Dostawka
Miłość kompletnie bezpruderyjna
Odległość z Krakowa do Warszawy w linii prostej to 295 kilometrów. Cóż to za dystans, kiedy ciała niosą skrzydła namiętności, a umysł łechtają pióra intelektualnej przygody. Ten tekst nie będzie przyzwoity. Ale nie może być inaczej, kiedy piszemy o miłości, która połączyła dwa miasta i dwoje wyjątkowo bezpruderyjnych ludzi – Irenę Krzywicką i Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
Stacja I. Warszawa–Kraków: Irena jedzie do Jagiellonki i ogląda antyczne bachanalia
Pociąg z Warszawy do Krakowa odchodził skoro świt. Irenę czekała długa i męcząca podróż. Ale tym specjalnie się nie przejmowała. Za to rozpierała ją duma z tego, że Juliusz Kleiner, jeden z najlepszych wykładowców na wydziale polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, zwrócił na nią uwagę, proponując osobiście, by w swojej pracy seminaryjnej zajęła się wpływem antyku na teatr średniowieczny. W tym celu miała pojechać do Biblioteki Jagiellońskiej i sprawdzić, jakie związane z tym tematem materiały kryją w sobie jej mury.
Gdy bibliotekarz przyniósł jej do stolika opasłe dzieła, nieco się przeraziła, że nie zdąży na pociąg powrotny. – No trudno. I tak nie dam rady wszystkiego przeczytać – westchnęła. Pierwszą książką, jaka jej wpadła w ręce, była bogato ilustrowana, niemiecka publikacja wyobrażająca igrzyska bachiczne i falliczne. Irena spłonęła rumieńcem. Wprawdzie mama już jakiś czas temu przeprowadziła z nią rozmowę uświadamiającą, ale nie miała pojęcia, że istnieje coś takiego jak fallus w wzwodzie – tu namalowany na całkiem sporych rozmiarów rozkładówce. No i jak ona biedna miała teraz skupić się na średniowiecznych tekstach?
Idąc z powrotem na dworzec, przypomniała sobie, że ostatnio tak zaczerwieniła się podczas czytania na głos co pikantniejszych kawałków ze Słówek Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Mimo tego, a może dlatego, od czasu ich lektury bezgranicznie wielbiła autora wierszyków, który – jak sobie przypomniała, przechodząc przez Rynek – gdzieś tu niedaleko musiał mieszkać. Nie miała pojęcia, że przed chwilą minęła właśnie kamienicę przy ul. Karmelickiej 6, w której Boy od lat żył z żoną, Zofią Pareńską-Żeleńską, tą samą, która jako Zosia trafiła na karty Wesela Stanisława Wyspiańskiego. Obydwoje przyjaźnili się zresztą z artystą do tego stopnia, że zaprojektował on dla nich meble. Nie do końca przypadły im o gustu, bo były tak nowoczesne, że zwyczajnie nie dało się na nich siedzieć. A Tadeusz lubił wygodę, szczególnie kiedy wracał do domu po ciężkich lekarskich dyżurach.
Oddział pediatryczny w Szpitalu św. Ludwika, gdzie pracował, nie należał do najspokojniejszych, a na dodatek młody doktor w tym czasie całym sercem zaangażował się w promowanie naturalnego karmienia niemowląt, tworząc punkty zwane Kropelkami Mleka. Powstawały one na wzór francuskich instytucji, dlatego dostał niebawem propozycję wyjazdu na stypendium do Paryża. Ktoś, kto go tam wysłał, nie przewidział, że medycyna na tym straci, bo nad Sekwaną Boy zakocha się na zabój we francuskiej literaturze, którą zacznie tłumaczyć, przedkładając tę twórczą pracę nad praktykę pediatryczną. O tym wszystkim Irena jeszcze nie mogła wiedzieć, wsiadając do pociągu zmierzającego prosto do Warszawy. Zresztą niebawem zaczęły ją zajmować zupełnie inne sprawy, na których czele stał ślub z prawnikiem Jerzym Krzywickim.
Stacja II. Kraków–Warszawa: młoda dziennikarka idzie na wywiad do starszego pisarza
Jakiś czas później Tadeusz Boy-Żeleński również wsiadł do pociągu zmierzającego do stolicy. Otóż Arnold Szyfman, znający zarówno literackie dokonania krakowskiego lekarza, jak i jego recenzje teatralne na łamach „Czasu”, zaproponował mu przeprowadzkę do Warszawy i objęcie stanowiska kierownika literackiego w Teatrze Polskim. W ten sposób Zofia i Tadeusz Żeleńscy znaleźli się w kamienicy przy ulicy Smolnej. To właśnie tam dobrze zapowiadająca się pisarka i dziennikarka Irena Krzywicka na polecenie Mieczysława Grydzewskiego, redaktora naczelnego „Wiadomości Literackich”, miała przeprowadzić z Boyem wywiad.
