Okiem Beresia
Gdzie Kościół, gdzie Michnik, gdziem ja
Pisałem właśnie o Pilcha poszukiwaniach Absolutu, czytając książkę Surdykowskiego pytającą o Tajemnicę (polecamy!), gdy trafiłem na głośny wywiad Michnika. AM – któryż to już raz! – wywołał ogólnokrajową kłótnię, bo zadeklarował przeczucie Tajemnicy oraz życzliwość dla Kościoła katolickiego.
W Pilchu piszę o naszej fascynacji AM. Ba, dodaję, że zawsze będę go bronił. To zdanie pada dla szpanu, bo Michnik lepiej broni się sam. W dodatku: bronić AM nie znaczy zgadzać się z nim we wszystkim.
Uporządkujmy pole debaty.
Słychać krzyki: Religia to największy narkotyk współczesnej cywilizacji! A jej widzialny system w Polsce – czyli Kościół katolicki, to największe paskudztwo, które dobra nie uczyniło! Moi przyjaciele, niedawno jeszcze religianccy, dziś szaleją na same słowo „Kościół”. Wiem – wynika to z polityki, a po tamtej stronie jeszcze agresywniej zwalcza się tych, którzy nie chcą się modlić do Rydzyka. Rządzą nami uproszczenia i intelektualny chaos.
Więc po kolei: Absolut? Niektórzy wręcz wierzą w codzienną ingerencję Absolutu. Najdalszy jestem od tego. Lecz zrozumieniem darzę tych, którzy myślą o Sile Sprawczej mającej w sobie nieskończone Dobro i Miłość (bo nas stworzyła). Dla mnie co prawda wynika to z czasowej nieznajomości wszystkich praw fizyki, ale jest w tym szlachetność – więc odpuszczam, bo większość chce w to wierzyć. Bez trudu mogę się tu zgodzić z AM, że „potrzeba religii i transcendencji jest trwałym i nieusuwalnym składnikiem ludzkiej rzeczywistości”.
Czym innym jest jednak religia jako system porządkujący wiarę wraz z swymi narzędziami – kościołami i kapłanami. W polskich realiach jest to jeden Kościół i jedna kapłańska profesja. To system tak wprasowany w polską matrycę kulturową, że naiwnością byłoby liczyć na to, że uda się go wyrugować. Ale czy trzeba? I znowu zgadzam się z AM: „Nie ma drugiej takiej organizacji, która oferowałaby ludziom równie mocne poczucie sensu życia. W polskiej kulturze nie ma alternatywy, (…) która sprawiłaby, że znaczna część ludzi umiałaby budować swoje mądre życie bez religijnych podpórek”.
Do niedawna sam widziałem sens tego Kościoła – niech wszyscy krytycy pomyślą choćby, gdzie wylądowalibyśmy, gdyby nie wsparcie Kościoła (również hierarchicznego) przy wchodzeniu do Europy.
Ale tu zaczyna się mój kłopot.
Gdy Michnik mówi: „Odrzucam myślenie, w którym nie ma miejsca na życzliwość dla Kościoła katolickiego. (…) To już jest wspólnota, która się tworzy wokół wartości ewangelicznych”, to zbyt łatwo myli perspektywy: duchową i strukturalno-polityczną. Owszem, na tych wartościach winno być ufundowane życie osobiste i zbiorowe, ale dlaczego ma się to w Polsce dziać na zasadzie nadania Kościołowi praw nadzwyczajnych?
Obrona, którą przeprowadza AM, wyrasta z pomieszania czterech przesłanek. Oto do worka opisanego „Życzliwość dla Kościoła” wrzuca wiarę w Tajemnicę, pozytywny – niegdyś! – dorobek Kościoła nad Wisłą i swoje pragmatyczne podejście do niego jako siły cementującej społeczeństwo. A na deser dosypuje dystans do lewicowych krytyków.
Lecz nawet zgadzając się z nim w każdym z punktów, łatwo obronić tezę, że dziś na szali Kościoła instytucjonalnego przeważa Zło. I tego nie uda się zrównoważyć tak zwanym Kościołem otwartym i przyzwoitymi duchownymi. AM ostentacyjnie podkreśla, że istotą Kościoła są Ewangelie, a nie Rozmowy niedokończone Rydzyka. To nie tak – Ewangelie są istotą wiary, nie dzisiejszego Kościoła w Polsce. Za to Rydzyk jest profilem rodzimej religijności. Deklarowanie w tej sytuacji życzliwości dla Kościoła rozzuchwala fundamentalistów i mąci w głowach sceptycznym obywatelom.
Dzisiaj Kościół nie potrzebuje życzliwości – potrzebuje wymagającego partnera. Bo przekreśla nasze aspiracje. Podsyca strach. Budzi nienawiść do Innych. De facto odrywa nas od Zachodu. Wzbudza ksenofobiczne resentymenty.
Co więc robić?
Jestem przeciwnikiem polityków opierających swoje projekty na sondażach i dopasowujących politykę do oczekiwań wyborców – wolę wizję i poprzeczkę choćby lekko podniesioną.
Chcę zatem państwa zdecydowanie świeckiego, z prawem ludzi wierzących do należenia do Kościoła, który jest im niezbędny, ale z radykalnym ukróceniem nadmiernych praw Kościoła instytucjonalnego i absolutnym oddzieleniem kasy państwowej od kościelnej. Chcę zmiany konstytucji w duchu rozwiązania konkordatu albo takiej jego zmiany, która nie będzie uprzywilejowała biskupów.
Ma rację AM, że przeciwko temu stoją dziś wyborcy – fala nacjonalistycznego religianctwa ujawniła ponurą twarz Polaków. Ale jeśliby tylko tym się kierować, to nigdy nic nie moglibyśmy zrobić.