Blondynce się nie odmawia?
Ewa Wachowicz: Z perspektywy czasu wiem, że jeśli podejmujemy wyzwania, a nie podchodzimy do nich z lękiem, to się aklimatyzujemy i jesteśmy w stanie im podołać.
Ewa Kozakiewicz: Porozmawiajmy o drodze, jaką przebyłaś z rodzinnej wioski Klęczany do Zalipianek, restauracji, w której siedzimy w centrum Krakowa. Pamiętasz pierwsze wywiady, kiedy zdobyłaś tytuł Najmilszej Studentki Akademii Rolniczej, a potem Miss Małopolski? To była radość, potem zrobiło się poważniej – zostałaś Miss Polonia w 1992, a potem Miss World University w 1993… Jak to właściwie było, przecież o tytuł najmilszej studentki ubiegałaś się za namową kolegów. Naprawdę chciałaś zostać miss, czy poddałaś się temu pomysłowi?
Ewa Wachowicz: Pomysł, żeby startować w konkursach piękności to była inicjatywa kolegów z akademika i dziękuję im za to. Dla moich rodziców, od kiedy pamiętam, byłam najpiękniejsza na świecie, dla nich byłam księżniczką, ale zawsze powtarzali mi też, że ważne jest to, co mam w głowie, wykształcenie. Na studiach (technologii żywienia Akademii Rolniczej w Krakowie) zapisałam się na kurs modelek, bo czułam, że urodę mogę jakoś wykorzystać. Jednak o starcie na Miss Małopolski powiedziałam tylko mamie. Tato, że wygrałam konkurs, dowiedział się z telewizji. Zaraz po wyborach miss pojechałam na Targi Turystyczne do Berlina i tam poznałam wiele osób z telewizji. Polsat wówczas raczkował i zaproponowali mi, abym się z tą redakcją związała.
Pamiętam pierwszą rozmowę z Wiesławem Walendziakiem, potem z Barbarą Pietkiewicz i Bogusławem Chrabotą z Krakowa. Dwa lata temu Polsat obchodził jubileusz 25-lecia i okazało się, że jestem jedną z pierwszych osób związanych ze stacją. Dostaliśmy maleńkie sztabki złota z wygrawerowanymi nazwiskami; bardzo miła pamiątka. Kiedy stawiałam pierwsze kroki w Polsacie, współpracowałam także z telewizją krakowską, to były jej złote czasy pod dyrekcją Krzysztofa Jasińskiego. Występowałam w Spotkaniu z balladą z Marcinem Dańcem i brałam z nim (na niby!) ślub w prawdziwej sukni ślubnej… Wtedy to właśnie Krzysztof Jasiński uzmysłowił mi, że mogę zrobić karierę telewizyjną, pod warunkiem że będę nad sobą pracować, uczyć się. – Rób coś w tym kierunku – powiedział. Dał mi Vademecum dziennikarza, zalecił zajęcia z dykcji. Pchnął w kierunku telewizji. To bardzo ważna postać w moim życiu zawodowym!
Czyli szybko pozbyłaś się etykietki beztroskiej, najpiękniejszej dziewczyny? Wzięłaś się do roboty, aż tu nagle wszystko przerywa telefon do akademika?
I to od premiera! Ten telefon nie był moim pierwszym kontaktem z Waldemarem Pawlakiem. Pamiętaj, że to nie był czas maili i SMS-ów. Ludzie pisywali do siebie listy. W 1992, kiedy zostałam Miss Polonia, dostałam piękny list gratulacyjny od prezesa PSL Waldemara Pawlaka, który był dumny z tego, że nie wstydziłam się swoich wiejskich korzeni. To go ujęło. Kiedy Waldemar Pawlak tworzył rząd, zaproponował mi stanowisko sekretarza prasowego, ale propozycja nie padła wówczas przez telefon! Prosił, abym przyjechała do Dębicy, gdzie miał oficjalną wizytę. Długo rozmawialiśmy. Dopiero po trzech nieprzespanych nocach, po powrocie do Krakowa i naradzie w domu rodzinnym powzięłam decyzję – zgodziłam się! Lubię wyzwania, to wynika z mego charakteru. Jak wiesz, chodzę po wysokich górach… I to przyrównam do mojej decyzji. Zostanie sekretarzem prasowym premiera Pawlaka to był swego rodzaju Mount Everest! Z perspektywy czasu wiem, że jeśli podejmujemy wyzwania, a nie podchodzimy do nich z lękiem, to się aklimatyzujemy i jesteśmy w stanie im podołać. Moja decyzja przyjęcia propozycji premiera była właśnie taką aklimatyzacją. Czułam, że to największe wyzwanie życiowe i udało mi się oddychać na szczycie bez tlenu! Dałam radę!
