Nie zdążyłem się wystraszyć. O Rosji, Ukrainie i wojnie.

Gen. Mieczysław Bieniek: Najtrudniejsze dla każdego dowódcy jest nie to, że musi iść na linię frontu i być z żołnierzami. Najtrudniejsze jest podjęcie decyzji o zaplanowaniu i przeprowadzeniu trudnej, niebezpiecznej operacji. I po tej decyzji tylko ty jesteś za jej podjęcie odpowiedzialny. Nie twoi zastępcy czy doradcy. A jeśli ona się kończy śmiercią twoich żołnierzy, to sobie zadajesz tysiące razy pytanie, czy zrobiłeś wszystko, co byłeś w stanie zrobić, żeby zabezpieczyć, przewidzieć. To są najgorsze sytuacje. Takich sytuacji miałem w życiu parę. Szczególnie w Iraku.

PIEKŁO BLISKIEGO WSCHODU

Tak?

Bardzo ciężko było w Karbali. To było kilkanaście dni piekła… Zaczynało się właśnie muzułmańskie święto Aszura, gdy bojówki Al-Kaidy zaatakowały siedzibę lokalnych władz i policji, gdzie przetrzymywani byli też aresztowani terroryści. Ich ataki odpierało osiemdziesięciu polskich i bułgarskich żołnierzy, którzy mieli zapasy jedzenia oraz broni jedynie na 24 godziny walki. W pewnym momencie stracili kontakt z nami, nie wiadomo było, kiedy dotrze wsparcie…

Albo nie – opowiem o czym innym. O rozminowywaniu składów amunicji Saddama Husajna. Kiedy wybuchła druga wojna w Zatoce Perskiej w 2003 roku, Husajn miał siedem dywizji pancernych elitarnej gwardii republikańskiej. Ale Amerykanie zniszczyli połowę z nich, część przekupili, reszta się rozpierzchła, Saddam uciekł, policja i wojsko zostały rozwiązane, a przestępcy wypuszczeni z więzień.

To był błąd, armia została niepotrzebnie rozwiązana. Tych policjantów i żołnierzy, którzy mieli ręce we krwi, trzeba było skazać i zamknąć, a resztę przeszkolić.

Tak nie zrobiono.

I zaczęły się kłopoty.

Trzeba pamiętać, że dywizja czołgów to jest jakieś 320 maszyn. Saddam miał głównie radzieckie czołgi T72, świetny wynalazek na czas zimnej wojny, bo wymagały tylko trzech członków załogi i dzięki temu można było mieć więcej pocisków na pokładzie. A więc 300 czołgów po 50 pocisków razy pięć dywizji. I do tych czołgów musiały być ogromne składy amunicji, tak zwane ASP. Tylko w mojej strefie miałem jedenaście takich składów, a przy strategicznym lotnisku Al-Kut były największe – i to jeden bunkier, tam tych bunkrów było 20 na powierzchni cztery na osiem kilometrów.

Jednym z zadań naszego kontyngentu była więc utylizacja tej amunicji metodą wybuchową, jak najszybciej, bo nie mieliśmy wystarczających sił do pilnowania tego wszystkiego, a Al-Kaida przychodziła, kiedy chciała, i brała tę amunicję jak swoją, po czym robiła z niej ładunki wybuchowe, które podkładano na drogach.

Musieliśmy być szybsi.

Tylko że wtedy ściągaliśmy na siebie ataki terrorystów, którzy wykorzystywali naszą obecność w składach, żeby doprowadzić je do wielkiej detonacji. To nie byli przypadkowi goście, lecz miejscowi sunnici, którzy jeszcze niedawno służyli w armii, a teraz nie mieli z czego żyć. Gdy przyszli wysłannicy terrorystów i zaproponowali im dziesięć albo i dwadzieścia dolarów dziennie, czyli tysiąc funtów irackich, to nawet się nie zastanawiali.

(Na marginesie – to dlatego później nastąpiła zamiana funta irackiego na nowy funt, bo terroryści mieli miliony tych funtów poukrywanych w różnych schowkach).

Ci bezrobotni wybierali więc Al-Kaidę, bo po prostu potrzebowali pracy. I co tu dużo mówić – „pracowali” bardzo sprawnie.

Zwykle swoimi pick-upami, na których mieli zamontowane moździerze, szybko podjeżdżali na określony dystans do planowanego celu, odpalali serię pocisków i jeszcze szybciej uciekali.

Miałem wtedy pododdziały saperów, znakomitych fachowców, którzy wyciągali amunicję z tych składów ASP. Robili to w dzień i w nocy, non-stop, a upały były jak cholera. Chronili ich snajperzy, czyli zespoły rozmieszczone na okolicznych wzgórzach i monitorujące teren. W tym składzie przy Al-Kut pracował akurat wielonarodowy zespół saperski: Polak, Łotysz, jeden Litwin i dwóch Słowaków, a ochronę wszystkiego trzymali Ukraińcy. I być może czegoś nie zauważyli, a może zauważyli za późno, w każdym razie nasi saperzy zostali nakryci ogniem moździerzy.

Moździerz jest bronią niecelną, ale piekielnie skuteczną, jeśli dobrze ustawisz namiary. A że to byli artylerzyści pochodzący z tych rejonów, gdzie atakowali, więc dokładnie wiedzieli, gdzie co jest.

I tak się właśnie stało. Nakryli naszych ogniem i trafili w stertę wyniesionych pocisków. pięciu żołnierzy zginęło w ciągu ułamka sekundy. Wyparowali. Ich DNA musieliśmy odczytywać ze szczątków.

To był naprawdę dla mnie ciężki cios, przeżyłem to bardzo mocno.

Jest taki film z pożegnania tych chłopaków. Siedzimy w bazie „Babilon”, leżą trumny tych młodych, na trumnach hełmy i zdjęcie każdego z nich. I jeden z ich kolegów gra na gitarze, jego kolega śpiewa, a cały amfiteatr, 800 chłopa, twardzieli, zaprawionych w bojach, Brytole, Amerykanie, Polacy, Węgrzy, Słowacy, Litwini, siedzi i płacze. A później odprawianie tych trumien do kraju… to było straszne. Na zawsze pozostanie w mojej pamięci. I rozmowy – moje z szefami, z naszym ministrem obrony, z ministrem Litwy, z szefem sztabu generalnego Słowacji. Dlaczego, co, jak, kiedy… No i świadomość, że ktoś jeszcze trudniejsze rozmowy prowadzi z ich rodzinami, hen, daleko w Europie. To było trudne.

