świecie i nie zawsze oznacza to, że taką artystyczną duszę posiadają. Tak naprawdę w muzyce improwizowanej najważniejszym dyplomem jest to, że ktoś zdoła się przebić, zostanie zauważony i doceniony przez kompetentnych kolegów, którzy będą zabiegać o to, żeby z tym kimś współpracować. Traktowałem swoje studia muzyczne jako taki spokojny, dodatkowy czas, który dostałem na ćwiczenie. Studiując, cały czas oczywiście koncertowałem i koncentrowałem się na prowadzeniu własnych zespołów, co jest moim zdaniem najlepszym warsztatem. Wszystko zależy więc od tego, jak dany student wykorzysta otrzymany czas i możliwości.
Jazz Juniors skupia się na odkrywaniu i prezentowaniu zespołów. W graniu w zespole najważniejsza jest współpraca. Z kim współpracę najbardziej Pan wspomina na swojej drodze artystycznej? Wspomniał Pan Janusza Muniaka…
Janusz Muniak był dla mnie bardziej kolegą, który mi imponował, muzykiem ze starszej generacji, którego znałem z płyt, tak jak Tomka Stańkę czy Janusza Stefańskiego. Z nimi trzema zresztą miał em całkiem inny rodzaj zażyłej relacji. Z Januszem Muniakiem na scenie staliśmy razem zaledwie parę razy i były to przypadkowe okazje, była to relacja bardziej towarzyska. Z kolei z Tomkiem Stańką miałem przyjemność wiele razy pograć i uczestniczyć w różnych jego projektach, podobnie z Januszem Stefańskim. Każde spotkanie z drugim artystą jest ważne i pozostawia po sobie ślad, tak samo jak ważna książka, sztuka teatralna czy film.
Miał Pan jakąś listę artystów, z którymi chciał wystąpić?
Nie miałem takiej osobistej listy muzycznych marzeń. Bardzo się cieszę, że mogłem spotkać na swojej drodze Tomka Stańkę. Cenię go nie tylko za to, że był świetnym trębaczem, ale za to, że zawsze starał się być sobie wierny i takim pozostał do samego końca. Bardzo nam wszystkim go brakuje. Uważam, że przy całym tym nieszczęściu, szczęśliwie się stało, że do samego końca udało mu się grać, ponieważ długo nic nie wiedział o swojej ciężkiej chorobie. Do samego końca był artystą – koncertował, podróżował po świecie i nagrywał płyty. To zawsze w nim podziwiałem. Ważne było też młodzieńcze spotkanie z Leszkiem Możdżerem, kiedy byliśmy jeszcze takimi młodymi kotami. Leszek zaprosił mnie do swojego sekstetu, nagraliśmy płytę, później stworzyliśmy duet, który funkcjonował dość intensywnie, zjeździliśmy sporą część świata, dając razem kilkaset koncertów. Potem zdarzały się różne inne współprace, między innymi z Garym Thomasem, moim idolem przez wiele lat, z którym nagraliśmy dwie płyty. Jednak tej listy marzeń szczerze mówiąc nigdy nie miałem. Zawsze zależało mi po prostu na graniu z muzykami prezentującymi wysoki poziom, po prostu z prawdziwymi artystami, którzy potrafią stworzyć jakąś metafizyczną atmosferę, również na scenie.
Czego możemy się spodziewać po tegorocznym festiwalu?
Na pewno słuchacze mogą spodziewać się bardzo dobrych muzyków. Nawet jeżeli wielu z nich nie będą kojarzyć, to zależy mi na tym, żeby poznali tę muzykę. Uważam, że przedstawianie publiczności w kółko tych samych ogranych nazwisk jest zachowaniem niezbyt fair. To tak jakbyśmy chodzili do ulubionej restauracji, w której serwowano by nam ciągle naleśniki z serem, których po tygodniu nie chcielibyśmy już jeść. Tak niestety funkcjonuje wiele festiwali, które żonglują listą znanych artystów tylko po to, by zadbać o stronę komercyjną, czyli o dobrą sprzedaż biletów, a strona artystyczna schodzi na drugi plan. Chciałbym więc ukłonić się krakowskiej publiczności, proponując coś nowego, i przekonać słuchaczy, że nie tylko to co jest wypromowane jest jedyne, dobre i warte posłuchania. A zapewniam, że w naszych czasach jest wielu artystów, którzy jeszcze do nas nie dotarli, bo nie mieli takiej okazji.
