Okiem Beresia
Tylko nie o polityce
– Te twoje wstępniaki aż polityką kipią – wyrzekł do mnie mój zacny przyjaciel, także red. nacz. Oburzyłem się: – Jakże to, kurna, jakże? Jaką polityką? Wszak obejmując ten zacny miesięcznik, deklarowałem, że nazwisko Kaczyński może się tu pojawić tylko, gdy opisujemy miłość znanego krytyka muzycznego do opery, a i to niekoniecznie. Ja ci pokażę, pomyślałem. Zaraz będzie aż kipiało od kultury.
Profesorowi Krzysztofowi Zajasowi
Tekst ów przeczytacie Państwo jesienią, a powstaje w szczycie upalnego lata (ten cykl produkcyjny!). Ale może i lepiej: klimę włącz, prosecco do wąskiego kieliszka nalej, w ulubionym żółtym fotelu usiądź, puść Tutu Milesa Daviesa (CD to nie winyl, ale jednak nie coś tam w jakiejś chmurze), nogi wyciągnij i jeden z tysięcy tomów wyciągnij z półki (OK, połowa wisi właśnie w chmurze). Żadnej polityki, niech wybrzmi wielka literatura, ot co.
Gabriel Garcia Marquez. Ale nie idźmy w tytuł numer jeden, ileż razy można czytać, o czym myślał pułkownik Aureliano Buendia, stojąc naprzeciw plutonu egzekucyjnego. Oto lakierowana okładka czarnej, PIW-owskiej serii i Generał w labiryncie, pierwsze wydanie. Jest, siadam, kartkuję miłośnie. I nagle, jak zgrzyt żelaza po szkle: „Jesteśmy tak przewrotni, że naszym najlepszym rządem okazuje się ten najgorszy. (…) Kurwa mać! Przeklęta ojczyzna!”. A że rzecz jest o Bolivarze, wielkim wyzwolicielu Latynosów, uwielbianym niegdyś przez lud i później przez lud odtrąconym, myślę sobie o Lechu Wałęsie, który jako jeden z nielicznych ma odwagę przypomnieć, że Rosja składa się z pięćdziesięciu podbitych narodów, że tak naprawdę jej populacja powinna liczyć może 50 milionów ludzi. Lecz gdy kremlowscy kasteciarze wyznaczają nagrodę za jego głowę, to w Polsce media rządowe plują na niego.
Skacze mi ciśnienie, ale sam sobie jestem winien. Marquez (zresztą lewak, prawda?) precz! Weźmy zatem tytuł o odkupieniu opowiadający. Sięgam po pełne wydanie Mistrza i Małgorzaty, tu ukojenie zaraz przyjdzie. A tu bach – zdanie sławne jak siedem cudów świata starożytnego: „Annuszka już kupiła olej słonecznikowy, i nie dość, że kupiła, ale już go nawet rozlała. Tak więc zebranie się nie odbędzie”. Już pomijam to, skąd bohaterka wzięła olej słonecznikowy, skoro wojna w Ukrainie oznacza spadek produkcji tegoż oleju i w sklepach coraz częściej pojawiają się jego egzotyczne zamienniki. Bardziej mnie ciekawi, czy ten brak słonecznika (zboża, cukru, węgla) oznacza też to, co Bułhakow profetycznie przedstawił – jeden, niby mało ważny faktor, a zapowiedź nieodwracalnych, poważnych zmian? A będzie ciężka zima, bez opału, z galopująca inflacją i zapchanymi szpitalami… Czy coś się zmieni i skąd może przyjść odkupienie?
Znowu wpadam w politykę, brr… Odrzucam zatem sowieckiego Michaiła Afanasjewicza, którego minister kultury i czegoś tam tylko dlatego nie zlustrował, że go nie czytał, i sięgam po współczesność i autorkę, która minister kultury i czegoś tam czyta pasjami i zna na wyrywki.
Empuzjon Olgi Tokarczuk. „Najważniejszy w kuracji jest reżim. (…) Przed śniadaniem, które się jada między siódmą a ósmą, obowiązuje gimnastyka, po śniadaniu spacer i po drodze ewentualne kąpiele metodą księdza Kneippa oraz zabiegi”.
Czy to trudne do przeczytania?
Okazuje się, że tak. Tylko laureat/laureatka nagród niezliczonych jest w stanie wywołać taką niechęć u tak zwanej polskiej inteligencji aspirującej. („Ja Tokarczuk nie czytam, wolę tego noblistę od Lalki” – rzekł taki inteligent w telewizorze). A kiedy autorka powie niebacznie, że „Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki trzeba mieć jakąś kompetencję, trzeba mieć pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w kulturze” – o, to burza powstaje! I tu młodociani wyznawcy Piketty’ego z oburzeniem krzyczą: „Elitaryzm”! A gdyby powiedzieć, że aby operować pacjenta, trzeba mieć jakieś wykształcenie i umiejętności wyższe niż obcinanie paznokci, to też podniósłby się krzyk?
Lecz jeśli Empuzjon to wariant Czarodziejskiej góry, to może w tej klasyce klasyki od polityki odetchniemy?
Na półce kurzy się stare, pierwsze powojenne wydanie Der Zauberberg (peerelowskie – przepraszam demistyfikatorów). Lekkie dmuchnięcie, by nadmiaru kurzu się pozbyć i już jest dobrze. Jest oddech, jest czas. Ale nagle: co tu robi spór niejakiego Lodovico Settembriniego (Platforma) z Leonem Naphtą (PiS)? Dlaczego i tu znaleźć muszę zdanie „Nie ma nie-polityki. Wszystko jest polityką”?
Zrozpaczony księgi rzucam w kąt i ruszam w poszukiwaniu krynicy słów Prezesa. Dlaczego?
Bo przed wyjściem zerkam na Pięknych dwudziestoletnich Hłaski: „Sierzputowski: (zwycięsko) – Bo mnie się wszystko z dupą kojarzy”.