Dyrygentka to nie okaz egzotyczny
Justyna Kwarcińska, dyrygentka i kierownik artystyczny Orkiestry Kameralnej Uniwersytetu Jagiellońskiego „All In Orchestra”: Orkiestry nie lubią dyrygentów, którzy udają nieomylnych. Jeśli widzą, że znasz dobrze partyturę i wiesz, czego chcesz, potrafią wybaczyć błąd. Bywają bezlitośni, gdy dyrygent przychodzi na próbę nieprzygotowany.
Miwa Maruyama: Dlaczego chciałaś być dyrygentką? Jakim byłaś dzieckiem?
Justyna Kwarcińska: Jak każde dziecko – ciekawym. Tyle że jak coś mi się spodobało, to po to sięgałam. Jako kilkulatka dostałam od dziadka mały keyboard Yamaha. Bardzo mnie zaintrygował i próbowałam na nim grać zasłyszane melodie. Spodobało mi się to na tyle, że postanowiłam nauczyć się grać na fortepianie. Rodzice zapisali mnie na egzamin do szkoły muzycznej, gdzie ostatecznie dostałam się na skrzypce. Miałam 7 lat. To był ciężki czas, brakowało mi cierpliwości do ćwiczeń! Miałam w tym czasie wiele innych zainteresowań, dużo czasu spędzałam na malowaniu i zajęciach plastycznych, angażowałam się w mnóstwo zajęć pozaszkolnych, brałam udział w konkursach plastycznych, literackich, historycznych, przyrodniczych, a równolegle chodziłam do szkoły sportowej.
Może dlatego wybrałam później dyrygenturę, ponieważ ona właściwie mieści w sobie to wszystko. Jednak to dzięki muzyce doświadczałam największych olśnień. Pamiętam pierwszą nagrodę szkolną, którą była płyta CD z muzyką symfoniczną Felixa Mendelssohna Bartholdy’ego. Zachwyciła mnie poetyckość uwertury koncertowej Hebrydy inspirowanej pejzażem szkockiego archipelagu, słynną Grotą Fingala. To była chyba moja pierwsza fascynacja brzmieniem orkiestry symfonicznej. Słuchałam tej muzyki na wymarzonym odtwarzaczu CD, który był moim prezentem komunijnym. Wszystkie inne dzieci dostawały wtedy rowery…
Orkiestra stała mi się szczególnie bliska, gdy zaczęłam w niej grać. Lata szkolne przyniosły wiele doświadczeń koncertowych, zarówno solowych, kameralnych, jak i z orkiestrą. Przy wyborze studiów miałam jednak ogromny dylemat. Wiedziałam już, że kariera solowa nie jest dla mnie, z drugiej strony ciągnęło mnie do dalszego zgłębiania sztuki muzycznej zarówno w wymiarze teoretycznym, jak i wykonawczym. Rozpoczęłam więc studia na Akademii Muzycznej w Krakowie, najpierw na kierunku edukacji muzycznej, a następnie dyrygentury symfonicznej.
A co z ostatnią pandemią? Jak zmieniłaś swoje życie?
Moje życie przed pandemią było dość intensywne. Kilka miesięcy przed lockdownem obroniłam pracę magisterską na Akademii Muzycznej w Krakowie i poprowadziłam koncert dyplomowy z Orkiestrą Filharmonii Łódzkiej, wzięłam udział w dwóch międzynarodowych konkursach dyrygenckich w Rumunii i Bułgarii, jako dyrygent gościnny poprowadziłam koncert na zaproszenie Filharmonii „Moldova” w Jassy, zrealizowałam też nagranie z moją orkiestrą studencką w sali koncertowej Centrum Kongresowego ICE.
Pierwsze tygodnie pandemii potraktowałam więc jak okazję, aby po prostu odpocząć, nadrobić zaległości czy nauczyć się czegoś nowego. W pewnym sensie poczułam się znowu jak dziecko. Naturalnie pojawiły się refleksje dotyczące sytuacji na świecie, ludzkiej kondycji, tego, jak będzie wyglądać świat po pandemii, jak my, ludzie, go odbudujemy.
Teraz z obawą, ale też nadzieją patrzę na to, co się dzieje. Cieszę się, że mogłam w tym roku poprowadzić kilka koncertów z udziałem publiczności. Żałuję, że nie mam możliwości spotykania się na próbach z moimi studentami. Wiem, że bardzo chcą wrócić do gry.
Czy w swoich muzycznych wyborach byłaś pod wpływem rodziców?
Moi rodzice nie są muzykami, choć mama w dzieciństwie uczyła się grać na fortepianie i to ona, jak sama mówi, dostrzegła moje artystyczne ciągoty. Oboje pochodzą z zupełnie innych branż. Tata prowadzi firmę remontowo-budowlaną i w domu słuchał raczej Black Sabbath niż Mozarta, a mama pracuje jako opiekunka osób starszych i dzieci. Dbali o moją edukację, ale nie czułam z ich strony przymusu, jeśli chodzi o wybór zawodu, a takie sytuacje nierzadko zdarzają się w rodzinach o tradycjach muzycznych.