Jakich artystów usłyszymy?
Wystąpią przedstawiciele sceny nowojorskiej, polskiej i brytyjskiej. Z Nowego Jorku będzie Will Vinson, moim zdaniem jeden z najciekawszych` saksofonistów altowych na świecie. Usłyszymy go w kwartecie między innymi z pianistą Piotrem Wyleżołem. Wystąpi Soweto Kinch z Wielkiej Brytanii, czarnoskóry raper i saksofonista altowy, który jest dla mnie zjawiskiem od wielu już lat. Nie znam tak dobrego rapera, który tak świetnie grałby na saksofonie i tak dobrego saksofonisty, który tak dobrze by rapował. Do tego jest intelektualistą i aktywistą, udziela się na wielu polach. Kraków odwiedzi wybitny niemiecki trębacz Markus Stockhausen, dość mocno związany z wytwórnią ECM. To syn słynnego ojca – Karlheinza Stockhausena, wybitnego kompozytora XX wieku. Co ciekawe, jako młody chłopak, już wirtuoz trąbki klasycznej, Markus wziął udział w dużej liczbie nagrań swojego ojca. Na festiwalu zaprezentuje projekt pod nazwą Intuitive Music Orchestra, w premierowym, zaproponowanym przeze mnie składzie. Będzie to jego koncepcja na „dyrygowaną” improwizację. À propos sceny nowojorskiej będzie również Mark Turner w duecie z Ethanem Iversonem, artysta mający duży wpływ na dzisiejszą scenę improwizowaną. Bardzo ciekawa postać i jeden z najczęściej kopiowanych saksofonistów tenorowych. Usłyszymy duet młodego krakowskiego gitarzysty Szymona Miki, który wystąpi z Yumi Ito, szwajcarską wokalistką o polsko-japońskich korzeniach. Nowoczesnym akcentem będzie projekt utrzymany między improwizacją, jazzem a elektroniką, który zaprezentuje młody perkusista Gniewomir Tomczyk. Na ostatni, bardziej akustyczny dzień udało mi się ściągnąć holenderskiego wiolonczelistę Ernsta Reijsegera, wybitnego improwizatora, który od lat wykonującego muzykę do filmów słynnego niemieckiego reżysera Wernera Herzoga, którego dzieła fascynują mnie od dziecka.
W finałowym koncercie usłyszymy również Pana…
Po raz pierwszy w życiu złamię swoją zasadę. Polegała ona na tym, że w kontekście pełnienia funkcji dyrektora artystycznego danego festiwalu pielęgnowałem postawę, aby samemu nigdy nie wychodzić na scenę, chyba że formuła danego festiwalu będzie z góry zakładać udział dyrektora w tymże festiwalu. No i w Krakowie właśnie tak się stało, taka była od początku prośba organizatorów, aby dyrektor artystyczny był równocześnie tak zwanym rezydującym artystą, czyli przygotowywał coś premierowego co roku. Ogromnie się cieszę, że zagram w tym roku z gigantem kontrabasu Miroslavem Vitousem, którego nazwisko należy do z najważniejszych w historii jazzu. Występujemy w duecie już prawie pięć lat i równocześnie z Festiwalem Jazz Juniors ukaże się nasza trzecia płyta, tym razem koncertowa, będąca rejestracją naszego koncertu w NOSPR w Katowicach.
Adam Pierończyk (rocznik 1970, ur. w Elblągu) – saksofonista jazzowy. Absolwent Akademii Muzycznej w Essen. Dwukrotny laureat nagrody Fryderyka, 18-krotnie nominowany do tej nagrody. Komponuje muzykę do spektakli teatralnych, współpracował m.in. z takimi muzykami jak Sam Rivers, Gary Thomas, Greg Osby, Bobby McFerrin, Trilok Gurtu, Tomasz Stańko, Ted Curson, Avishai Cohen, Joe Martin, Jean-Paul Bourelly, Joey Calderazzo, Leszek Możdżer.
Mateusz Borkowski – muzykolog, krytyk, publicysta muzyczny i pedagog. Absolwent Instytutu Muzykologii UJ. Współpracownik „Ruchu Muzycznego” i Radia Kraków. Autor wywiadu-rzeki z Michałem Znanieckim Złota klatka (PWM 2017). Za książkę Organy na krańcach świata – rozmowy z Markiem Stefańskim (Petrus 2019) nagrodzony Krakowską Książką Miesiąca.