 

A chwila, kiedy Pan osobiście najbliżej otarł się o niebezpieczeństwo?

Było na pewno kilka takich epizodów. Przypomina mi się dzień, gdy wracaliśmy śmigłowcem z odprawy z Bagdadu. To był sokół, który ma osiem rakiet niekierowanych z jednej strony i osiem z drugiej w podwieszonym zasobniku. I nagle ostrzelali nas z dołu z karabinów maszynowych. Lecieliśmy nisko, ale na szczęście bardzo szybko, a za nami w dodatku leciał amerykański apache, który otworzył ogień na tych na dole.

Uff, udało się.

Dopiero gdy wylądowaliśmy w bazie, zobaczyliśmy, że między tymi rakietami były dziury. Jakby trafili pięć centymetrów w bok w którąś stronę, to trafiliby taką rakietę i wszystkich nas by wypieprzyło w powietrze.

Mieliśmy po prostu niewiarygodne szczęście, które jest potrzebne nie tylko na wojnie.

 

ROSYJSKIE ZAGROŻENIE

 

Od wojny w Iraku mija osiemnaście lat… Niektórym wydawało się już, że Europejczykom – po uspokojeniu Bałkanów – będą towarzyszyć tylko takie odległe, jak ten iracki, konflikty. Ale nagle pokazała zęby Moskwa. I choć atakuje naszego sąsiada, to nie ukrywa swej niechęci również do Polski. Czy jesteśmy skazani na wojnę z Rosją? Czy oba państwa w naturalny sposób sobie zagrażają? No i czy Kraków może leżeć wśród celów ewentualnej agresji rosyjskiej?

W rosyjskiej wizji rzeczywistości Polska stała się nie tylko miejscem przeprowadzania przez NATO manewrów wojskowych (które Kreml traktuje jako prowokacje), lecz przede wszystkim jest bazą wykorzystywaną przez Sojusz do gromadzenia jednostek mających w przyszłości odegrać zasadniczą rolę w rzekomej ofensywie NATO.

Rosyjska propaganda z jednej strony kreuje zatem obraz Polski jako marionetki Zachodu, umożliwiającej realizację jego rzekomych agresywnych zamierzeń. Z drugiej strony, Polska kreowana jest na siłę, która z własnej woli oraz za własne środki stymuluje napięcia i przygotowuje prowokacje. To dotyczyło na przykład informacji o zakupie przez Polskę tureckich dronów Bayraktar oraz przyjmowania ustaw o zwiększaniu liczebności Sił Zbrojnych czy rzekomego przygotowywania lotnisk do gromadzenia potencjału uderzeniowego NATO i przygotowywania grup dywersyjno-rozpoznawczych.

Równolegle Moskwa eksponowała wątek rozlokowywania w Polsce amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej, co również przedstawiano jako zagrożenie dla bezpieczeństwa Rosji i Białorusi.

Słowem, Rosja prowadzi dezinformację opartą na sprzężeniu tych dwóch przekazów: Polska sama jest agresywnym rusofobem, z drugiej – jest marionetką USA.

Tu trzeba jednak zauważyć kontekst. Putinowi chodzi o tworzenie bazy informacyjnej potrzebnej do realizacji rosyjskiej polityki zagranicznej oraz wewnętrznej. Kreowanie obrazu „bliskiego wroga” służy konsolidacji społeczeństwa wokół silnego lidera, armii i służb, szczególnie w sytuacji trwającej już rok wojny, gdzie Polska od początku udziela Kijowowi pomocy w każdym aspekcie: uzbrojenia, pomocy humanitarnej, budowy logistycznego hubu dla strumienia różnorakiego sprzętu oraz jest adwokatem Ukrainy na wszystkich możliwych forach międzynarodowych. To wszystko powoduje wściekłe ataki propagandy kremlowskiej, z których najbardziej absurdalne mówią nawet o tym, że Polska chce zagarnąć Ukrainę zachodnią. Tymczasem na pewno Polska nie zagraża Federacji Rosyjskiej. Natomiast widząc to, co Federacja wyprawia w ostatnich latach wobec sąsiadów, musimy się liczyć z różnymi scenariuszami.

 

Także bezpośredniego ataku na nasze terytorium?

Nie, to raczej wykluczam. Więc nasz kochany Kraków i jego mieszkańcy mogą się czuć bezpieczni. Powodów jest kilka. Po pierwsze jesteśmy w silnym, wiarygodnym sojuszu jakim jest NATO. Po drugie rozbudowujemy silne Siły Zbrojne. Po trzecie na naszym terytorium przebywa duża ilość wojsk państw NATO w tym kontyngent około 12 tysięcy wojsk amerykańskich. W dodatku tu znajduje się infrastruktura dowódcza, rozpoznawcza, obronna i logistyczna Paktu.

A ostatnim argumentem jest również to, że w wyniku wojny na Ukrainie Rosja utraciła zdolność do prowadzenia działań ofensywnych na co najmniej 10–15 lat. Dotyczy to zarówno strat osobowych i sprzętowych, jak i definitywnego pogrzebania archaicznych sposobów prowadzenia operacji przez ten kraj, w tym szybkiego wprowadzania szeroko zakrojonych zmian w odniesieniu co do doktryn, struktury, składu osobowego, szkolenia i wyposażenia, logistyki, remontów czy produkcji zbrojeniowej.

 

FAKTYCZNA SIŁA KREMLA

 

Rozumiemy zatem, że zdaniem Pana Generała, rosyjska sztuka operacyjna zatrzymała się na dawnych czasach, gdzieś być może nawet na etapie, jak to oni zwą – „wielkiej wojny ojczyźnianej”. Z czego to wynika?

Tak, Rosjanie stanęli na etapie drugiej wojny światowej. Przyczyn jest sporo – na przykład u nich zawsze historycznie przeważało działanie w domenie lądowej. Zobaczcie jak słabo działa ich lotnictwo, mimo że mają taką przewagę w powietrzu.

