Okiem Beresia
Jawna opcja enerdowska
Z ostatniej chwili: Polska będzie się domagała restytucji Niemieckiej Republiki Demokratycznej, domagając się jednocześnie przekształcenia jej w polską strefę wpływów. Polityka musi być moralna, opłacalna i realna.
– Chcą nas oszwabić – starszawy pan był wzrostu nie najpotężniejszego, lecz zwano go Prezydentem. Energicznie wyjrzał przez lufcik. Bardzo lubił swój przytulny blokhauz, aż po dach kryty blachą, solidnie wymurowany z cegły, wymalowany farbą, skąd mógł patrzeć na kino, szpital, a nawet na knajpę, którą jako prawdziwy katolik się brzydził.
Jako główny rewelator ukrytej opcji niemieckiej w Polsce dla niepoznaki był przebrany w żółte rajstopy, skórzane figi w kolorze czerwonym i czarny T-shirt z wyhaftowanym młotem, cyrklem i kłosami zboża. Wszystko to zapożyczone z barw bratniego narodu enerdowskiego, żyjącego w pokoju za granicą na Odrze i Nysie Łużyckiej przez prawie pół wieku, póki spisek liberałów, Sorosa i zgniłego Zachodu nie zmarnował największych osiągnięć XX wieku. A przecież Prezydent pamiętał serię kolorowych marek pocztowych z połowy lat 70. ubiegłego stulecia, ślicznie zdobionych suchą informacją: „XXV lat PRL: wydobycie węgla kamiennego – 5 miejsce w świecie, produkcja siarki – 6 miejsce, produkcja stali – 9 miejsce, wodowanie statków morskich – 10 miejsce”.
I komu to przeszkadzało?
Długo zastanawiał się, kto jest winny temu bezprzykładnemu upadkowi i kto powinien za to zapłacić. (A kasa pustkami świeci…)
Może Czesi? Książę Brzetysław złupił Polskę w roku 1038, a wywiezione wówczas z Gniezna relikwie św. Wojciecha do dziś znajdują się w Pradze. Tylko po co nam resztki męczennika? Więc Szwedzi? Byli w Polszcze ledwie ponad lat pięć w wieku XVII, ludność Warszawy zmniejszyła się wtedy o 90 procent, a zagrabione dobra nie zostały odzyskane. Na przykład dwa brązowe lwy z Zamku Królewskiego w Warszawie zdobią siedzibę królewską w Sztokholmie. Ale znowu – na co nam lwy?
Zawsze są Rosjanie.
Lecz żoliborzanin jest dumny, a nie durny (żeby zaczynać z silniejszym). Poza tym od czasów młodości nadal kocha Muslima Magomajewa, Ałłę Pugaczową i Stirlitza.
To kto inny winny?
Niemcy! Niby słabi nie są, ale zbyt kulturalni – w starciu z żoliborską inteligencją bez szans. Zresztą – nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, tylko żeby go gonić. Trzeba pokazać Polakom, co Niemcy są winni. I kto jest Niemcem – nad Wisłą.
Czy oni aby nie powinni dopłacić do Ziem Odzyskanych, które dewastowali przez pół tysiąca lat, nim Stirlitz pomógł je odzyskać? To jest całe Pomorze. Prasłowiański Wrocław. Zabrze – najbardziej polskie z polskich miast. I Gliwice, gdzie podobno było polskie radio, tylko Prezydent nie pamięta, który program.
Zresztą na ziemiach, że tak powiemy rdzennych, miasta też są tak richtig polskie, że aż zakładane na prawie niemieckim. Bochnia. Gniezno. Płock. Poznań. Sandomierz. No i oczywiście Krakau, z mistrzem Veitem Stossem. A jak coś się sypie w mieście na prawie niemieckim, to kto winowaty?
Inną sprawą jest tępienie ukrytej opcji niemieckiej.
Chłód poszedł zza okna, więc Prezydent narzucił szlafrok i sięgnął po tajny raport kontrwywiadu drukowany na stronach www.PoufnaRozmowa: Po czym poznać Niemca. Już pierwsze zdania upewniły go, że to nie jest trudne: wszyscy, którzy kaleczą mowę germanizmami są dziećmi Herberta Czai, Eriki Steinbach i Angeli Merkel.
– Ha, tu leży pies pogrzebany – mruknął Prezydent i zmartwiał, bo od razu natknął się na da leigt der Hund begraben. Nerwowo kartkował raport, by się dowiedzieć, że jego kindersztuba, obcas, pod który wziął nieposłusznych, szpicel, który dla niego pracuje, a nawet bruderszaft, który wypił z mistrzynią zupy pomidorowej – stawiają go w pierwszym rzędzie podejrzanych. Ba, nawet zupa pochodzi od supen oznaczającego „jeść łyżką”.
– Do luftu taka robota – zaklął szpetnie.
Ale nie byłby geniuszem, gdyby nie objawił mu się polityczny majstersztyk, po którym nie będzie kaca: zadośćuczynieniem byłoby powołanie NRD! To by oznaczało, że można spokojnie szwargotać, dzielić Niemców na dobrych i złych, że Polska znowu będzie mocarstwem węgla, siarki i stali, a Der Präsident mógłby spokojnie słuchać swojej ukochanej Ałly Pugaczowej.
Spadkobiercy Stirlitza na pewno się ucieszą.