Okiem Beresia
Kraków idzie w świat
Podejmujemy się oto misji „ukrakowienia” świata. W misję tę ruszamy z miesięcznikiem, który w tytule ma jeden jedyny, malutki dopisek – właśnie ów „świat”. „Kraków i świat”. Bo mamy się czym pochwalić, ale też chcemy i miastu naszemu pokazywać, co z Polski, ze świata nawet jest najbliższe duchowi krakowskości.
Bo krakusy, nawet te nabyte (jako i ja), czasami lekko zadzierają nosa. Niezbyt to mądre. Bo choć miasto piękne jest i basta, to piękne jest dzięki swoim relacjom ze światem, a nie poprzez splendid isolation.
Świat, który jak wiadomo ma sens, odbija się w oknach i lustrach Krakowa swymi złotogłowami, ale i negatywami. Jeśli jednak są wartości dosłownie krakowskie i pozytywne – otwartość, dystans i umiarkowanie – to i Kraków powinien się odbijać w świecie.
I odbija się. Ale naszym zdaniem – za mało. Niechże to będzie zatem Nowy Świat w Warszawie lub Cusco, miasto braterskie Krakowa, leżące na wysokości 3326 m n.p.m w peruwiańskich Andach, czy Copernicus, krater o średnicy 294 kilometrów leżący na powierzchni Marsa.
* * *
Ta decyzja zbiegła się z moim osobistym, krakowskim sukcesem. W grudniu 2021 roku prezydent Krakowa prof. Jacek Majchrowski wręczył mi jedno z najważniejszych miejskich wyróżnień: Nagrodę Miasta Krakowa w dziedzinie kultury.
Cieszy mnie to niesłychanie. Któż tego wyróżnienia nie otrzymywał! Jeszcze przed wojną Zygmunt Nowakowski i Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Za PRL Stefan Kisielewski, Stanisław Lem, Tadeusz Różewicz, Ewa Demarczyk, Tadeusz Kantor. W wolnej Polsce: Zbigniew Preisner, Ewa Lipska, Jerzy Stuhr, Adam Zagajewski, Andrzej Mleczko, Krzysztof Jasiński, Jerzy Trela czy Andrzej Wajda i Krystyna Zachwatowicz. Bo epoki się zmieniają, a w Krakowie ludzi dobrej kultury nie brakuje.
Ale jeszcze bardziej ucieszyło mnie, gdym pogmerał w prehistorii tej nagrody. Oto 486 lat temu wręczono ją po raz pierwszy niejakiemu Mikołajowi Jaskierowi. Był to pisarz miejski, a tak naprawdę – consigliere królewski. Dziś pewnie byłby mecenasem z prestiżowej kancelarii. Ja mam aż trzy powody, by go polubić.
Lubię go za opcję niemiecką. Oto Jaskier wiosną 1535 roku w oficynie Wietora (wówczas na ul. Gołębiej) wydaje dzieło, które tłumaczy saksońskie prawo miejskie z niemieckiego na łacinę, a tym samym przysposabia je do polskich warunków. Od tej chwili miasta w Polsce będą powstawać szybciej i rozwijać się lepiej. Kawał solidnej roboty, a że mecenas ma podówczas ledwie 31 lat, więc tym większy szacunek.
Podziwiam go za spryt przewyższający nawet inne osiągnięcia krakusów. Bo imć Jaskier to była cwana gapa. Otóż jego dzieło w naturalny sposób składało się z trzech części: zasadniczej, niejako „kodeksowej”, części drugiej – opisów najważniejszych sentencji sądów prawa niemieckiego uzupełnionych o komentarz oparty na prawie rzymskim oraz części trzeciej będącej alfabetycznym skorowidzem, ułatwiającym poruszanie się po dziele. Geniusz Jaskiera spowodował jednak wydanie owych trzech części w trzech osobnych księgach, co z kolei pozwoliło na opatrzenie każdej osobną, wielką dedykacją. Pierwsza, najważniejsza, była rzecz jasna skierowana do króla Zygmunta I Starego („Najjaśniejszemu i najwaleczniejszemu…”). Księga druga została zadedykowana jednemu z najważniejszych ludzi polskiego renesansu – biskupowi krakowskiemu Piotrowi Tomickiemu. A trzecia – … rajcom miejskim.
Na efekty nie trzeba było czekać – jeszcze w tym samym roku Kraków godnie uhonorował swego mecenasa. Biskup i rajcowie nagrodzili go 24 łokciami drogocennego adamaszku (rodzaj najdroższej tkaniny jedwabnej) oraz, bagatela, kamienicą przy ulicy św. Anny z opłaconym dożywotnio czynszem. Ale najhojniej pojechał król jegomość, udzielając swemu mecenasowi nie tylko wyłączności na druk i sprzedaż księgi, ale i dając niewielki udział w zyskach płynących z podatków miasta.
I powód trzeci mej sympatii to rys ludzki w biografii pierwszego laureata: żył, powiedzmy eufemistycznie, tak barwnie, że gdy kilka lat później umarł (młodo!), to okazało się, że długów na majątku narobił bez liku i spadkobiercom pozostawił chaos prawny…
* * *
Jeśli jednak przyjrzymy się przypadkowi Jaskiera, to powinniśmy dostrzec nie tyle rzetelność wykonywania zawodu, nie tyle brak powściągliwości w celebrowaniu sukcesów, i nawet nie powinniśmy się skupiać na jaskierowym fund-risingu posuniętym do granic arcysztuki. Powinniśmy za to skupić się na jego umiejętności dziękowania.
Bo on dziękował i miał w tym rację, nie tylko interes.
A cóż osiągalibyśmy, gdyby nie bliscy – rodzina, przyjaciele, koledzy? Nic dziwnego, że im dziękujemy zawsze.
Dziś jednak chciałbym podziękować, tym bardziej żem nie krakus z urodzenia, ale człek, dla którego Kraków był zawsze szalenie ważny – chciałbym podziękować właśnie temu miastu.
I czas, aby świat cały Kraków poznawał oraz mógł mu okazywać należną wdzięczność.