A przede wszystkim – oni nie mają pojęcia o operacjach połączonych. Dziś nie ma tak, że oddzielnie działa lotnictwo, oddzielnie wojska zmechanizowane i pancerne, oddzielnie grupy specjalne. Dziś rządzą common operations – wspólne operacje połączone. Czyli zaczyna się od rozpoznania, od wsparcia bojowego, zabezpieczenia systemu łączności i dopiero się atakuje, a używa się do tego wszystkich możliwych dostępnych środków. Przecież w Afganistanie używaliśmy na przykład marynarki wojennej, bo z Oceanu Indyjskiego startowały samoloty z lotniskowców, które miały 35 minut lotu do wsparcia naszych działań.

I u nas, i we wszystkich siłach zbrojnych organizowanych wedle reguł NATO rządzi też delegate authority. To tylko Obajtek w Orlenie wskazuje palcem, ile co ma kosztować i co jak zrobić. W nowoczesnej armii trzeba umiejętnie przekazywać podwładnym polecenia. Jest więc dowódca, który ma sztab. Dowódca ma zastępców. I jest sztab z szefem sztabu na czele, który planuje operacje bieżące. W sztabie ma oficerów, którzy odpowiedzialni są za planowanie operacji na więcej niż na 48 godzin. I tu też są oficerowie operacyjni, rozpoznawczy, logistyczni, łącznościowcy, są sekcje, które odpowiadają za poszczególne działy.

Dowódca dowodzi swoimi dowódcami, czyli stawia zadania do wykonania jednocześnie dowódcom brygad bądź grup bojowych w sektorach, a każdy ma tak zwaną area of responsibility. Oni oczywiście mają też swoich sąsiadów i muszą z nimi współpracować, współdziałać: to nie tak, jak szeryfowie, którzy na Dzikim Zachodzie mieli granice swojego hrabstwa i poza nimi nic ich już nie obchodziło. Bo gdyby grupy terrorystyczne prześliznęły się jakoś przez granice ich działania, to muszą dać znać sąsiadom i wtedy oni też ich ścigają.

Na przykład w Iraku miałem dwóch zastępców: do spraw operacji i do wsparcia bojowego, jeden był Hiszpanem, drugi Ukraińcem. Na bieżąco łączyłem się z nimi i zbierałem od nich informacje – niezależnie, czy byłem w terenie, w śmigłowcu, transporterze czy na stanowisku dowodzenia. I dowódcy mnie informowali – a ja stawiałem im zadania do wykonania. Jeśli nie mieli odpowiednich sił i środków, prosili o wsparcie. Wówczas wydzielałem do wsparcia ze swojego odwodu taktycznego na przykład śmigłowce bojowe, grupę specjalną czy UAV, Unmanned Aerial Vehicle, bezzałogowy statek powietrzny, który latał i rozpoznawał, to co oni wskażą, i ewentualnie uderzał w pokazane cele.

Planowanie takich operacji jest skomplikowane – to jak mieć orkiestrę pod jedną batutą: musi być pełne zgranie w czasie, w miejscu i w doborze sił. A w tym samym czasie ktoś musi stwierdzić, czy obiekt, do którego mamy dojść i go zniszczyć, nadal jest wrogi, czy tam na pewno są terroryści, a może jest coś innego, co też zagraża naszej operacji. I UAV, który nadleci, musi to zniszczyć. Jeśli nie UAV, to musi być grupa, która wykona to zadanie, ale będzie też miała grupę, która ją osłoni i przygotuje drogi ewakuacji.

Do tego cały czas prowadzone jest rozpoznanie: kto położy ogień artylerii i czy jest dla niej zasięg. A może nie artyleria, lecz lotnictwo? A jeśli lotnictwo, to o której godzinie i z której bazy ma startować samolot czy śmigłowiec, jak ma uderzyć i jaką ma mieć łączność z grupami naziemnymi. To jest cały precyzyjny system zabezpieczenia i wsparcia. Niebagatelny jest tu czynnik ludzki, wyszkolenie, podejmowanie decyzji na najniższych szczeblach, szczególnie w dynamice walki. Tego wszystkiego, również technologicznie, brakuje Rosjanom.

Ma jednak też Rosja nadal swoje ogromne atuty, prawda?

Tak. Trzeba pamiętać, że ma jednolite kierownictwo polityczne, dużą zdolność do ukrywania własnych zamierzeń, między innymi poprzez wykonywanie licznych ruchów pozornych, doktrynę wojskową kładącą bardzo duży nacisk na początkową fazę wojny, siły zbrojne o wysokiej gotowości bojowej, możliwości mobilizacyjne, czasową przewagę militarną nad wojskami NATO w regionie bałtyckim, systemy antydostępowe oraz korzystną geografię i głębię operacyjną.

WOJNA W UKRAINIE

 

Czy można powiedzieć, że Rosja przegrywa dziś wojnę z Ukrainą?

Nie, w żadnym wypadku tak nie można powiedzieć, choć na pewno nie wygrywa. Sytuacja jest ciągle dynamiczna i wszystko jest jeszcze możliwe. Ale na pewno nie powiodły się pierwotne plany Putina.

Przypomnijmy, że przed 24 lutego 2022 roku, Putin mówił o denazyfikacji i demilitaryzacji Ukrainy, uzasadniając rozpoczęcie swojej agresji. Wydawało się też, że Putin będzie chciał zająć jedynie separatystyczne obwody doniecki i ługański oraz południowy korytarz łączący Krym z obwodami chersońskim i zaporoskim.

Dziś wszyscy widzimy, że jednak jego strategicznym planem było zajęcie całej Ukrainy, powołanie tam zależnej od Moskwy marionetkowej ekipy i wyznaczenie swojego namiestnika. Spekulowano, że zostanie nim były prezydent Wiktor Janukowycz albo miliarder Wiktor Miedwiedczuk, ostatnio wymieniony za ukraińskich jeńców wojennych, w tym obrońców twierdzy Azowstal.

Aż tu nagle się okazało, że nieudolna armia Federacji Rosyjskiej zaatakowała Ukrainę aż z sześciu kierunków operacyjnych, zaprzeczając tym samym wszelkim zasadom sztuki operacyjnej. Zachwiano stosunek sił atakującego do broniącego, nie wyznaczono głównego kierunku uderzenia, nie przeprowadzono rozpoznania, siadło dowodzenie, logistyka, łączność, morale, wyszło na jaw słabe wyszkolenie wojsk i skorumpowane zaplecze itd. Można byłoby wymieniać w nieskończoność.

