Wspólnota świętego węża. Dar Kasandry
Na naszych oczach rozpada się społeczeństwo, zastępowane przez wyjące plemiona. Każdego dnia tracimy trochę wolności. Wkrótce wybuchnie wojna domowa. Dobre duchy pierzchły przerażone. Rzeczywistością polską w najlepsze rządzi diabeł.
Po ogłoszeniu przez tak zwany Trybunał Konstytucyjny niby wyroku w sprawie ustawy antyaborcyjnej przez kraj przetoczyła się kolejna fala protestów. Ludzie są wściekli. Tymczasem władza ich ignoruje i dalej załatwia swoje brudne interesy. Dialog umarł, nikt nikogo nie słucha, kłamstwa i wrzaski zastąpiły rozmowę, pięści – wyciągniętą dłoń.
Niełatwo się wymknąć z tak uplecionej klatki. Zresztą – dokąd? Tutaj jest moja Polska, nigdzie indziej. Moje miejsce na ziemi, które ktoś mi zabiera po kawałeczku. Dotkliwe osamotnienie, z którym muszę sobie jakoś poradzić. Protestowałem, manifestowałem, zgłaszałem sprzeciw – na próżno. Diabeł wszak lubi nasz bunt. Karmi się wykrzykiwaną złością, w wybuchach której gubimy rozsądek i stajemy się podatni na diabelskie podszepty. On zaciera kopytka. Bluźnij, synu, do woli, i tak wszystko stracone.
W Zdobyciu władzy Czesława Miłosza jest postać profesora Gila, miłośnika antyku, który tuż po wojnie tłumaczy Tukidydesa. Dookoła zgliszcza i popioły, faszyzm i komunizm, zbrodnia, chamstwo i rabunek – a on ślęczy nad Wojną peloponeską. Czy to szaleństwo, strach czy obojętność? Nie, to dystans. Zmiana perspektywy. Szukanie analogii w narracjach z przeszłości, by złapać równowagę nad otchłanią. Tukidydes nazwał po imieniu zło, użył słowa pisanego, by postawić granicę między prawym i nieprawym, i wysłał ten sygnał przez stulecia. Dzisiaj klasyk głowi się nad nim w poszukiwaniu odpowiedzi.
Jest w geście profesora Gila jednak coś więcej niż tylko szukanie odwiecznej mądrości. Nazwałbym to balsamem opowieści. Ona nie tylko przenosi stąd tam, nie tylko daje dystans i wytchnienie, ale i chroni nas przed osamotnieniem. Tworzy dobrą wspólnotę. „Kiedy pióro zawisa w powietrzu i jest do rozwiązania problem interpretacji czy syntaksy, wszyscy ci, którzy kiedyś dawno posługiwali się myślą i językiem, są przy nas, dotyka się misternych rzeźb ogrzanych ich oddechem. I wspólnota z nimi przynosi spokój” – pisze Miłosz. Oni, ci dawni, nadal są przy nas myślą i językiem. Jesteśmy razem przeciwko nędzy świata. Patetycznie brzmiałoby to tak: naszym najważniejszym dziedzictwem jest literatura.
Diabeł lubi nasz bunt. Karmi się wykrzykiwaną złością, w wybuchach której gubimy rozsądek i stajemy się podatni na diabelskie podszepty. On zaciera kopytka. Bluźnij, synu, do woli, i tak wszystko stracone.
W środku lockdownu, umęczony natłokiem tanich katastroficznych wizji, po dwa złote za klik, uległem podobnemu odruchowi. Cofnąłem się w głąb czasu do heroicznej Grecji, by przypomnieć sobie trojańską wieszczkę Kasandrę. Najpiękniejsza z córek Priama podczas rzezi Troi zdołała ukryć się w świątyni Ateny, skąd wywlókł ją Ajas z Lokrydy i świętokradczo zgwałcił. Jako branka wojenna przypadła królowi Agamemnonowi, który przywiózł ją do pałacu w Mykenach, by tam razem z nią zginąć z rąk żony i jej kochanka. Jak mówi Zygmunt Kubiak w Mitologii Greków i Rzymian, Kasandra w Mykenach „wzgardliwie milczy wobec królowej” i dopiero nocą przed gromadą starców wykrzykuje straszną wróżbę o śmierci Agamemnona. Wtedy też wyznaje, że dar wieszczenia dał jej Apollo, który ją uwiódł. Istnieje jednak wersja lepsza od seksualnej, dla mnie wręcz fascynująca! Otóż kiedy Kasandra była mała, rodzice zabrali ją z bratem Helenosem do świątyni Apollina w Tymbrze i tam zostawili na noc. Po prostu zapomnieli! Kiedy dzieci zasnęły, pilnujące wiecznego ognia święte węże polizały im uszy. Stąd dar słyszenia przyszłości, który jest także przekleństwem, gdyż wywyższa i zabija zarazem.
