Okiem Beresia
Rok z zarazą. Pytania
Dziś największa zaraza współczesności sparaliżowała świat cały, a ludzi zagnała za zamknięte szczelnie drzwi, za którymi rzekomo nic im nie grozi.
Dziś największa zaraza współczesności sparaliżowała świat cały, a ludzi zagnała za zamknięte szczelnie drzwi, za którymi rzekomo nic im nie grozi. I tak już mija rok. Końca – nie widać. Zwłaszcza jeśli się sprawdzą pomruki o nieskuteczności szczepionek wobec kolejnych mutacji wirusa.
Sednem zarazy nie jest wirus, ale niewydolność państwa.
Cywilizacja to przetrwa. Lecz ten czas odsłania przed nami – choć większość z nas się przed tym broni rękami i nogami – ogrom pytań wagi najcięższej. Trzy z nich wypadałoby sobie zadać choćby przed lustrem, jeśli już nie mamy odwagi uczciwie skonfrontować się z nimi publicznie.
Czy możemy komukolwiek z liderów opinii publicznej zaufać, gdy mówi o zarazie?
Czy potrafimy podejmować trudne decyzje?
I wreszcie: czy umiemy się samoograniczyć?
Odpowiedź na te pytania jest prosta i zdecydowana, choć jej źródła są różne: nie.
* * *
Gdzie są autorytety? Gdzie liderzy opinii? Owszem – lekarze (jeśli nie są na służbie polityki) mówią, co wiedzą: że wiedzą bardzo mało. Ale politycy mówią już to, co (ich zdaniem) jest potrzebne do zachowania przez nich władzy.
W krajach o ograniczonej demokracji politycy wszystkich opcji mówią o pandemii tylko poprzez doraźność. Łukaszenka podważał samo istnienie Covid-19 na Białorusi, a w Polsce Morawiecki mówił, że wirus się cofa, gdy wyszło mu z badań, że p. Duda wygra wybory, gdy starzy ludzie pójdą głosować. Punkt widzenia opozycji też zależy od punktu siedzenia – koronawirusa roznosi nawet kartka wyborcza, a innym razem trzeba jak najszerzej otworzyć usługi.
Zaraza to dzieło natury, ale już jej sposób rozprzestrzeniania to wina ludzkiej zachłanności.
Nic dziwnego, że obywatele albo w Covid nie wierzą, albo odcinają się od świata. Bo widać, że sednem zarazy nie jest wirus, ale niewydolność państwa. To właśnie państwo, przepijając swoje aktywa przez – choćby – wydatki na propagandę, chcąc nie chcąc, zabija obywateli swoją niewydolnością. A pozbawiona wsparcia służba zdrowia zamiast miejscem ratunku stała się miejscem przeklętym, gdzie liczba zgonów rośnie.
* * *
Ale czy sami umiemy sobie narzucić trudny wybór? Fajnie maksymalnie, nawet na granicy ryzyka, otworzyć gospodarkę, pod warunkiem że: a) sami politycy rzucą wszystkie siły na ratowanie służby zdrowia (bo to na nią padnie fala uderzeniowa, gdy otwarcie biznesu przyniesie nieunikniony wzrost zachorowań); b) sami obywatele zrozumieją, że ograniczenia muszą zaakceptować, noszenie maseczki to minimum nie tylko zdrowia, a ćwiczenie muskulatury w siłowniach nie znosi groźby wzrostu zachorowań tylko dlatego, że robi się to w ramach wymyślonych przygotowań do zawodów.
I przestańmy powtarzać, że musimy razem zdać ten egzamin. Owszem, można razem walczyć (na uczciwych zasadach!), ale za bałagan w zarządzaniu kryzysem odpowiada władza.
* * *
Niewielką pociechą jest, że większość cywilizacji Zachodu też jest ulepiona z zeschłego papieru. To raczej dowód na to, że świat w swej całości przeżarł się dobrobytem i pławiąc się od ponad trzech ćwierci wieku w globalnym pokoju oraz gnuśności, doszedł do granicy, za którą jest już tylko marzenie o wywołaniu kryzysu, choćby i przyniósł równocześnie kres cywilizacji.
I tu pojawia się problem kluczowy.
Choć bowiem zaraza to dzieło natury (OK, tropy spiskowe to nie moja bajka, choć uczciwie nie mogą być skreślone), ale już jej sposób rozprzestrzeniania to wina ludzkiej zachłanności. Staliśmy się społeczeństwem zabawy. Więcej ładujemy w aquaparki niż w szpitale. Płacimy setki milionów dolarów piłkarzowi w Hiszpanii, a pensja lekarza czy naukowca – w tej samej Hiszpanii! – wynosi 1800 euro. W starożytnych Atenach istniał ołtarz postawiony nieznanemu bogu… Więc i my powinniśmy byli budować instytucje, które służą naszemu ocaleniu w obliczu niewiadomej klęski.
Staliśmy się nazbyt ruchliwi. Miliard ludzi co roku oddaje się nie turystyce, ale turyzmowi wrażeniowemu: minuta na kaplicę Sykstyńską wraz z selfie.
Czy teraz, korzystając niejako z osłony pandemii, potrafimy zmienić swe myślenie?
„Każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem nie jest od niej wolny. I trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć dżumy w twarz drugiego człowieka”. Ta tytułowa dżuma Camusa wyciąga z książkowych postaci ich prawdziwe „ja”: człowiek w obliczu tragedii zachowuje się egoistycznie, a górę bierze jego zła natura.
Mało tego: tak zawsze było, tak jest i tak będzie.