Kiedy byłaś w Warszawie, pamiętam, jak czyhano na twoje wpadki, jak je komentowano, cytowano. Wyśmiewano stwierdzenie „premierowi się nie odmawia”. Jak sobie z tym radziłaś?
W tamtych czasach pojawili się „pampersi” (prawicowi dziennikarze bez doświadczenia) i to oni czyhali na każdy mój błąd. Przestałam być samotnym podróżnikiem, że znów odniosę się do wędrówek górskich, byłam w zespole. Wiedziałam, że każde moje potknięcie spowoduje atak na rząd i premiera. Byłam dobrym celem. Dlatego ze wzmożoną siłą przystąpiłam do nauki. Aby być na posiedzeniu rządu i móc ogarnąć konstrukcję budżetu, musiałam się przeszkolić z makroekonomii. W życiu się tyle nie uczyłam co wtedy. Studiowałam prawo międzynarodowe, zgłębiałam sprawy gospodarcze, korzystałam z życzliwych rad prof. Franciszka Mleczki (szefa zespołu doradców premiera) i prof. Witolda Karczewskiego, ówczesnego przewodniczącego Komitetu Badań Naukowych.
Przeszkodą w pracy sekretarza prasowego rządu nie było to, że jestem kobietą, ale to, że byłam miss. Wszyscy myśleli, że mnie jest łatwiej w życiu, a było trudniej. Myślano tak: co ona tu będzie robić? Konferencję prasową? Ma być ładna i się nie odzywać… Jeśli się odezwie, nie powinna mieć własnego zdania! Tu był problem. Odzywałam się i wtedy zaczęło się udowadnianie, że nie jestem wielbłądem…
A jak byłaś postrzegana w świecie?
To była absolutnie inna reakcja. Kiedy zostałam sekretarzem prasowym od razu Jacques Chirac, wówczas mer Paryża, zaprosił mnie do stolicy Francji, abym przyjrzała się, jak wygląda praca ich biura prasowego. Václav Havel i inni zagraniczni politycy, z którymi miałam przyjemność się spotkać, traktowali mnie z pełną estymą. Od Chile po Australię, a dostawałam prasę z placówek dyplomatycznych, w zagranicznych gazetach znajdowałam entuzjastyczne artykuły w stylu: jak to w Polsce rodzi się demokracja, z prężnym premierem i młodą sekretarz prasową… W wywiadach, których udzieliłam najważniejszym brytyjskim i francuskim gazetom, nie byłam dociskana do ściany: jakim cudem miss dostała się na rządową posadę. Tylko cieszono się z mojego zaangażowania w politykę. Dla mnie samej było to ogromnie ciekawe wyzwanie, zobaczyć, jak buduje się w Polsce demokrację. Przecież pamiętałam dobrze komunę, stan wojenny, brak prądu. Przed oczyma miałam ojca, który wyciągał akumulator z ciągnika, aby podłączyć radio i słuchać Wolnej Europy. Mój pierwszy wyjazd za granicę to był wyjazd na wybory miss!
Dlatego, kiedy miałam okazję tego dotknąć, pomyślałam – wchodzę w to! Może mogę dla Polski coś dobrego zrobić? W sumie spędziłam 472 dni w polityce. Premier złożył dymisję i tego samego dnia odeszłam z funkcji urzędniczej. Nigdy nie związałam się z żadną partią. I dotąd tak jest. Uważam, że w administracji państwowej pracować powinni ludzie dobrze wykształceni, ale niezwiązani z żadną partią.
Obalanie mitu blondynki zajęło ci trochę czasu. Kiedy epizod w polityce się skończył, wiedziałaś, co dalej?
