Ze zmarłymi czy bez
Jarosław Mikołajewski

A czy my w ogóle mamy tu jakiś wybór…?

Autor nieznany, Krzysztof Opaliński na katafalku, około 1655 roku, olej na płótnie, 140 x 212,5 cm, kościół oo. Bernardynów, Sieraków / na licencji WikimediaCommons

Autor nieznany, Krzysztof Opaliński na katafalku, ok. 1655 roku, olej na płótnie, 140×212,5 cm, kościół oo. Bernardynów, Sieraków / na licencji WikimediaCommons

Jarosław Iwaszkiewicz w słynnym, bardzo elegijnym i nieskończenie pięknym wierszu Stary poeta:

[…]
Poeta mówi:
Żono! nie odchodź
Zostań chwilę ze mną

Chcę być sam
A kiedy ty odejdziesz
Zaraz przyjdą tacy:

Tuwim przyjdzie
z gałęzią wielkich jabłek
jak ta co zabrał
z naszego srebrnego wesela

Czesław zaraz przyjdzie
taki młodziutki jak wtedy
kiedy przyjechał z Wilna
ze słowami: ubóstwiam pana
na ustach

Tolek przyjdzie
taki jak w Aidzie
kiedy opowiadał bajki Marysi

przyjdzie Olek z papugą
motyl przyleci
co kiedyś wleciał do naszej
sypialni
wielki i osobliwy

Tak się zaludni
dookoła…

„Się zaludni”. Przyjdzie Tuwim i Czesław. Kiedy Iwaszkiewicz pisał Starego poetę, Tuwim już nie żył, żył Miłosz. Żywi i martwi w jednym stali domu. Wchodzą, wychodzą na własnych równych prawach i my nie możemy tu nic. A raczej: nie – wchodzą, wychodzą. Przewaga obecności jest po stronie umarłych. Wchodzą – żywi. Umarli – są. Nie zapowiadają się telefonem, mailem. Chodzą pomiędzy nami i naszymi sprzętami. Uświadamiają się nam pod impulsem wdzięczności, żalu, że jednak nie ma ich na naszych warunkach, na nasze potrzeby, smutki, tęsknoty. Najczęściej – wyrzutów sumienia. Także o tym – głównie o tym – jest wiersz ks. Jana Twardowskiego Śpieszmy się kochać ludzi. O tym, że ci, co umierają, pozostawiają nam niechybnie tę jedną rzecz wspólną dla nas wszystkich, którym ktoś umiera: poczucie winy. Mówiła mi Ludmiła Mariańska, nieżyjąca już poetka, która przez swoje dni przedostatnie zajmowała się mężem chorym na alzheimera: „Choćbyś opiekował się umierającym przez 25 godzin na dobę i tak zostawi ci poczucie winy – za to, że nie wymyśliłeś godziny dwudziestej szóstej, siódmej, ósmej…”.

Świat duchów to czas teraźniejszy, tyle że poza naszą kontrolą.

Granica pomiędzy światem jednych i drugich jest umowna, administracyjna. Nie uczestniczą w iluzji aktów prawnych czy powinności rodzinnych, nie muszą chodzić do nikogo na cmentarz. Są aktywni w nas, w naszym widzeniu, odczuwaniu, słyszeniu, dotykaniu. Ktoś widział zmarłego ojca, i wyglądał zdrowo. Ktoś usłyszał kroki, ktoś poczuł dotyk czyjejś śmierci. Księciu Danii pojawił się ojciec i wystawił na śmieszność swoim pośmiertnym przesłaniem… Duchy? Owszem, ale nie rozumiemy już tego słowa. Świat duchów to czas teraźniejszy, tyle że poza naszą kontrolą. „Jeśli zapomnę o Nich, Ty, Boże na Niebie, / Zapomnij o mnie” – zaklina bohater Mickiewicza. Słowa dumne i piękne, moralnie najwyższe, ale też bezradne, i dotyczą porządku innego niż pamięć. Mickiewiczowski Jan z III części Dziadów mówi o pamięci niekontrolowanej, lecz także o obowiązku przypominania – sobie i innym. Na poziomie pamięci ma opowieść tego, co widział. Zapamięta do końca życia – albo i nie – nie od niego będzie to zależeć. Jest jak pewien stary, bliski mi człowiek, który rozmawia już tylko ze zmarłymi i nikt z rodziny nawet nie zna ich imienia. Ci, o których pamięta Mickiewicz w Dziadów części III, to ci, o których Maria Janion pisała: „Do Europy – tak, ale z naszymi zmarłymi”. Ci, którzy występują w zapominanej dziś części drugiej, są pozaretoryczni. Amoralni – w tym sensie, że wobec ich istnienia nie możemy już nic. Jesteśmy w ich rękach, możemy tylko – musimy – być wśród nich, znosić ich natrętną obecność. To oni nam mówią, i o nas w swoim imieniu.