Armia rosyjska poniosła więc dotkliwą porażkę pod Kijowem, czego najbardziej bolesnym dla Moskwy dowodem była utrata tysięcy żołnierzy, w tym kilku generałów, setek czołgów, transporterów, systemów artyleryjskich, sprzętu łączności i dowodzenia, śmigłowców i samolotów, klęska elitarnych jednostek desantowych, które miały w pierwszych godzinach inwazji przejąć kontrolę nad lotniskiem w Hostomelu. A przecież gdyby ten ostatni atak zakończył się powodzeniem Rosjan, to byłby game-changer: na tym lotnisku mogłyby lądować transportowe maszyny typu Ił-76, które przewoziłyby ciężki sprzęt i na przykład czołgi, co zdecydowanie zwiększyłoby szanse powodzenia ataku na ukraińską stolicę.

Dlatego po porażce pod Kijowem Putin przystąpił do planu B, czyli uderzenia ze wschodu i północnego wschodu po to, by przeciąć Ukrainę na linii Dniepru. To także się nie powiodło, chociaż armii rosyjskiej po ciężkich walkach udało się zająć część terytorium Ukrainy. Następnie Putin skoncentrował się na zajęciu jak największej części separatystycznych republik, rzucając tam do walki prawie osiemdziesiąt pięć grup bojowych wspartych ciężką artylerią i lotnictwem, które bombardowało cele cywilne, niemające nic wspólnego z operacją wojskową. Po prostu podstawowym celem było poszerzenie terytorium obwodów donieckiego i ługańskiego, zajęcie Mariupola i wybrzeża Morza Azowskiego.

A jak zarządzanie wojną wygląda po stronie Ukraińców?

Ukraińcy dzisiaj, dzięki wsparciu Zachodu, mają system, który nazywa się BMS, Battlefield Management System, pozwalający śledzić ruchy przeciwnika w czasie rzeczywistym i jednocześnie kontrolować, gdzie są własne pododdziały, gdzie jest artyleria, gdzie wsparcie, i mają z nimi autentyczną łączność. U Rosjan rozkazy płyną z Moskwy albo z dowództw grup operacyjnych i to zajmuje 24–48 godzin.

Na przykład: wszyscy wiemy, że przez całą flankę zachodnią, przez cały ten logistyczny hub, od Polski po Rumunię, idą towary, zasoby, amunicja, czołgi, transportery. A w drugą stronę przemieszczają się autostradami lub koleją pojazdy przeznaczone do remontu. Oczywiście – Rosjanie mają tu rozpoznanie, doskonałe, choćby satelitarne. Ale obraz satelitarny idzie do centrali w Moskwie, tam odczytają go i przesyłają, za zgodą szefa sztabu generalnego, do dowódcy kierunku operacyjnego Surowikina, do niedawna głównodowodzącego wojsk rosyjskich na Ukrainie. Surowikin wydaje rozkaz najbliższej bazie, z której mają zostać wystrzelone rakiety. Tylko, że… celu już nie ma tam, gdzie był.

Po prostu nie mają sprawnego systemu dowodzenia. Proszę sobie wyobrazić, że czasami dowodzą za pomocą zwykłych telefonów komórkowych. To właśnie dlatego tak wielu rosyjskich generałów zginęło w pierwszym etapie wojny.

Przypomnijmy sobie jak to było, gdy wycofywali się spod Kijowa: musieli się przegrupować, bo w lipcu i sierpniu 2022 roku ostro ostrzeliwała ich ukraińska artyleria, trup ścielił się gęsto, a morale było bardzo słabe.

 

Jakie to miało wtedy konsekwencje?

Bardzo poważne. Pamiętajmy, że zwykle dowódca brygady jest może dziesięć, piętnaście kilometrów od linii frontu. Ale wtedy, w lecie 2022 roku, dowódca odcinka czy kierunku operacyjnego wysyłał tych dowódców brygad do przodu, na wysunięte stanowiska dowodzenia, żeby podnieść morale i bezpośrednio kierować działaniami bojowymi.

Takie wysunięte stanowisko to transporter opancerzony dowodzenia, pojazd z naszpikowany radiostacjami, który musi gdzieś stanąć. Do tego jest drugi transporter, będący ochroną i obroną. I jeszcze jakiś pojazd, który ciągnie za sobą generator, bo musi być zapewniona energia elektryczna. Na tym stanowisku dowodzenia musi stać kilka godzin w jakimś zamaskowanym miejscu, żeby się zorientować, co i jak, ale przy tym emituje bardzo duże pole elektromagnetyczne. Tymczasem Ukraińcy cały czas słali drony (bayraktary są nie tylko uderzeniowe, ale i zwiadowcze), a prócz tego latały nad nimi NATO-wskie samoloty rozpoznania radioelektronicznego AWACS. Gdy tylko te dwa systemy wykrywały, że mają koordynaty zwiększonego pola elektromagnetycznego, natychmiast przekazywały je Ukraińcom systemem łączności zintegrowanej z ich łącznością. I to nie szło do sztabu generalnego, ani do Wałerija Załużnego, naczelnego dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy, ani do Kijowa, tylko od razu do kierunku operacyjnego, gdzie błyskawicznie podejmowano decyzję: są koordynaty? Są. Więc jeśli znajdowały się w zasięgu uderzeniowego drona, artylerii konwencjonalnej albo rakietowej (Himars), to uderzali.

W ten sposób zginęło pięciu czy sześciu rosyjskich generałów, a zawód rosyjskiego generała stał się wtedy bardziej niebezpieczny niż zawód księgowego w Polskim Ładzie.

 

NIEPRZEWIDYWALNOŚĆ PUTINA

 

Ta wojna jest trochę niezrozumiała, bo wielu wydawało się, że Putin mógł mieć wszystko bez wystrzału. Po 2014 roku świat szybko pogodził się z tym, że Krym poddał się bez jednego strzału. Sankcje też by się kiedyś skończyły, sporne terytoria zostałyby w granicach Federacji Rosyjskiej, a zapewne Ukraina, bez wsparcia Zachodu, ulegałaby erozji. Skąd zatem ten jego irracjonalny ruch?

Tak, pierwsze sygnały, że świat się zmienia na gorsze, rzeczywiście mieliśmy już w 2014 roku po zajęciu Krymu. Zachód, szczególnie kraje europejskie, był wówczas jednak jeszcze przekonany, że na tym się skończy.

