Smocze jajo
4 listopada
Numer miesięcznika „Kraków i Świat” z tym tekstem ktoś powinien położyć na biurku Władimirowi Władimirowiczowi Putinowi.
O Putinie ostatnio głośno, nawet bardzo. Jego nazwisko w różnych krajach odmieniane jest przez wszystkie możliwe przypadki. Nie nadążam za tym medialnym galopem. Ze wstydem przyznaję, że do tej pory nie poświęciłem tej postaci większej uwagi. Pora nadrobić zaniedbania, bo jest ku temu okazja. A to dlatego, że pewien 4 listopada to ważny dzień w historii tej części Europy.
Władimir Władimirowicz Putin kilkanaście lat temu zarządził, że swoje państwowe święto Federacja Rosyjska obchodzić zawsze będzie w dniu 4 listopada, w kolejną rocznicę wygnania Polaków z Kremla. Dlatego tak, bo od tej daty było mu najbliżej do 7 listopada, w którym to czasie świętował z hukiem wybuch Rewolucji Październikowej jego ukochany Związek Radziecki. Władimir Władimirowicz jednak nie wie, skąd to się wzięło, że mógł podjąć taką decyzję i wskazać na ten konkretny dzień. Chciałbym, aby ten numer miesięcznika „Kraków i Świat” z tym tekstem położył mu więc ktoś na biurku. Bo cała moskiewska awantura zaczęła się u nas, w Krakowie. I to przy samym Rynku Głównym, w Jaszczurach, w miejscu, które przez długie lata było kiedyś moją zawodową miłością.
W Rynku Głównym, w kamienicach pod numerami 7,8,9 odbył się w roku 1605 ślub Maryny Mniszchówny z carem Dymitrem Samozwańcem. Finałem wszystkiego było zwycięstwo hetmana Stefana Żółkiewskiego pod Kłuszynem (1610), które otwarło Polakom drogę do Moskwy. Biało-czerwone chorągwie załopotały na Kremlu. I powiewały tam do 4 listopada 1612.
W połączonych na tę okazję kamienicach pod numerami 7,8,9 (Jaszczury to numer 8) w roku 1605 odbył się ślub Maryny Mniszchówny z carem Dymitrem Samozwańcem. Pan młody, w rzeczywistości Grigorij Otriepjew, zaczynał jako mich i przez lata wznosił ku niebu modły w monastyrze Czudowskim. Ale kiedy pod zakonnym odzieniem nieoczekiwanie poczuł wiatr historii, zbiegł do Polski, gdzie podawał się za carewicza Dymitra, syna Iwana Groźnego, jakoby ocalonego cudem z rąk siepaczy Borysa Godunowa. Za wsparcie przy odzyskaniu korony obiecywał teściowi, Jerzemu Mniszchowi, wojewodzie sandomierskiemu, góry złota oraz ziemię smoleńską i siewierską. A przyszłej żonie, oprócz sreber i klejnotów, darował na własność Psków i Nowogród Wielki. Polscy panowie uznali, że ten człowiek może im podarować klucze od Moskwy. Przybysz ze wschodu przyjął obrządek łaciński w domu jezuickim św. Barbary, a potem na czele kilkutysięcznych oddziałów Jerzego Mniszcha przekroczył granicę moskiewską. Polka tylko przez dziewięć dni była carycą Rosji. Jej małżonka zamordowano, trupowi samozwańczego władcy zawiązano sznur na genitaliach i obnażone ciało ciągnięto po mieście. Zwłoki spalono potem na stosie, popiołami nabito armatę, wśród głośnych wiwatów odpalono lonty, a lufę skierowano na zachód. Prywatna wojna sandomierskiego wojewody się zakończyła. Ale wtedy do akcji wkroczyła Rzeczpospolita. Zwycięstwo hetmana Stefana Żółkiewskiego pod Kłuszynem (4 lipca 1610) otwarło Polakom drogę do Moskwy. Biało-czerwone chorągwie załopotały na Kremlu. Rosyjscy bojarzy słali do Warszawy poselstwo za poselstwem prosząc, aby królewicz Władysław przeszedł na prawosławie i dał się ukoronować na cara. Stanowczo sprzeciwił się temu ojciec, Zygmunt III Waza, który sam chciał zostać władcą Rosji, tyle że katolickim. Wybuchło powstanie, na jego czele stanęli mieszczanin Kuźma Minin i kniaź Dymitr Pożarski. To ich pomnik stoi teraz na Placu Czerwonym. Kierowany przez nich zryw usunął Polaków z Kremla. Stało się to 4 listopada 1612.
W Jaszczurach przy różnych okazjach często opowiadaliśmy o tym wszystkim rozmaitym gościom. Nie bez zadzierania nosa, że to właśnie tu zaczynały się aż takie licytacje. A poza tym, jak się ma taką historię, z której wywodzą się tego rodzaju europejskie epopeje, to trzeba umieć zachowywać fason na co dzień. I pewnie dlatego w Jaszczurach portierami za moich czasów byli hrabiowie: Dzieduszycki, Konopka, Potocki, Ronikier. A wśród barmanek najjaśniej królować miała Jasia Paradowska, późniejsza dziennikarska gwiazda, czołowa komentatorka liderującej na rynku prasy opinii „Polityki”.
Jako redaktor „Przekroju” rozmawiałem kiedyś z wicemerem Moskwy w jego biurze. Dostojnik rozłożył przed sobą kronikę stolicy i perorował: Maskwa eto gorod gieroj. Nikto jej nie dobył. Napoleon chatieł i nie wział, Gitler chatieł i toże nie wział. W tym miejscu przypomniałem sobie o niegdysiejszym wydarzeniu w Jaszczurach, przesunąłem księgę w swoją stronę i otwarłem na latach 1610- 1612. A wtedy wicemer: A da, da. Wasi byli, wasi byli…