Próbuję to sobie wyobrazić. Ciepła śródziemnomorska noc, jaką znamy z wakacyjnych wyjazdów, słabiutki powiew wiatru, cykady grzechoczą wśród krzewów. W glinianych lampach oliwa spala się spokojnym światłem, które rzuca długie cienie wśród kolumn. Owady skwierczą w pełgającym płomieniu. Czasem zaszumi drzewo w świętym gaju. Dzieci są przerażone, zostały same w zupełnie obcym i niesamowitym miejscu. Opieka bóstwa to jedno, a potwory, źli ludzie i dzikie zwierzęta to drugie. Drżąc ze strachu, przytulają się do siebie, zaciskają na siłę powieki i pocieszają się nawzajem. Cii, może nic się nie stanie. Żeby zagłuszyć straszne myśli, nucą półgłosem pieśni, jakich uczyła je niania. By nie zmarznąć od zimnej posadzki, przysuwają się blisko lampy i tam zasypiają. Głęboką nocą zza kamiennej misy wyłania się dostojny wąż. Sunie z uniesionym płaskim łbem, płochliwie, ostrożnie, bo święty wąż musi być czujny. Z jakiegoś powodu wiem, że jest zielony. Za nim wypełza drugi, okrążają śpiące dzieci, bezgłośnie wyginając sprężyste ciała. Pochylają się nad maluchami. Dzieci pachną słońcem i niewinnością. Śpią na boku, zwarte w obronnym uścisku, a małżowiny ich uszu rozchylają się jak wejścia do maleńkich jamek. Węże widzą miniaturki własnych domów, gdzie wylęgają się takie same dzieci, tylko wężowe. Jeden z nich muska rozdwojonym językiem półprzeźroczystą muszelkę, bardzo delikatnie, by nie obudzić dziewczynki, która śpi z półotwartymi ustami i piąstką wciśniętą pod brodę. Muśnięcie jest jak najlżejszy powiew wiatru, ale wystarczy. Świętość wnika przez ucho do mózgu i przestawia ośrodki zmysłów, a rano dziewczynka wie już wszystko. I kiedy braciszek płacze, ona obejmuje go ramieniem, drugim osłaniając oczy przed promieniami wschodzącego słońca. Choć jest młodsza, słowa jej brzmią dorośle i tchną pełnym powagi spokojem: „Nie martw się, już jadą. Widzę ich”.
Dzisiaj, w zakłamanej i zdegenerowanej rzeczywistości, dobra literatura daje nie tylko wytchnienie, ale i ocala nas. Jeśli przetrwamy, to dzięki niej. Przywraca wymiar, którego tak nam brakuje. Ożywia wielkie słowa, które wyparowały z naszego potocznego języka, obśmiane na dziesiątą stronę w cywilizacji szydery i wypaczone w jazgocie mediów.
I potem już zawsze widzi. Przeszła na drugą stronę. Ból wiedzy – daremnej, niepotrzebnej, pogardzanej – będzie jej towarzyszył przez resztę życia. Podczas pogromu Troi schroni się w świątyni bogini mądrości Ateny, czyli niby trafnie, chociaż nadaremnie. Swoją dziewiczą hańbę pod chamskim Ajasem zobaczy znacznie wcześniej, nim się wydarzy. A także zagładę rodzinnego domu i całej Troi. I śmierć własną, która nie boli tak, jak ujrzana wieszczymi oczami śmierć dwóch synów, których zdążyła urodzić Agamemnonowi. Mądra, piękna, jasnowidząca, gwałcona, uprowadzona z ojczyzny, nieszczęśliwa na wszystkie możliwe sposoby – wierzę, że śmierć przyjęła z ulgą. Na widok wzniesionej ręki Klitajmestry, zbrojnej w zakrwawiony nóż, może się tylko wzgardliwie uśmiechnąć. Powiedz mi coś, czego nie wiem, wielka królowo. Może w nagrodę nie powiem ci tego, co ja wiem. I zerka na zasłonę, gdzie chowają się przerażeni Elektra i Orestes, którzy później zabiją matkę morderczynię.