W tym czasie telewizje prywatne rozwijały się dynamicznie i dostawały koncesje, pomyślałam, żeby powrócić do Polsatu. Najpierw prowadziłam tam program Sto procent dla stu, potem założyłam własną firmę PROMISS i zrobiłam swój pierwszy program autorski Poradnik imieninowy, który prowadziłam razem z Aloszą Awdiejewem. W tym programie pojawił się Robert Makłowicz, z którym później realizowaliśmy Podróże kulinarne Roberta Makłowicza dla TVP2. Wiedziałam już, że nie tylko chcę występować, ale kreować to, co ludzie mają oglądać. Schowałam się za kamerą celowo, ponieważ chciałam skończyć studia (tym razem Akademię Ekonomiczną) i wyciszyć swoją popularność. Rozpoczęłam pracę producentki, w czym wspierała mnie Nina Terentiew, która została dyrektorką programową Polsatu.Znając moją pasję do gotowania, zaproponowała mi, abym zrealizowała swój autorski program kulinarny Ewa gotuje i w nim wystąpiła. Tak się stało. Program Ewa gotuje istnieje już 22 sezon, emitowany jest dwanaście lat! Wszystkie przepisy, które przedstawiałam w programach, umieściłam w cyklu książek, który rozpoczął Słodki świat Ewy Wachowicz. Jeździłam do Cannes na Targi Telewizyjne i chciałam ściągnąć do Polski duży format telewizyjny. Potem Polsat kupił Top Chefa, w którym przez pięć lat w jury oceniałam najlepszych zawodowych kucharzy!
Ewa, jak to jest? Dajesz przepis na przykład na pyszne ciasto orzechowe czy na kaszę ze śliwkami, ale jeden to zrobi i jest smaczne, a drugiemu nie wychodzi. Czy masz również przepis na sukces?
Zwykle jest tak, że nawet jeśli mamy dobry przepis, to nie doczytujemy go do końca albo nieuważnie czytamy i możemy coś pominąć. A w przepisie na sukces nie można pominąć, że mając talent i urodę, trzeba dużo pracować. Samo się nie zrobi! Samo to się tylko grzmi i błyska. Ważne, aby wyznaczyć sobie cel. Nina Terentiew powiedziała: zrób program kulinarny Ewa gotuje. A potem sama musiałam wymyślić wszystko od początku do końca: jak ten program ma wyglądać, co i jak będę robić, gdzie… I to zrealizować! Owszem, mam talent do gotowania, ale robię to od dziecka.
Nadchodzą święta. Pamiętasz, co robiłaś jako dziewczynka w domu rodzinnym przed świętami?
Gdy dorastałam, mama z roku na rok dodawała mi obowiązków. Na mojej głowie było sprzątanie całego domu, razem z bratem ubieraliśmy choinkę, zwykle 2,5 metrową, którą ojciec ścinał w lesie. Teraz też mamy dużą choinkę, ale zamawiam ją dwa miesiące wcześniej w szkółce i dostaję posadzoną w donicy. Potem przesadzam do ogrodu koło domu. Tutaj w Krakowie albo w Zawoi, dawniej sadziłam w Klęczanach u rodziców. Co robiłam z mamą na święta? Ponieważ u nas jadało się łazanki z makiem, mama zagniatała ciasto, ja je wałkowałam. Ważnym zadaniem było mielenie sera i maku do ciasta. Najbardziej nie lubiłam mielić maku po raz drugi, ponieważ ziarenka maku trudno się wydłubywało z maszynki, a wtedy mak był trudno dostępny i drogi. Więc szanowało się każde ziarenko. Mama robiła też andruty z masą kajmakową, którą to ja gotowałam na bazie prawdziwego mleka od naszej krowy. Piekliśmy chleb z czarnuszką, więc żmudnie wydłubywałam czarnuszkę z maleńkich makówek.
Jak teraz wyglądają u Ciebie przygotowania do świąt, same święta i czy nie uważasz, że jesteśmy pokrzywdzone, ponieważ mamy w wigilię imieniny?
Tak, czuję się pokrzywdzona, bo dostaję tylko jeden prezent – pod choinkę, a gdzie jest specjalny, imieninowy? W dzieciństwie dziadzio dawał mi zawsze dwie pomarańcze i mówił, że jedna jest na imieniny, a druga na święta. Teraz dostaję kwiaty, ale cały dzień wigilijny spędzam pracowicie w kuchni… w słuchawkach na uszach, ponieważ przyjaciele i znajomi dzwonią z życzeniami, a ja mam ręce w cieście! Jestem w największym ferworze prac przed kolacją wigilijną, do której tradycyjnie zasiadamy całą rodziną o czwartej po południu.
Sama mi mówiłaś, żeby sobie wszystko przygotować wcześniej. I co?