Tymczasem już wtedy ze słów Putina i Ławrowa można było wywnioskować, że Rosja chce zmienić światową architekturę bezpieczeństwa, odsunąć NATO od swoich granic, zdemilitaryzować te państwa, które wstąpiły do Sojuszu po 1999 roku, zmusić je, by wycofały z swych terytoriów NATO-wskie jednostki i instalacje wojskowe. Ale w lutym 2022 roku Kreml osiągnął coś przeciwnego: dwa państwa tradycyjnie stroniące od wojskowych sojuszy – Szwecja i Finlandia – wstępują w szeregi Paktu. Architektura bezpieczeństwa zmienia się na korzyść wolnego świata.

Myślę, że stało się tak dlatego, że nie tylko my, Zachód, ale i Putin padliśmy ofiarą rosyjskiej propagandy, powtarzanej zresztą do dziś, tyle że obecnie już wyłącznie na użytek wewnętrzny. Patrzyliśmy na filmy z rosyjskich manewrów, oglądaliśmy parady wojskowe na placu Czerwonym (choć również tam parę lat temu podczas przejazdu nagle zepsuł się najnowocześniejszy czołg Armata). Dopiero teraz wiemy, że prezentowano tam iście homeopatyczną liczbę nowego sprzętu, a rosyjscy generałowie notorycznie okłamywali Putina, informując o kwitnącym stanie armii i nieustannej modernizacji sił zbrojnych, podczas gdy kwitła tam korupcja. Oczywiście, armia Rosji była przekształcana, proces ten przyspieszył zwłaszcza po kampanii w Gruzji, lecz w dużym stopniu było to fałszem. Oprócz jednostek specjalnych, powietrzno-desantowych (a i te jednak nie dały rady przełamać oporu Ukraińców na lotnisku w Hostomelu) i kilku elitarnych jednostek, takich jak pancerne dywizje Tamańska i Kantemirowska, wszystko było źle zorganizowane, źle wyposażone, źle dowodzone.

Zresztą cała koncepcja zmasowanych uderzeń rodzajów wojsk, wspartych ogniem artylerii, pochodząca jeszcze z okresu II wojny światowej, była w dużym stopniu anachroniczna. Brakowało systemów łączności, wykrywania i wskazywania celów na dalekich odległościach, współdziałania, logistyki, wyszkolenia i przede wszystkim morale. Przykładem lotnictwo: w pierwszej fazie wojny w Ukrainie odnosiło ono sukcesy, rosyjska propaganda piała z zachwytu nad rzekomym opanowaniem ukraińskiej przestrzeni powietrznej, ale szybko okazało się, że niedoceniana ukraińska obrona przeciwlotnicza była w stanie strącić kilkadziesiąt rosyjskich samolotów oraz śmigłowców własnymi systemami BUK-21 oraz S-300, Rosjanom nie udało się także obezwładnić ukraińskiego systemu radarowego czy ich systemu dowodzenia. Widzimy również, jak skuteczna jest obrona przeciwlotnicza Ukrainy w zwalczaniu tej masy atakujących dronów i rakiet. Ale oczywiście nie udaje się stracić ich wszystkich.

Armia rosyjska nie ma także na dużych odległościach i na wielką skalę możliwości skutecznego używania precyzyjnych pocisków – wiele z nich ląduje po prostu w szczerym polu i niestety burzy domy mieszkalne, szkoły, szpitale i inne cele cywilne, co jest zbrodnią wojenną i musi zostać ukarane.

Reasumując, oprócz rakietowo-jądrowych sił strategicznych oraz okrętów podwodnych uzbrojonych w pociski balistyczne rosyjskie siły lądowe nie przedstawiają wielkiej wartości, są w dużym stopniu przereklamowane, choć nie wolno ich nie doceniać ze względu na ich liczbę. Inna sprawa, że nie wiemy, w jakim stanie znajduje się nuklearny arsenał Rosji – nie jest wcale wykluczone, że spora jego część może nie być sprawna bojowo, a procedury ich użycia są niedoskonałe i zawodne. Słowem – gdy druga armia świata nie może sobie dać rady z dwudziestą drugą, obraz jest jasny. Nic dziwnego, że Putin powtarza, że przecież walczy nie z armią ukraińską, ale z całym Zachodem.

A prezydent Rosji padł ofiarą własnej propagandy, przecenił wartość bojową swojej armii, nie docenił armii ukraińskiej, władz i determinacji tamtego społeczeństwa, a tym bardziej – determinacji Zachodu. A na deser – nie zdawał sobie sprawy ze skali korupcji w swoim państwie. Podjął więc decyzję o agresji, opierając się na fałszywych danych.

Powinniśmy się bać tego, że Putin jest niezrównoważony i zrobi coś nieobliczalnego? Na przykład użyje broni jądrowej?

Powinniśmy się bać, ale również powinniśmy wiedzieć, że dokoła niego są ludzie, którzy mają majątki, wille, jachty, żony, kochanki, mają wszystko, czego nie mogą dziś konsumować i dlatego chcą go w jakiś sposób zneutralizować. To prawda, że dyktatorzy posiadający władzę absolutną mogą w ekstremalnych sytuacjach posunąć się do nieracjonalnych decyzji, lecz zawsze istnieje krąg osób, które te decyzje muszą wykonać!

Mniej więcej wiemy też, jaka jest w Rosji procedura użycia broni jądrowej – ona jest wielostopniowa, wieloszczeblowa. To nie jest tak, że on z walizki wyciąga klucz, wpisuje kody i to wszystko leci. Nie, to jest cały system. I dlatego ludzie, którzy są wykonawcami, mają tu dużo do myślenia. A poza tym są uwarunkowania zewnętrzne: Chiny są absolutnie przeciwne temu, żeby doszło do jakiekolwiek użycia taki broni.

Bo wiadomo, że nie da się użyć taktycznej broni jądrowej bez konsekwencji. To się nakręci. Jeśli ktoś jej użyje w takim natężeniu, że zniszczy pewne arsenały przeciwnika, to natychmiast spowoduje kontruderzenie, a to spowoduje uderzenie z większą mocą i już nie będzie się dało tego armagedonu zatrzymać.

Pamiętajmy natomiast, że broń jądrowa ma urok nie tylko odstraszania, ale i zastraszania. Zachodnie społeczeństwa boją się, że Putin mógłby użyć tej broni. Ukraińcy się mniej bali niż Niemcy czy Francuzi i skutecznie się bronią.