Dla moich rodziców świat muzyki klasycznej był czymś zupełnie nowym. Będąc pierwszym dzieckiem w rodzinie, które rozpoczęło kształcenie muzyczne, niejako sama musiałam przecierać szlaki. Gdy kolejno czterech z moich pięciu braci zdało egzamin do szkoły muzycznej, to w pewnym momencie mieliśmy w trzypokojowym mieszkaniu skrzypaczkę, pianistę, flecistę, perkusistę i kontrabasistę, a najstarszy brat samodzielnie uczył się grać na gitarze elektrycznej i basowej! Sąsiedzi znosili to różnie. Byli wśród nich melomani, którzy rozpoznawali nawet ćwiczone przez nas utwory, ale pamiętam też sytuację, gdy ktoś przykleił na naszych drzwiach kartkę z napisem: „Państwo Kwarcińscy, to nie jest filharmonia!”…
Co jest najtrudniejsze w pracy dyrygentki?
Orkiestra jest swoistym instrumentem złożonym z kilkudziesięciu, a czasem i setek indywidualności, konkretnych ludzi. Każdy ma wyjątkową osobowość i wrażliwość. Każdy czuje muzykę inaczej. Sprawić, aby cała orkiestra zabrzmiała spójnie, z wyrazem, to największe wyzwanie dla dyrygenta. Muzyka ma poruszać, musi być „jakaś”, o czymś, i ja jako dyrygent muszę to od zespołu wyegzekwować. W przeciwnym razie mamy do czynienia z bylejakością i nudą.
Wiem już choćby, że sukces koncertu jest zależny od wielu czynników. Jeśli próba generalna idzie świetnie, to na koncercie prawdopodobnie wyjdzie gorzej. Dlatego jeśli na ostatniej próbie orkiestra gra koncertowo, warto ją przerwać.
Czy jako dyrygentka czujesz się inaczej niż dyrygent?
W dzisiejszych czasach kobieta dyrygent nie jest już okazem egzotycznym jak jeszcze kilka dekad temu. Jest naprawdę mnóstwo niezwykle utalentowanych kobiet, które w niczym nie ustępują mężczyznom. Jeśli spojrzysz na programy koncertowe najważniejszych filharmonii i teatrów operowych w Europie, zobaczysz, że jest w nim sporo dyrygentek. Świat się zmienia. Sama nigdy nie czułam, że jestem w jakimś gorszym położeniu, ponieważ zawsze żyłam przekonaniem, że robię to, co chcę robić i skupiałam się raczej na tym, aby robić to dobrze.
Pamiętam, że podczas mojego egzaminu wstępnego na dyrygenturę, w komisji egzaminacyjnej siedział profesor, wybitny dyrygent, który nie przyjmował do swojej klasy dziewczyn – z zasady! Nie wyobrażam sobie, aby takie sytuacje nadal się zdarzały.
Jaki jest Twój ulubiony kompozytor?
Ostatnio przeżywałam silną fascynację dokonaniami Claude’a Debussy’ego. Ten francuski kompozytor i pianista z przełomu XIX i XX wieku zrobił wielki krok w historii muzyki, elegancko prowadząc ją ku modernizmowi. Jego wpływ słyszalny był nawet w twórczości tak wybitnych muzyków jazzowych jak Bill Evans. Muzyka Debussy’ego jest poetycka, spontaniczna, świeża i niebywale bogata kolorystycznie. Bywa zresztą określana mianem muzycznego impresjonizmu. Debussy był zainspirowany przyrodą, widział związek pomiędzy ruchem natury a muzyką, a zainteresowanie muzyką Dalekiego Wschodu nadają jego twórczości nieco orientalnego smaku. Kilkukrotnie miałam okazję dyrygować jednym z jego najwybitniejszych dzieł, poematem symfonicznym Prélude à l’Après-midi d’un faune i wiążą się z tym naprawdę wielkie wzruszenia. Jeśli chcesz odpocząć od codziennego zgiełku, posłuchaj Debussy’ego.
Gdzie pracowało Ci się szczególnie dobrze?
Często wracam wspomnieniami do współpracy z orkiestrą symfoniczną w Jassy, w Rumunii. To był mój pierwszy zagraniczny koncert w roli tak zwanego dyrygenta gościnnego. Ułożyłam program z muzyką Beethovena, Saint-Saënsa i Debussy’ego, a w roli solisty miał wystąpić genialny węgierski skrzypek Antal Zalai, grający na instrumencie Stradivariego. Orkiestra grała perfekcyjnie już od pierwszej próby. To był jeden z najlepszych zespołów, z jakim przyszło mi do tej pory pracować. Koncert był bardzo udany, dostałam propozycję ponownej współpracy.
Czy są jakieś projekty, które chciałabyś wypróbować w przyszłości? Czy jest jakiś kraj, w którym chciałabyś zagrać?
