Prawa kobiet: regres i nadzieja
Trzydzieści lat po przełomie 1989 roku równość kobiet i mężczyzn w Polsce nadal jest problemem. I wciąż na nowo zadawane jest pytanie o powody takiej sytuacji.
Dlaczego kobiety mniej zarabiają, nie mają równego dostępu do wysokich stanowisk, nie są wystarczająco obecne w polityce, zwłaszcza że statystycznie są lepiej wykształcone? Dlaczego wielki ruch emancypacyjny, trwale oddziałujący na życie społeczne, jest nieustannie hamowany? Wydaje mi się, że korzeni dyskryminacji należy szukać w odebraniu Polkom prawa do podejmowania suwerennych decyzji dotyczących ich praw reprodukcyjnych.
W sprawie dostępu do możliwości przerywania ciąży, jak w soczewce skupiają się najważniejsze kontrowersje wokół praw kobiet w Polsce. Walka o prawo do aborcji, do tego, by była legalna, bezpieczna i dostępna jest fundamentalna, ponieważ to właśnie tutaj wyznaczane są granice biowładzy dającej rządzącym prawo do ingerowania w najbardziej intymną sferę kobiecej cielesności. Zakaz aborcji stał się okrutnym narzędziem do dyscyplinowania kobiet. Trudno wyobrazić sobie poważniejsze naruszenie ludzkiej suwerenności.
Dobrze znamy uwarunkowania historyczne. Wiadomo, że za zmianą polityczną stały negocjacje, w których oprócz rządzących i opozycji znaczącą rolę odegrały instytucje mające ogromne znaczenie dla polskiej sfery publicznej. Najważniejszą z nich był niewątpliwie Kościół katolicki, który poparcie dla demokratycznych przemian uzależniał między innymi od tego, czy nowe polskie władze zechcą poprzeć wprowadzenie w Polsce ustawy ograniczającej prawo do aborcji. W styczniu 1993 roku, po ogromnych protestach społecznych, sejm przyjął ustawę o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Warto przypomnieć, że głosowało 353 posłów, spośród których 342 było za, 10 się wstrzymało, zaś głos przeciw ustawie oddał jeden poseł SLD, Zbigniew Bomba. Ustawę od początku fałszywie przedstawiano jako „kompromis”, ukrywając w ten sposób fakt, że była ona jednym z najbardziej restrykcyjnych aktów prawnych w tym zakresie funkcjonujących w krajach europejskich.
Wiedząc, z jak bardzo trudnym i bolesnym problemem mamy do czynienia, kolejne ekipy rządzące dążyły do zachowania „kompromisu” dopuszczającego możliwość legalnego przerwania ciąży jedynie w trzech wypadkach: jeśli ciąża zagraża życiu matki, jeśli płód jest trwale i nieodwracalnie uszkodzony albo jeśli ciąża jest następstwem gwałtu. Jednak problem zachowywał aktualność i wisiał nad młodą demokracją jak miecz Damoklesa. Cynizm kolejnych ekip rządzących Polską można śmiało odmierzać tym, kiedy i w jakich okolicznościach sięgano po temat ustawy antyaborcyjnej, o której coraz częściej mówiono jako o świetnym „temacie zastępczym”, tracąc tym samym z oczu realne nieszczęścia kobiet padających ofiarą drakońskiego prawa.
W 2020 roku Trybunał Julii Przyłębskiej za niekonstytucyjną uznał drugą przesłankę umożliwiającą legalne przerwanie ciąży. Decyzja wywołała olbrzymie protesty. Mimo pandemii koronawirusa na ulice wyszły setki tysięcy ludzi. Lecz – chociaż demonstracje przetoczyły się przez cały kraj – z ustawy usunięto zapis o dopuszczalności terminacji ciąży z powodu trwałego uszkodzenia płodu. W szpitalach ginekologicznych wzmożono kontrole, a rok później Polskę obiegła tragiczna wiadomość o śmierci pani Izabeli z Pszczyny, która zmarła, bo lekarze bali się udzielić jej pomocy.
Opisuję – chociaż z braku miejsca pobieżnie – te wydarzenia, żeby zaznaczyć, w jakim jesteśmy miejscu. Jeśli chodzi o prawa kobiet, przeżywamy potężny regres, bo rządzący nie dopuszczają do swojej świadomości fundamentalnego faktu, że prawa kobiet są prawami człowieka. W ciągu ostatniego roku Polki utraciły kolejne skrawki suwerenności, w zamian otrzymując wezwanie do pielęgnowania „cnót niewieścich” oraz kuriozalne wizje tego, co prawicowi populiści z ministrem edukacji na czele uważają za kobiece obowiązki. Młode kobiety coraz częściej deklarują, że nie tylko boją się ciąży w Polsce, ale boją się również życia w patriarchalnym kraju, wprost odmawiającym uznania równości płci jako niezbywalnej zasady życia społecznego. Z drugiej jednak strony jakąś nadzieję daje wielkość protestów oraz coraz wyższy poziom świadomości i wściekłości na przemoc ze strony państwa. Nadzieję daje również siostrzeństwo, czyli wzajemne kobiece wsparcie, budujące poczucie siły i sprawczości. Coraz wyraźniej widać, że najbardziej progresywną częścią polskiego społeczeństwa są młode kobiety, które świetnie zdając sobie sprawę z realnych zagrożeń, potrafią na nie adekwatnie odpowiadać.
Można uznać, że rządy Prawa i Sprawiedliwości to łabędzi śpiew patriarchatu, który czując nadchodzący kres, rozpaczliwie się miota. Najlepszym tego przykładem są chociażby próby wypowiedzenia przez polski rząd konwencji stambulskiej.
* * *
Jednak nawet rosnąca opresja, systemowe wykluczanie i dyskryminacja nie są w stanie dłużej powstrzymywać dogłębnej zmiany zachodzącej w polskim społeczeństwie. Masowe protesty, dominacja kobiet na wyższych uczelniach, walka o wyrównanie płac i dostęp do kierowniczych stanowisk, głośne zwracanie uwagi na wszelkie przejawy poniżania i przemocy, zabieganie o równość na wszystkich poziomach, także w języku – to wielka fala, dzięki której zapoczątkowany 30 lat temu proces demokratycznych przemian będzie wreszcie mógł się dopełnić.
Katarzyna Kasia – doktor nauk filozoficznych, wykładowczyni akademicka, publicystka i dziennikarka, warszawianka.