Podniecona spotkaniem ze swoim idolem Irena, mimo zaawansowanej ciąży, wbiegła po schodach prowadzących do jego mieszkania niczym sarna. Musiała jednak zatrzymać się przed drzwiami, by złapać oddech i poprawić sukienkę, która marszczyła się jej na widocznym już brzuchu. W końcu nie mogła zaszkodzić dziecku, na które z mężem oczekiwali z niecierpliwością. Jerzy zaczął całkiem dobrze zarabiać, otworzył praktykę adwokacką, a potwornie do tej pory skąpy teść podarował im mieszkanie. Przyszłość rysowała się w jasnych barwach, co potwierdziła pewna pani, którą niedawno spotkali na przyjęciu wydawanym przez przyjaciół. Gdy wszyscy się już dobrze bawili, podeszła do Ireny, wzięła ją za rękę i patrząc przenikliwie w oczy, oświadczyła, że na pewno urodzi zdrowego chłopca. Poród wprawdzie nie będzie łatwy, ale wszystko skończy się dobrze, a Irena będzie szczęśliwą mamą. Owa pani na koniec dodała jeszcze jedno zdanie: „Niedługo spotkasz starszego pana, który będzie miał na ciebie niemały wpływ; kogoś o przenikliwym, sarkastycznym umyśle”.
Początkowo Irena nie zwróciła uwagi na jej słowa, ale teraz, gdy stała przed drzwiami Boya, wróciły do niej jak bumerang. Otworzył jej starszy pan jakby żywcem wyjęty z przepowiedni kobiety. Żeleński mimo niedawno ukończonej pięćdziesiątki wyglądał poważnie. Lat dodawała mu pochylona do przodu sylwetka i zaczesane do tyłu włosy, przez które prześwitywały srebrne nitki. Pod Ireną ugięły się z wrażenia nogi, ale nie dała tego po sobie poznać nawet wtedy, gdy ciężko usiadła w fotelu tuż pod portretem żony gospodarza, autorstwa samego Stanisława Wyspiańskiego.
Młoda dziennikarka zrobiła wrażenie na pisarzu. Zadawała inteligentne pytania, potrafiła być przy tym dowcipna. No i miała w oczach płomień, którego zawsze szukał u swoich kochanek, a który niestety znikał często po kilku spotkaniach, wprawiając go w stan permanentnego rozczarowania. Pomyślał, że może z Ireną byłoby inaczej. Szybko jednak przywołał się do porządku, zdając sobie sprawę, że nie ma na co liczyć, choćby z powodu dziecka, którego się spodziewała. Na dodatek młoda dama ni stąd, ni zowąd wypaliła: „Taki wielki pisarz, jak Pan…”. Tego było już za dużo. Boy postanowił natychmiast zakończyć spotkanie. Dopiero później Irena miała się dowiedzieć, jak bardzo źle znosił komplementy.
Mimo to wywiad wyszedł zgrabnie. Jednak telefonu z podziękowaniami za wydrukowany tekst Krzywicka się nie doczekała. Szybko zresztą przestała spoglądać na aparat, gdyż pochłonęły ją macierzyńskie obowiązki. Piotruś, który niebawem pojawił się na świecie, był słodkim chłopcem, choć urodzenie go, jak przewidziała wróżka, nastręczyło jej niemałych kłopotów ze zdrowiem. Kiedy doszła do siebie, wróciła do pisania, publikując teksty, które zapowiadały jej debiutancką powieść Pierwsza krew, opowiadającą o budzącej się seksualności nastolatków. Zaczęła też poruszać tematykę świadomego macierzyństwa, co było w wielu kręgach szeroko dyskutowane, gdyż nie wszyscy zgadzali się z jej poglądami. Wtedy jednak zarówno ona jak i jej adwersarze nie stawiali wszystkiego na ostrzu noża. Miało to dopiero nastąpić. Na razie był wiosenny dzień 1928 roku, a w salonie Ireny zadzwonił telefon.