Na razie liczę, że zrealizuję plany odwołane z powodu pandemii. W marcu zeszłego roku miałam lecieć do Londynu na kurs mistrzowski (co ciekawe, organizowany wyłącznie dla dyrygentek) ze światowej sławy dyrygentką Marin Alsop, obecnym szefem radiowej orkiestry symfonicznej ORF w Wiedniu. Samo dostanie się na te warsztaty było dla mnie sukcesem, bo zostałam zakwalifikowana z grona kilkuset dyrygentek z całego świata.
Później miałam wziąć udział w międzynarodowym konkursie dyrygenckim w Bukareszcie, który również został odwołany. Poza tym chciałabym wrócić do regularnych prób i koncertów z udziałem publiczności.
Czy jest jakikolwiek zawód, którym chciałabyś być poza dyrygentką?
Jako dziecko chciałam zostać archeologiem, bo pasjonowała mnie kultura i historia starożytnego Egiptu. Czasami gdy studiuję partyturę, to myślę sobie, że po części to marzenie zrealizowałam. Odczytywanie zapisu nutowego w partyturze, jego analizowanie i odkrywanie intencji kompozytora jest dla mnie trochę jak prowadzenie wykopalisk archeologicznych.
A co robisz, kiedy masz wolny czas?
Przed pandemią, gdy tego czasu nie było zbyt wiele, starałam się dbać o kondycję fizyczną. Gdy siłownie były jeszcze otwarte, uprawiałam trening siłowy Les Mills, są to zajęcia grupowe z trenerem wzmacniające nasze ciało. Pomagało mi to zrzucić z siebie nagromadzony w pracy stres. Nauczyłam się też wspinaczki skalnej, czyli połączenie sportu i kontaktu z przyrodą. Sport zresztą zawsze był dla mnie ważny, bo będąc w szkole sportowej często brałam udział w zawodach. Dobrze jeździłam na łyżwach. Trener był załamany, gdy dowiedział się, że wybieram szkołę muzyczną.
A jak zachować zdrowie…? Sport, dieta, dystans. I od czasu do czasu lampka dobrego wina! Uwielbiam owoce morza, a więc przykładowo tagliatelle alla scampi z langustynkami lub krewetkami. Koniecznie z butelką białego wina!
Czy masz jakieś marzenia lub plany na najbliższe dziesięć lat?
Ostatnie lata były dla mnie bardzo dynamiczne. Każdy kolejny rok zaskakiwał i otwierał jakieś ścieżki. Jeszcze rok temu nie przypuszczałam, że znajdę się w miejscu, w którym jestem obecnie.
W najbliższej przyszłości chciałabym, na przykład, powiększyć skład mojej studenckiej orkiestry kameralnej do rozmiarów symfonicznej. Bo w tym momencie jest złożona wyłącznie z instrumentów smyczkowych, ale w przyszłości będę chciała zaprosić również studentów grających na dętych i perkusji. Chciałabym też, aby orkiestra Uniwersytetu Jagiellońskiego mogła funkcjonować jako samodzielna jednostka, podobnie jak Chór Akademicki UJ i Zespół Pieśni i Tańca „Słowianki”.
Chciałabym wykorzystać ten czas przede wszystkim na zbieranie doświadczeń – uczyć się od bardziej doświadczonych dyrygentów, pracować z różnymi orkiestrami, uczestniczyć w kursach i konkursach. To bardzo ważne, ponieważ moja droga dopiero się przede mną otwiera.
Justyna Kwarcińska – kierownik artystyczny i dyrygent Orkiestry Kameralnej Uniwersytetu Jagiellońskiego „All In Orchestra”. Absolwentka Akademii Muzycznej w Krakowie (2019 rok, dyplom z wyróżnieniem) w klasie dyrygentury Pawła Przytockiego oraz prestiżowej Accademia Chigiana w Sienie w klasie Luciano Acocella i Daniele Gatti. W ramach stypendium studiowała w Hochschule für Musik, Theater und Medien w Hanowerze. Ukończyła również dyrygenturę chóralną w Akademii Muzycznej w Krakowie (2014 rok, dyplom z wyróżnieniem). Swoje umiejętności rozwijała pod kierunkiem Marin Alsop, Eiji Oue, Martina Braussa i Matthiasa Beckerta. Półfinalistka międzynarodowego konkursu dyrygenckiego Jeunesses Musicales International Conducting Competition 2019 w Bukareszcie. W 2020 roku została zakwalifikowana do udziału w kursach mistrzowskich, prowadzonych przez światowej sławy dyrygentkę Marin Alsop w Royal Festival Hall w Londynie.
Miwa Maruyama – japońska dziennikarka, redaktorka i eseistka; studiuje dziennikarstwo i komunikację społeczną na Uniwersytecie Papieskim w Krakowie. W przyszłości chce propagować́ kulturę̨ Japonii w polskich mediach, a także przeprowadzać́ wywiady z postaciami kultury obu krajów i stać się – jak mówi – „informacyjnym skrzyżowaniem Japonii i Polski”.