Śmierć nagła, ale spodziewana. Wiadoma. Raptem tyle satysfakcji dla tej, która widzi i słyszy.
Lubię sobie wyobrażać, że ludzie literatury to wspólnota tych, którzy widzą i słyszą. Dawno temu, w głębokim dzieciństwie, zostawieni sami sobie i z napięciem kartkujący pierwszą otrzymaną od mamy bajeczkę, nieporadnie wiążąc znak ze znaczeniem – zostaliśmy polizani w ucho przez święte węże. I tak już zostało. Te literki ułożone w wyrazy i zdania, które otwierały magiczne drzwi, dawały nam wytchnienie i ulgę. Dawały ucieczkę od świata w to dziwne pomiędzy, które Olga Tokarczuk nazywa Krainą Metaksy. Dawały wiedzę enigmatyczną, niewyraźną, raczej przeczuwaną niż dowodliwą – a jednak ważniejszą od dziejącego się dokoła barbarzyństwa. Dawały wolność.
Usiłowałem zgłębić, jakąż to proroczą wiedzą dysponowała Kasandra. Że zbrodnia rodzi zbrodnię, wina przynosi karę, a głupota nieszczęście? Że krew na twoich rękach przejdzie na dzieci i wnuki? Że triumf tyrana jest krótkotrwały, hołdy wrogów podstępne, a znieważone bóstwo się mści? Właściwie żadne rewelacje – zwykła człowiecza mądrość z domieszką przyzwoitości i rozeznania w świecie. Wiedza dostępna każdemu, kto zechciał po nią sięgnąć. Kto czytał książki. Gdy się trochę zastanowić, Kasandra nie mówiła niczego radykalnie nowego, powtarzała tylko stare prawa ludzkości, o których tak chętnie zapominamy w chwilach doraźnej pychy.
Patos? Być może, z tym że dzisiaj, w zakłamanej i zdegenerowanej rzeczywistości, dobra literatura daje nie tylko wytchnienie, ale i ocala nas. W sensie ścisłym, ponieważ jeśli przetrwamy, to dzięki niej. Przywraca wymiar, którego tak nam brakuje. Ożywia wielkie słowa, które wyparowały z naszego potocznego języka obśmiane na dziesiątą stronę w cywilizacji szydery i wypaczone w jazgocie mediów. Ta różnica aż kłuje w oczy. Proponuję test: godzinę surfowania w internecie, a później lektura dobrej książki. Nie tej mozolnie wciskanej przez promocję na stolik w Empiku, tylko naprawdę dobrej. Każdy świetnie wie, o co mi chodzi, bo ma takie książki. To jest jak wyjście z piwnicy na słoneczny ogród, kąpiel w czystym źródle, strzelisty oddech na szczycie góry. „Ja chronię dobre imię, bo język jest moją miarą” – to też Miłosz.
Kiedy byłem całkiem mały, rodzice też mnie zostawiali samego. Nie w świątyni, tylko w domu, na jedną–dwie godziny, ponieważ pracowali na zmiany. Radziłem sobie z lękiem w ten sposób, że na podłodze w kuchni rozkładałem książki i oglądałem je, starając się nie widzieć niczego poza nimi. Świetnie pamiętam bajkę o zajączku, na której nauczyłem się czytać. Myślę, że wtedy zielony wąż polizał mi ucho i tak już zostało. Kiedy boję się świata, obkładam się dobrymi książkami i szukam tajemnych przejść stąd tam. Ciągle pomaga. Zmieniło się tyle, że po tamtej stronie spotykam podobnych sobie i wtedy rozmawiamy o tym, co przeczytane, o naszych strategiach radzenia sobie z lękiem. Życie literaturą nie jest łatwe, ta strefa wolności potrafi być bardzo kosztowna i nie chodzi o pieniądze. Czasem słyszymy pod swoim adresem jawne groźby, niekiedy realizowane. Ale jesteśmy razem. Wspólnota świętego węża.
Literatura to dla mnie biblijne miasto ucieczki. Hebron wrażliwców wypędzonych z ziemi jałowej prostactwa. Kraków jest Miastem Literatury UNESCO. Te dwie prawdy dziwnym trybem gdzieś mi się zbiegają w jeden punkt. Mocny punkt podparcia. W płynnych czasach ponowoczesności to naprawdę niemało.