GDY ZAATAKUJĄ

 

My mamy sojuszników, a Rosjanie kłopoty. Ale Putin jest nieobliczany, w dodatku otrzymuje zakłamane informacje. Jeśli na nas uderzy, to czy będziemy dzisiaj jak Ukraina w 2014 na Krymie czy jak Ukraina w marcu 2022 roku pod Kijowem? Czy Polska, bez wsparcia NATO, miałaby szansę na zatrzymanie ofensywy Rosjan prowadzonej standardowymi, nienuklearnymi środkami?

Bezpieczeństwo Polski trzeba rozpatrywać jako dynamiczny układ składający się z trzech elementów: rosyjskiego zagrożenia, polskiego potencjału obronnego oraz stanu sojuszy. Jednak przy szerszym spojrzeniu można dostrzec cały szereg czynników – od politycznych, ekonomicznych, społecznych i zmian demograficznych zachodzących wewnątrz państw po całe spektrum procesów, zjawisk i zagrożeń transnarodowych, które mają wpływ na każdy z powyższych elementów, a także na inne niż militarny wymiary bezpieczeństwa Polski. Dlatego jest bardzo ważne, aby zagrożenie ze strony Rosji, w pełni doceniając jego znaczenie, rozpatrywać również w kontekście innych zasadniczych wyzwań stojących przed polskim państwem i społeczeństwem. A tu najważniejszym wyzwaniem jest przygotowanie sił zbrojnych i systemu obronnego na rosyjskie, zaskakujące działania o średniej skali. Kluczową sprawą jest niedopuszczenie do ustanowienia przez Moskwę za pomocą siły militarnej faktów dokonanych, które mogłaby później wykorzystać w grze politycznej.

Natomiast na militarne zdolności obronne Polski trzeba patrzeć długoterminowo, przyjmując przy tym założenie, że rozwój polskiego potencjału obronnego będzie realizowany bez przeszkód na podstawie optymalnej strategii obronnej, a jego ograniczeniami byłyby głównie wielkość gospodarki oraz liczba ludności. Poziom technologiczny nie ma będzie miał większego znaczenia, gdyż Polska może kupować na Zachodzie niemal każdą nowoczesną broń konwencjonalną, jakiej potrzebuje, o ile oczywiście ma na nią środki.

Patrząc z tej perspektywy, szanse na budowę narodowego potencjału obronnego, który byłby w stanie przynajmniej uczynić każdą rosyjską inwazję zbrojną niezwykle kosztowną, nie wyglądają już tak źle.

To prawda: dzisiaj Polska ma zdecydowanie mniejszy potencjał gospodarczy i ludnościowy od Rosji. Warto jednak zauważyć, że różnica nie jest aż tak dramatyczna. W 2021 roku według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego polski PKB wyniósł 692 mld dolarów, a przy uwzględnieniu parytetu siły nabywczej (PPP) było to 1309 mld dolarów, ludność kraju zaś liczyła prawie 38 mln. W przypadku Rosji było to 1702 mld PKB liczonego po bieżącym kursie dolara, 4135 mld według PPP oraz populacja licząca 146 mln.

Widać więc, że proporcje kształtowały się w przedziale od 1:3 do 1:4 na korzyść Rosji.

Historyczne doświadczenia wskazują, że tego rzędu dysproporcja potencjałów nie przekreśla szans skutecznej obrony. Znane są przypadki, że państwa potrafiły jeśli nie wygrać wojnę, to przynajmniej stawić bardzo zacięty i częściowo skuteczny opór agresorom posiadającym gospodarkę i populację kilkanaście czy kilkadziesiąt razy większą od nich. Przypomnijmy, że ZSRR w momencie agresji na Finlandię w roku 1939 posiadał przewagę wręcz gigantyczną, bo aż 34 razy większy PKB oraz 52 razy większą liczbę ludności.

W końcu, jeśli spojrzymy ze strategiczno-operacyjnego punktu widzenia na szanse Polski, to choć nasze warunki do obrony są z pewnością dalekie od optymalnych, to jednak nie wyglądają tak źle, a na pewno nieporównanie lepiej niż w roku 1920 czy 1939. Choćby dlatego że Rosja dziś mogłaby wyprowadzić uderzenie właściwie jedynie z terytorium Białorusi, przy czym za najdogodniejszy kierunek do ataku uważa się oś Brześć – Warszawa.

Ważne jest i to, że Rosja mogłaby w takim wypadku wykorzystać do potencjalnej inwazji jedynie część swoich sił zbrojnych. Jak wielką – trudno określić, ale odwołując się do analiz, sadzę, że byłaby w stanie w stanie zaangażować ugrupowanie liczące maksymalnie 200–250 tysięcy żołnierzy. Można założyć, że Polsce, jako stronie broniącej, powinny wystarczyć siły mniejsze, o ile byłyby one przynajmniej porównywalne jakościowo z rosyjskimi. Często przyjmuje się, że na kierunku natarcia dobrze przygotowane do obrony wojska mogą być nawet trzy razy mniej liczne od wojsk atakujących. Zaznaczyć należy wyraźnie – nie będziemy walczyć sami i żadna operacja nie zostanie rozpoczęta z zaskoczenia.

Jak powinna wyglądać nasza odpowiedź?

Rdzeniem jest dostosowanie polskich sił zbrojnych do wymogów nowoczesnego pola walki.

Chodzi o ścisłe współdziałanie trzech elementów: systemów obserwacji i rozpoznania, systemów łączności i dowodzenia oraz użycia broni precyzyjnej, jak również zaplecza logistycznego. To ma być zdolność do wykrywania i precyzyjnego rażenia wszelkich obiektów i jednostek nieprzyjaciela z coraz większej odległości i na coraz większych przestrzeniach, błyskawiczne przetwarzanie uzyskanych informacji i ich dystrybucja oraz wykorzystanie tych zdolności do zniszczenia przeciwnika.

Natomiast na skutek szybkiego rozwoju technologii, zarówno wykorzystywanych od dekad (radiolokacja, łączność satelitarna, termowizja, technologie informacyjne i cybernetyczne), jak i dopiero wchodzących do użytku (sztuczna inteligencja, broń hipersoniczna, lasery większej mocy), można te elementy teraz realizować szybciej, skuteczniej i na większych dystansach.

