Smocze jajo
Opowieść magistracka
Cała ludzkość dzieli się na dwie, z wiadomych względów nierówne jednak, części. Jedni to ci, których wysokie niebiosa obdarzyły łaską przybycia na świat w Krakowie. Drudzy to tacy, którym garbaty los odmówił tego przywileju. My, urodzeni na Zwierzyńcu, Krowodrzy, Grzegórzkach, w Bronowicach czy Podgórzu gorące uczucia do swojego gniazda zapisane mamy w metryce. To obowiązek z urzędu. Ale chylimy czoła przed wszystkimi, których przymierze z Krakowem to wynik ich osobistego postanowienia, owoc przemyślanej własnej decyzji. Taka miłość z nieprzymuszonego wyboru budzi szacunek.
W herbie Krakowa przedstawiona jest otwarta brama. Miasto od stuleci przyjmowało przybyszów, i tych z bliska, i tych z daleka.
W herbie Krakowa przedstawiona jest otwarta brama. Miasto od stuleci przyjmowało przybyszów, i tych z bliska, i tych z daleka. Olbrzymia większość niegdysiejszych burmistrzów czy późniejszych prezydentów to ludzie, których drogi zaczynały się z dala od Wawelu. To samo dotyczy rektorów uniwersytetu, dostojników kurialnych, wysokiej rangi artystów, uczonych, ludzi interesu.
Przy każdej możliwej okazji czuję się w obowiązku przypominać światu, że jestem dzieckiem magistrackim. Tata przez całe życie – z przerwą na batalię o Monte Cassino – pracował tylko w tej firmie. Mój ojciec chrzestny, Mieczysław Kaplicki, to magistracki szeryf. W latach 1933–1939 był znakomitym prezydentem. I to przybyszem. Miał wizję swojego posłannictwa, stworzył nowoczesną markę Krakowa, wciąż wzbogacaną, aktualną do dziś.
Zdawał sobie sprawę, że w odrodzonej Rzeczypospolitej powierzony jego opiece Kraków bezpowrotnie utracił pozycję, jaką w sercach i umysłach Polaków zajmował w czasach zaborów. W powojennej rzeczywistości miasto spadło z legendarnego piedestału, przestało być jedyną oazą narodowych świętości, współczesność wyznaczała nowe patriotyczne priorytety i wyzwania. Warszawie przyszło zszywać trzy oddzielne organizmy w jedną całość. Lwów kazał chylić czoła przed męstwem Orląt. Poznań chlubił się jedynym w rodzimych dziejach zwycięskim powstaniem. Leczyło rany z trudem odzyskane Wilno. Wolne Miasto Gdańsk domagało się narodowego wsparcia. Katowice zaczynały robić obiecującą karierę stolicy rodzimego przemysłu i przypominały o niedawnych powstaniach śląskich.
Kaplicki wyczuł, że miasto trzeba odziać w nowe szaty i wytyczyć przed nim perspektywy, które pozwolą mu stać się w przyszłości europejską metropolią. Postawił na kulturę i naukę, ale przede wszystkim uznał, że z tego, co znajduje się w okolicach Wawelu, trzeba zrobić atrakcyjny produkt turystyczny. W tym dziele wspomagał go Jerzy Dobrzycki, dyrektor magistrackiego wydziału propagandy, późniejszy twórca Muzeum Historycznego. W roku 1936 narodził się więc festiwal Dni Krakowa, w 1937 ruszył konkurs szopek krakowskich, w 1938 w Barbakanie przyszły na świat Igrce w gród walą Adama Polewki. Bardziej okazałą oprawę zyskał Lajkonik.
Mój ojciec chrzestny był lekarzem, medycynę studiował w Wiedniu i Krakowie. O niepodległość po latach zaborczej niewoli zabiegał w wojskowym mundurze. W szeregach Legionów w randze kapitana walczył na frontach wschodnich, w bojach pod Kostiuchnówką w lipcu 1916 został ciężko ranny. Uczestniczył potem jeszcze w wojnie polsko-bolszewickiej. Był fanatycznym piłsudczykiem. Karierę wojskową zakończył w stopniu podpułkownika.
Mój ojciec chrzestny zanim stał się Mieczysławem Kaplickim był Maurycym Kapellnerem, starszym bratem w wierze. Tata opowiadał mi, że kiedy w prywatnych pokojach w pałacu Larischa przynosił swojemu pryncypałowi poranną kawę, ten, odziany w jarmułkę, wykonywał przed ścianą rytualne ruchy w przód i w tył. Rzekomą chytrą przemianę Kapellnera w Kaplickiego miały dekonspirować układane na tę okazję prześmiewcze rymowanki: „– Kaplicki, Kaplicki, / gdzieś podział swe icki/ – Odpiąłem od pyska, / dałem do nazwiska”.
We wrześniu 1939 roku Kaplicki znalazł się we Lwowie, skąd trafił do Uzbekistanu. Ze Związku Radzieckiego wyszedł wraz z armią Andersa, w której służył jako lekarz w batalionie saperów. Lata 1943–1947 spędził w Tel Awiwie, był tam lekarzem ośrodka zdrowia dla polskich wychodźców. Na oczach świata przyznał się do swoich.
Kiedy tak myślę o tym moim chrzcie magistrackim, często zadaję sobie pytanie: czy ja jestem Mieczysław, czy ja jestem Mosze?