W słuchawce usłyszała głos zmęczonego, starszego mężczyzny. Od razu go rozpoznała. Boy przepraszał, że nie zadzwonił zaraz po ukazaniu się wywiadu, ale był z odczytami literackimi we Francji, gdzie dość długo zabawił. Teraz jednak kontaktuje się, by podziękować za świetny tekst. Irena była tak podniecona faktem rozmowy z uwielbianym pisarzem, że zdobyła się na odwagę i zaprosiła go do siebie na kawę. Zjawił się następnego dnia. Kiedy usiedli w fotelach i zaczęli rozmawiać, czas mijał w sposób zupełnie niekontrolowany. Irena zapomniała, że miała pomóc niani wykąpać Piotrusia, że powinna sprawdzić, co z kolacją dla Jerzego, który niebawem miał wrócić z pracy. Boyowi jakoś nie chciało się opuszczać domu młodej kobiety, która teraz wyglądała naprawdę zjawiskowo, wzbudzając w nim zarówno erotyczną, jak i intelektualną podnietę. Ale jak na człowieka dobrze wychowanego przystało, zorientowawszy się, że jest dość późno, wstał, pożegnał się uprzejmie, przelotnie tylko ściskając rękę gospodyni.
Irena wróciła do salonu i długo siedziała, patrząc przed siebie. Zrozumiała, że właśnie zakochała się po uszy i zrobi wszystko, by jak najszybciej ponownie zobaczyć pisarza. Następnego dnia, gdy tylko Jerzy poszedł do pracy, podekscytowana złapała za telefon i zaprosiła Boya na spacer. Tadeusz z niespotykaną u niego niecierpliwością, oświadczył, że muszą się natychmiast zobaczyć, a na spotkanie nie może czekać więcej niż godzinę. Biegnąc na most Poniatowskiego, na którym się umówili, Irena zdążyła jeszcze wpaść na chwilę do modniarki, by kupić pasujący jej do palta kapelusz. Boy już na nią czekał, a pierwsze słowa jakie wypowiedział brzmiały: „Widzi pani, jakie szaleństwa dla pani robię? Kupiłem sobie nowy kapelusz”.
Długo się z tego śmiali, idąc wzdłuż Wisły, a następnie kierując kroki do cukierni Ziemiańskiej. Znajdowało się tam magiczne półpiętro, na które wchodzili tylko skamandryci i osobistości ze świata artystycznego. Irena nie sądziła, że kiedykolwiek spotka ją to szczęście i znajdzie się w tak znakomitym towarzystwie. Ale w tym momencie stało się coś jeszcze, co przerosło jej całkiem niemałą wyobraźnię. Otóż Boy na widok Lechonia i pozostałych bywalców oświadczył: „Mam zaszczyt zakomunikować: Irena Krzywicka i Boy Żeleński chodzą razem”. Nie musiał tego dwa razy powtarzać, by sensacyjna wiadomość obiegła całą Warszawę, docierając także w ekspresowym tempie do Krakowa.
Wielu zastanawiało się, co na to małżonkowie zakochanej pary, gdyż ani ona, ani on nie zamierzali wywrócić do góry nogami swojego dotychczasowego życia. Szybko okazało się, że wszyscy znaleźli swoje miejsce w tym bezpruderyjnym związku, nie skarżąc się, przynajmniej publicznie, i wcale nie dążąc do jakiejkolwiek zmiany. Irena jeszcze przed ślubem otrzymała od Jerzego zapewnienie, że w tych sprawach obydwoje będą mieli swobodę, nikt nie będzie nikogo kontrolował, a nowe znajomości wzbogacą jedynie ich małżeństwo. Możliwe, że wpływ na taką deklarację męża miał fakt, iż jeszcze przed ślubem zaraził się w domu publicznym rzeżączką i Irena musiała czekać całe dwa lata, aż narzeczony całkiem wyzdrowieje.
Co myślała o romansie z Krzywicką Zofia Żeleńska, przez Boya zwana Fusią, trudno powiedzieć. Była przyzwyczajona do wcześniejszych kochanek męża, które pojawiały się i znikały, jak choćby słynna aktorka Jadwiga Mrozowska, o której związku z Boyem plotkował swego czasu cały Kraków. Zresztą Fusia nie pozostawała mężowi dłużna, o czym mógłby wiele opowiedzieć Witkacy, z którym całkiem dobrze bawiła się w Zakopanem, stając się bohaterką skandalicznych plotek. Jednak musiała czuć, że z Krzywicką to może być poważniejsza sprawa, i to nie tylko dlatego, że kobieta była młodsza od Tadeusza o 20 lat.