Potwierdzam to, nawet publicznie podałam kalendarium czynności, które można wykonać wcześniej. Dwa lub trzy tygodnie przed wigilią lepimy z moją córką Olą pierogi. Są cztery rodzaje: z kapustą i grzybami, ruskie, z serem na słodko i ze śliwką suską sechlońską oraz migdałem w środku. Tych pierogów lepimy ponad 200. No i uszka. Wszystko zamrażam. Także placki na ciasta. Już w październiku nastawiam ciasto na pierniczki, w listopadzie piekę je, by w grudniu pierniki po odleżeniu były smaczniejsze. Oprócz potraw, które muszą być obowiązkowo, jak karp z patelni czy barszczyk, który przyrządzam tuż przed wigilią, w menu świątecznym mam dania charakterystyczne według przepisów rodzinnych: to kasza jęczmienna z grzybami i groch ze śliwkami. Podejmuję nimi gości w drugi dzień świąt, kiedy przychodzą na kolędowanie. Tę tradycję przeniosłam z rodzinnych stron.
Zawsze spędzasz święta w domu?
Zawsze, choć chcę opowiedzieć o pewnym eksperymencie. Któregoś roku z moim bratem Arturem postanowiliśmy, że wigilii wyjątkowo nie spędzimy razem. Nagle podniosło się w rodzinie ogromne larum! I to zrobiły nasze dorosłe dzieci, takie światowe i samodzielne! Byliśmy tym zaskoczeni. Udało nam się wpoić, że tradycja i rodzina jest ważna. Pilnujmy, aby tego dnia być razem – to bezcenne chwile.
Ewa Wachowicz jest niezależną producentką telewizyjną. Jej firma Ewa Wachowicz PROMISS od lat realizuje różne programy, m.in.: Poradnik imieninowy, Domową kawiarenkę, Podróże kulinarne Roberta Makłowicza (1998–2008) w TVP2. Od 2007 gotuje sama na wizji w swojej prywatnej kuchni i prowadzi program Ewa gotuje w Polsacie. Występuje w różnych stacjach telewizyjnych, została jurorką programu kulinarnego Top Chef. Wydała dziewięć książek kulinarnych ze swoimi przepisami, według których gotowane specjały podaje w Zalipiankach, znanej restauracji w Krakowie. Jest mamą Oli, córki ze związku małżeńskiego z Przemysławem Osuchowskim, dziennikarzem. Uprawia wspinaczkę wysokogórską, narciarstwo, jeździ na rowerze.
Zdjęcia: Grzegorz Kozakiewicz
Mało znane specjały wigilijne według Ewy Wachowicz
Fasola „Piękny Jaś” ze śliwkami
Ewa opowiada, że przepis związany jest z jej dziadkami z Kwiatonowic. Dziadek Ewy miał sad ze śliwami węgierkami, suszył je w dymie, w specjalnych suszarniach. To skomplikowany proces. Śliwka suska (czyli suszona) sechlońska (nazwa pochodzi od nazwy miejscowości, z której się wywodzi tradycja suszenia śliwek), to śliwka na której się wychowałam – opowiada Wachowicz.
Składniki:
300 g kolorowej suchej fasoli
200 g suszonych śliwek, węgierek
Zasmażka: 1 łyżka mąki, 1 łyżka masła, sól
Fasolę przepłukać i namoczyć (przez co najmniej 6 godzin, a jeszcze lepiej dzień przed gotowaniem). Posolić i ugotować niemal do miękkości (w wodzie z moczenia). Śliwki przepłukać, solidnie namoczyć (przez co najmniej pół godziny). Dorzucić do fasoli (jeśli są to „kalifornijki”, to dodajemy je w ostatniej chwili). Z masła i mąki zrobić zasmażkę, rozprowadzić odrobiną płynu z fasoli. Dodać do ugotowanej potrawy.
Kasza jęczmienna z grzybami
Tym przepisem Ewa Wachowicz zaciekawiła cały Kraków – jest prosty i szybko go można zrobić, dopełniając tradycyjne 12 potraw.
Składniki:
500 g kaszy jęczmiennej perłowej
150 g suszonych grzybów
3 łyżki masła
sól
Grzyby (podgrzybki lub prawdziwki suszone) zalać wrzątkiem i odstawić na noc. Namoczone grzyby wyłowić i włożyć do kaszy. Delikatnie zlać wodę spod grzybów (tak by cały osad pozostał w garnku) i zalać nią kaszę. Dodać masło. Uzupełnić wodą do poziomu 2 cm powyżej kaszy. Posolić do smaku. Gotować na małym ogniu, aż kasza wchłonie cały płyn (ok. 20 minut). Uważać, by się nie przypaliła. W razie potrzeby dolać wodę. Podawać z wiórkami chłodnego masła.