Dodatkowo, według dzisiejszych wizji lądowego pola walki, konieczne będzie operowanie na nim samodzielnymi, łączącymi różne rodzaje broni jednostkami, które będą walczyć w rozproszeniu i na dużych obszarach, z rozciągniętymi liniami zaopatrzenia i zabezpieczonymi flankami, swobodnie korzystając z BMS – Systemu Zarządzania Polem Walki.

Do tego dochodzi w szczególnym, zwiększonym stopniu stosowanie działań maskujących, w tym zwalczanie środków rozpoznania przeciwnika, walka elektroniczna, manewrowość, mylenie i pozoracja, specyficzna utajniona komunikacja radiowa itd.

Ponadto, według wielu analiz, potrzebne będzie również zwiększenie aktywnej i pasywnej ochrony własnych wojsk, w tym pojazdów bojowych. Wielkim wyzwaniem dla nas będzie też obrona przeciwrakietowa i przeciwlotnicza miast, budowa wrażliwej infrastruktury krytycznej i baz, a zwłaszcza baz lotniczych oraz systemu zaopatrzenia wojsk. Musimy rozbudowywać w naszych siłach zbrojnych zdolności rozpoznawczo-uderzeniowe, tak aby w pierwszym okresie samodzielnie, a później wspólnie z sojusznikami razić przeciwnika na dalekich odległościach w fazie jego operacyjnego rozwinięcia, zanim wtargnie na nasze terytorium.

Ważne jest i to, że Polska zamierza walczyć wspólnie z sojusznikami, w tym amerykańskimi siłami zbrojnymi, które należą do liderów lub wręcz pionierów powyższych zmian. Ścisłe współdziałanie z wojskami USA w ewentualnej operacji obronnej musi być traktowane jako scenariusz możliwy, choć oczywiście nie jedyny.

Odpowiadając więc na pytanie: „Czy bez NATO damy radę?”, trzeba odpowiedzieć: Tak, przy zachowaniu wymienionych warunków jesteśmy w stanie powstrzymać konwencjonalną napaść Federacji Rosyjskiej na Polskę w jej pierwszym etapie. Ale to hipotetycznie, gdyż w przypadku agresji walczyć będziemy ramię w ramię z naszymi sojusznikami.

 

POLSKIE REALIA

 

A jak to dzisiaj wygląda?

Niestety, można powiedzieć, że dzisiaj polskie siły zbrojne wyglądają jak wielki plac budowy, gdzie uwaga kierownika jest zwrócona w kilku kierunkach. I gdzie ciągle się zmieniają koncepcje. Tworzymy nowe dywizje, na przykład XVIII, ale tworząc ją, wcale nie przybywa wiele więcej żołnierzy! Po prostu zabieramy żołnierzy z innych jednostek, a formowanie nowych postępuje bardzo wolno.

Dotychczasowy przebieg procesu dostosowawczego w Siłach Zbrojnych RP jest zbyt ograniczony właściwie we wszystkich jego ważniejszych wymiarach. Dlatego konieczne jest jego wyraźne przyspieszenie, nawet za cenę rezygnacji z innych planów lub ich opóźnienia.

Trzeba zrobić porządek z liczebnością wojsk. Musimy określić docelową strukturę sił zbrojnych. I nie mówić o trzystu tysiącach żołnierzy, tylko uzupełnić to, co mamy, zarówno zasoby sprzętowe, amunicyjne, jak i składy osobowe. Owszem, mała armia w sytuacji zagrożenia wymaga uzupełnienia, ale to nie oznacza, że musimy od razu powołać wszystkich w kamasze i robimy służbę poborową. Nie. Szkolimy zasoby ludzkie, które będą stanowiły zaplecze mobilizacyjne.

Zresztą wojna w Ukrainie pokazała, że nie liczy się liczba, lecz jakość i stopień przeszkolenia rezerw mobilizacyjnych. A mamy za dużo luk. Bo oprócz sprzętu należy wziąć jeszcze pod uwagę szkolenie i zgranie żołnierzy. Polski program szkoleniowy to są dwa lata na jednostkę od dostawy sprzętu – dopiero wtedy mamy jednostkę sprawną i gotową do działań.

Musimy też w siłach zbrojnych od zaraz rozwijać zdolności obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, rozpoznawczo-uderzeniowe, tak aby w pierwszej fazie, a później wspólnie z sojusznikami, razić przeciwnika na dalekich odległościach, i to najlepiej zanim wtargnie na nasze terytorium. Musimy również zadbać o zapewnienie sobie większej możliwości tak zwanej głębi operacyjnej: to znaczy, że zanim przeciwnik wejdzie do nas, będziemy mogli go zacząć razić himersami, lotnictwem i rakietami, ale również cybernetycznie, dezorientując jego system dowodzenia, system rozwinięcia wojsk i jego działania elektromagnetyczne. My, a precyzyjniej – nasz sojusznik, mamy takie środki. Ale musi to zająć jakiś czas. Na szczęście trochę czasu kupili nam Ukraińcy swoją heroiczną walką.

 

WAGA GEOPOLITYKI

 

Czy jednak nie jest tak, że decydującym czynnikiem jest postawa Stanów Zjednoczonych. Był Trump i Zachód milczał wobec Putina, zmieniła się administracja – i jest twarda postawa. Czy NATO, jako organizacja, dałoby radę bez wsparcia USA?

Stany dają trzy czwarte możliwości demokratycznemu Zachodowi i NATO.

Dlatego musimy uaktualniać plany operacyjne, plany ewentualnościowe, zacieśniać współpracę z NATO i z Unią Europejską. Jeśli chodzi o obronność nie ma dzisiaj kraju samowystarczalnego – oprócz Stanów Zjednoczonych. I ewentualnie Rosji, ale tylko ze względu na jej potencjał jądrowy, bo konwencjonalnie ona nie ma najmniejszych szans. Dziś tylko Stany Zjednoczone mogą się same obronić. Inne państwa bez sojuszy nie mogą tego zrobić.

I tu decyduje polityka. Wiadomo – i pisał o tym w swej beletryzowanej książce „2017. Wojna z Rosją” generał sir Richard Shirreff, były zastępca naczelnego dowódcy Sojuszniczych Sił NATO w Europie – że członkostwo w NATO nie daje automatycznej obrony. Shirreff zwraca uwagę, że wszystkie decyzje NATO nie tylko są podejmowane na zasadzie konsensusu, ale zabierają dużo czasu i w przyszłej wojnie strach Zachodu po taktycznym rosyjskim uderzeniu jądrowym może być tak wielki, że Moskwa może wymusić wycofanie się Polski z NATO. Zdaniem Shirreffa jedynym bezpiecznikiem jest USA. Ale co, jeśli w wyborach amerykańskich znowu wygra Trump lub ktoś mu podobny?