Nawet jej trudno było nie zauważyć, że Boy nie tylko odzyskał dawną witalność, ale też jego twórczość rozkwitała, owocując coraz to ciekawszymi publikacjami i tłumaczeniami. Jednak wrodzona inteligencja podpowiadała jej, by nic w tej sprawie nie robić i jedynie, jak do tej pory, unikać kontaktu z tą panią. Tak więc Fusia na premierach siedziała obok męża-recenzenta, a Irena, która w owym czasie także zajęła się krytyką teatralną, rezerwowała miejsce kilka krzeseł dalej. Po spektaklach Tadeusz odwoził żonę do domu, by za chwilę udać się do restauracji. Tam czekała już Irena i przyjaciele, z którymi dyskutowali o obejrzanej przed chwilą sztuce.
Takie dość dyskretne zachowanie się pary nie wzbudzało jeszcze większego zgorszenia. Miało ono pojawić się dopiero jakiś czas później, a dokładnie wówczas, gdy Boy za namową Krzywickiej zaczął walczyć o prawa kobiet. To był moment, kiedy pojawiła się jego książka Piekło kobiet, w której bez owijania w bawełnę propagował antykoncepcję i edukację seksualną, postulując przy tym legalizację aborcji i akceptację dla związków homoseksualnych. Gdyby jeszcze tego było mało, razem z Ireną otworzył Poradnię Świadomego Macierzyństwa. Wszystko to sprawiało, że rozpoczęła się na nich nagonka, i to zarówno z kręgów prawicowych, jak i lewicowych. Boy jako deprawator stanął pod pręgierzem, a wyrok wykonywały najczęściej gazety prześcigające się w zamieszczaniu jego karykatur. Cywilną odwagą wykazał się jedynie Mieczysław Grydzewski. Redaktor do „Wiadomości Literackich” dołączył dodatek „Życie Świadome”, w którym publikował teksty Krzywickiej i Boya, wspieranych piórem między innymi Zofii Nałkowskiej i Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.
W konsekwencji napaści przeciwników Boy stracił pracę w „Kurierze Porannym”, co było o tyle bolesne, że stanowiła ona główne źródło utrzymania Żeleńskich. Wszystko to na szczęście nie trwało długo. Redaktorzy i wydawcy poszli po rozum do głowy, a pisarz zaczął dostawać nowe propozycje, na przykład od Gebethnera i Wolffa, którzy zlecili mu napisanie Marysieńki Sobieskiej.
Kiedy wydawało się, że sytuacja wraca do normy, a Tadeusz zaczął odzyskiwać dawną pozycję, pojawił się kolejny problem. Tym razem nie chodziło o ideologiczne spory z pruderyjnym społeczeństwem, ale o decyzję Ireny o urodzeniu drugiego dziecka. Skończyła już 38 lat i doskonale wiedziała, że to ostatni moment na ponownie zostanie mamą.
Poinformowała o tym Tadeusza, dodając, że to nie tylko jej marzenie, ale też Jerzego. Boy, jako były już pediatra, który zdecydowanie minął się z powołaniem, nie krył, że nie przepada za dziećmi. Często powtarzał, że te małe potwory bardziej go nudzą niż rozczulają. Nawet synek Ireny, Piotruś, wzbudzał w nim nieskrywaną odrazę. Jednak wiadomość przyjął ze stoickim spokojem. Po długiej rozmowie z ukochaną doszedł do wniosku, że od tego momentu będzie ich łączyła jedynie przyjaźń.
Stacja III. Warszawa–Zakopane–Warszawa, przez Kraków. Świeżo upieczona mama jedzie na wakacje. Ale nie z mężem
Gdy ówczesne Pendolino zwane Luxtorpedą zatrzymało się na stacji w Krakowie, dwójka pasażerów nawet tego nie zauważyła. Tak byli pochłonięci rozmową, że gdyby nie konduktor, pewnie nie przesiedliby się do innego wagonu, który miał ich dowieźć do Zakopanego. Dawno nie mieli okazji być ze sobą dłużej, a rozmowy telefoniczne nie mogły tego zastąpić. A właśnie do kontaktu na odległość sprowadziło się ich ostatnie kilkanaście miesięcy. Jednak kiedy Jędrek przyszedł na świat, a Irena poczuła się lepiej, nie byli w stanie powstrzymać się od spotkania. Czuli, że uczucie odżywa w nich z podwójną siłą. Postanowili więc nadrobić stracony czas i uciec choć na parę tygodni, do Zakopanego.