Znam dobrze Richarda – równolegle pełniliśmy w latach 2007–2010 stanowiska zastępców dowódców strategicznych NATO, on do spraw operacji w Mons w Belgii, ja do spraw transformacji w Norfolk w USA. Spędziliśmy dużo czasu na pogłębionych dyskusjach i grach sztabowych w ramach ćwiczeń wspomaganych komputerowo dla sztabów i dowództw operacyjnych oraz strategicznych NATO, rozpatrując różne scenariusze – również te z ewentualnym użyciem broni nuklearnej. O ich szczegółach nie wolno mi opowiadać, lecz pragnę wszystkich uspokoić, że element odstraszania nuklearnego w każdym z tych scenariuszy był istotny.

Natomiast już wtedy wojska Federacji Rosyjskiej nie miały najmniejszych szans z sojuszem NATO w starciu konwencjonalnym.

Pamiętajmy, że ta książka była pisana w latach 2015–2016, a wówczas sytuacja geopolityczna była inna. Nie mieliśmy agresji na pełną skalę, flanka wschodnia była słaba, determinacja państw NATO i USA taka sobie, a jeden z przywódców wspominał nawet coś o śmierci mózgowej NATO. Dziś przez bestialską napaść Rosji na Ukrainę NATO jest zjednoczone jak nigdy, na terenie Rzeczypospolitej stacjonuje około 13 tysięcy amerykańskich żołnierzy łącznie z dowództwem 5. Korpusu Armii USA, nasze wydatki na obronność wzrastają, przemysły obronne Zachodu zwiększają produkcje, a dyskusja o ewentualnym użyciu broni jądrowej i reperkusji jej użycia zatacza szerokie kręgi, włączając w to Chiny.

 

A jeżeli znowu pojawi się ktoś taki jak Trump?

Stany Zjednoczone dwukrotnie nie chciały się angażować w Europę i dwukrotnie się w nią zaangażowały, ponosząc koszty, ale jednocześnie się rozwijając, szczególnie po II wojnie światowej. Trzeci raz nie chcą się angażować, wolą tutaj być. Przekonały się, że to jest również ich żywotny interes. Oni również będą potrzebowali sojuszników, jeśli przyjdzie próba z Chinami.

 

ZŁOTY SYGNET

Panie Generale, pasjami Pan skacze ze spadochronem. Czy pamięta Pan swój pierwszy skok? Był strach?

To było w 1969 roku. I nie zdążyłem się wystraszyć, i spadochron się otworzył, gdyż było to metodą na linę, która umożliwia natychmiastowe otwarcie spadochronu, kiedy skoczek znajdzie się za samolotem bądź śmigłowcem.

Na pana palcu widać złoty sygnet z liczbą 3700. Co on oznacza?

Oddanie powyżej tysiąca skoków. Postanowiliśmy w – że tak powiem – „mojej” 6. Brygadzie Powietrznodesantowej im. gen. S. Sosabowskiego, że każdy, kto odda 1000 skoków spadochronowych, otrzyma taki sygnet jako wyraz uznania i szacunku dla jego osiągnięć. I zachętę do dalszych. Ja zresztą już mam dużo więcej skoków za sobą niż wyryto na sygnecie.

Nadal skaczę z wielką pasją i sprawia mi to radość.

 

Kraków, 19 stycznia 2023 roku

RAMKI:

W rosyjskiej wizji rzeczywistości Polska stała się nie tylko miejscem przeprowadzania przez NATO manewrów wojskowych (które Kreml traktuje jako prowokacje), lecz przede wszystkim jest bazą wykorzystywaną przez Sojusz do gromadzenia jednostek mających w przyszłości odegrać kluczową rolę w rzekomej ofensywie NATO.

Dziś tylko Stany Zjednoczone mogą się same obronić. Inne państwa bez sojuszy nie mogą tego zrobić.

Dzisiaj polskie siły zbrojne wyglądają jak wielki plac budowy, gdzie w uwaga kierownika jest zwrócona w kilku kierunkach. I gdzie ciągle się zmieniają koncepcje.

Rosyjska propaganda z jednej strony kreuje obraz Polski jako marionetki Zachodu, umożliwiającej realizację jego rzekomych agresywnych zamierzeń. Z drugiej strony, Polska kreowana jest na siłę, która z własnej woli oraz za własne środki stymuluje napięcia i przygotowuje prowokacje.

Stany Zjednoczone dwukrotnie nie chciały się angażować w Europę i dwukrotnie się w nią zaangażowały, ponosząc koszty, ale jednocześnie rozwijając się, szczególnie po II wojnie światowej. Trzeci raz nie chcą się angażować, wolą tutaj być. Przekonały się, że to jest również ich żywotny interes.

Prezydent Rosji padł ofiarą własnej propagandy, przecenił wartość bojową swojej armii, nie docenił armii ukraińskiej, władz i determinacji tamtego społeczeństwa, a tym bardziej – determinacji Zachodu. A na deser – nie zdawał sobie sprawy ze skali korupcji w swoim państwie. Podjął więc decyzję o agresji, opierając się na fałszywych danych.

Powinniśmy się bać, że niezrównoważony Putin użyje broni jądrowej, ale również powinniśmy wiedzieć, że dokoła niego są ludzie, którzy mają majątki, wille, jachty, żony, kochanki, mają wszystko, czego nie mogą dziś konsumować i dlatego chcą go w jakiś sposób zneutralizować. Dyktatorzy mogą posunąć się do nieracjonalnych decyzji, lecz zawsze istnieje krąg osób, które te decyzje muszą wykonać!

Bezpieczeństwo Polski trzeba rozpatrywać jako dynamiczny układ składający się z trzech elementów: rosyjskiego zagrożenia, polskiego potencjału obronnego oraz stanu sojuszy.

Nadal skaczę z wielką pasją i sprawia mi to radość.

Miesięcznik Kraków, marzec 2023 Tekst z miesięcznika „Kraków i Świat”, marzec 2023.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.