Sierpień 1939 roku był wyjątkowo ciepły i mógłby sprzyjać kochankom, gdyby nie fakt, że atmosfera z dnia na dzień stawała się coraz trudniejsza do wytrzymania. Ogłoszenie mobilizacji i wieści o zbliżającej się wojnie sprawiły, że zamiast cieszyć się sobą, ciągle zastanawiali się, co przyniosą kolejne dni.
W końcu postanowili wrócić wcześniej do Warszawy. Pociąg, którym tym razem jechali, nie był już tak luksusowy. Kłębiły się w nim tłumy ludzi w mundurach i cywilów, którzy z powodu zaistniałej sytuacji chcieli połączyć się z rodzinami. W Krakowie do przedziału Ireny i Tadeusza dosiadł się Słonimski, który całą drogę snuł apokaliptyczne wizje. Nie poprawiło to im humorów. Kiedy wysiadali na warszawskim dworcu, byli w posępnym nastroju. Tak naprawdę nie zdążyli się pożegnać. Boy powiedział tylko, że w najbliższych dniach zadzwoni. Irena zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie, dostrzegając w tłumie Jerzego, do którego wcześniej zadepeszowała i który wyjechał po nią na stację. Na pewno by się tak nie śpieszyła, gdyby wiedziała, że widzi Tadeusza po raz ostatni w życiu.
Gdy 1 września przerażona tym, co się dzieje, zatelefonowała do mieszkania Żeleńskich, służąca powiedziała, że państwo wyjechali. Ledwo jej słowa dotarły do Ireny, w drzwiach stanął Jerzy. Ubrany był w polowy mundur i miał tylko kilka minut, by pożegnać się z żoną, zanim wyruszy na front. To także było ich ostatnie spotkanie. Wiele lat musiało upłynąć, nim dowiedziała się, w jaki sposób zginął w Katyniu.
Wiadomość o śmierci Boya dotarła do niej jeszcze podczas wojny. Pewnego dnia Fusia zaprosiła ją do siebie i opowiedziała o aresztowaniu Tadeusza we Lwowie i rozstrzelaniu go z grupą naukowców. Tego wieczoru obydwie panie długo siedziały w milczeniu. Słychać je było w Krakowie i Warszawie.
Korzystałam z książki Ireny Krzywickiej Wyznania gorszycielki
Irena Krzywicka była znaną w latach międzywojennych feministką, pisarką i dziennikarką. Urodziła się w 1899 roku w spolonizowanej rodzinie żydowskich działaczy socjalistycznych. Odziedziczyła po nich zaangażowanie społeczne, walcząc zacięcie o edukację seksualną i kontrolę urodzeń. W swoich artykułach poruszała kwestie dostępności antykoncepcji i zabiegów usuwania ciąży, likwidacji podziemia aborcyjnego, równości seksualnej kobiet i akceptacji homoseksualizmu. Wspólnie z Tadeuszem Boyem-Żeleńskim otworzyła w Warszawie Poradnię Świadomego Macierzyństwa. W latach 30. XX wieku pisała reportaże sądowe, między innymi z głośnego procesu Rity Gorgonowej, w których wyrażała wątpliwości co do winy oskarżonej. Jako pierwsza zarzuciła profesorowi medycyny sądowej Janowi Stanisławowi Olbrychtowi, że „przyczynił się do skazania niewinnej kobiety”. Równocześnie domagała się polepszenia warunków życia więźniów. Zmarła w 1994 roku we Francji.
Tadeusz Boy-Żeleński był pisarzem, publicystą, krytykiem, tłumaczem. Urodził się w 1874 roku Skończył medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim i pracował jako pediatra w Szpitalu im. Św. Ludwika w Krakowie. Równocześnie pisał teksty do kabaretu Zielony Balonik, a następnie recenzje teatralne do „Czasu”. Od roku 1922 zamieszkał w Warszawie, gdzie został kierownikiem literackim Teatru Polskiego. Był ostro zwalczany przez środowiska konserwatywne za głoszenie liberalnych poglądów, krytykę Kościoła katolickiego oraz za „szarganie świętości narodowych”, a w szczególności za „odbrązawianie” postaci Mickiewicza i Fredry. Przetłumaczył wiele dzieł literatury francuskiej, w tym W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta czy komedie Moliera. Po wybuchy II wojny światowej wyjechał do Lwowa, gdzie radzieckie kierownictwo Uniwersytetu Lwowskiego powołało go na kierownika katedry historii literatury francuskiej. Został rozstrzelany przez Niemców w 1941 roku.