Tak więc być ze zmarłymi – w Europie, świecie, Polsce, w domu, w miasteczku Kraków czy miasteczku Warszawa – oznacza dwie różne rzeczy. Być skazanym na ich obecność i starać się o ich pamięć w nas. Pierwszy gatunek pamięci to Balladyna, która nie umie zatrzeć w sobie Aliny. Drugi – Antygona, która nie umie i chce zagubić w sobie Polinejkesa. Pamięć – los, pamięć – zobowiązanie.

* * *

„Z naszymi zmarłymi”… Coś odpycha mnie od tak wyrażonej wspólnoty: obowiązek. Komunia żywych i martwych jest dla mnie spontanicznym aktem serca, a ta spontaniczność ma swoje konsekwencje na poziomie działania. W determinacji Antygony, by pochować brata. Wszyscy jesteśmy zrobieni inaczej – ukształtowani przez los i przez nasze dojrzewanie, zdziecinnienie.
„Z naszymi zmarłymi”… Pamiętam o ojcu, który umarł prawie trzydzieści lat temu. Lecz nie ma to wiele wspólnego z moralnym obowiązkiem. Prócz tego, że chodzę na cmentarz dla żyjącej mamy, która lubi widome akty pamięci i jest spokojniejsza, kiedy na grobach bliskich leżą kwiaty. I to, że dbam, na ile potrafię, o grób ojca, jest zobowiązaniem wobec mamy, nie wobec ojca. Wobec taty, bohatera swojej własnej śmierci, mam niekontrolowaną pamięć.

Żywi są dłużnikami zmarłych, zmarli nie mogą pamiętać żywych. Aż wypali się ludzkie pamiętanie krzywdy własnej i cudzej.

Mój pierwszy tom wierszy, z 1991 roku, widział obecność ojca z postawionym kołnierzem jesionki. Drugi – z 1994 roku – miał tytuł Kołysanka dla ojca, widział obecność dziury, która pozostała po nim w pejzażu. Chłodu krajobrazu pozbawionego jego sylwetki. I pisząc ten tom, myślałem, że formułuję ostateczne pożegnanie. Ale gdzie tam… Powrócił w tomie trzecim, czwartym. W ostatnim, bodaj piętnastym. Wraca, bo zawsze był. Co książka, to iluzja, że przyszedł ostatni raz… Nic bardziej mylnego. Przychodzi zawsze. Po co? Dlaczego? Był bardzo intymnie rodzinny – myślę, że przychodzi, żebym go przytulił. Jestem bardzo intymnie rodzinny – myślę, że przychodzi, żeby mnie przytulić. Przychodzi dla swoich tęsknot. Przychodzi dla moich tęsknot. Przychodzi też, żebym spytał go o rzeczy i powiedział rzeczy, o które nigdy nie spytałem, których nigdy nie powiedziałem.

* * *

Okropne, bolesna są wyrzuty sumienia, a przecież to one są częstym, może najczęstszym impulsem do spotkania ze zmarłymi. Miałem w Krakowie dobrego kolegę, dla którego była to przyjaźń. Bogdan Rogatko, redaktor „Dekady Literackiej”. Że jest kochanym człowiekiem, czułem to zawsze. Lubił mnie, doceniał, zabiegał o spotkania – mówię to z wdzięcznością, ale bez dumy. Ze wstydem. Miał bowiem Bogdan kochany ten przyjacielski, tęskniący zwyczaj, by dzwonić na długie rozmowy w niedzielę rano, podczas śniadań i rodzinnych chwil. Mówiłem, że oddzwonię. Nie oddzwaniałem wcale lub rzadko. Aż najpierw zamilkł, potem umarł. Teraz, kiedy należy do innego nieporządku, przychodzi często. Tak fizycznie, ze swoją twarzą, ciepłym, wiecznie skrępowanym głosem. I to mnie boli. I nie jest to jego przychodzenie do mnie moją chlubną cnotą pamięci. Przychodzi jak śmierć w wierszu Cesarego Pavese – na swoich prawach. I nie mam wątpliwości, że to ja przychodzę do niego, nie on do mnie. Ale nie idę do Bogdana sam z siebie. Jadę w zaprzęgu wyrzutów sumienia, wobec których jestem bezbronny. I zadziwiająco zaskakuje mnie inne pytanie: czy, tak jak zmarli przychodzą do nas pod impulsem wyrzutów sumienia, i my przychodzimy do nich?

A nie znajdę błędom końca.
Wiecznych głodów jestem pastwą;
A któż mię nakarmić raczy?
Szarpie mię żarłoczne ptastwo;
A któż będzie mój obrońca?
Nie masz, nie masz mękom końca…!

Oto jak szamoce się duch Pana w II części Dziadów. Dokładnie jak my. Żywi są dłużnikami zmarłych, zmarli nie mogą pamiętać żywych. Aż wypali się ludzkie pamiętanie krzywdy własnej i cudzej. Niepamięć jest pozorna. I jeśli świat rodzinny zapomina, jest ktoś, kto podejmuje pamięć. W rodzinnym mieście mojego ojca nie ma ani jednego widomego grobu Żydów, którzy mieszkali tam od pięciuset lat. Nie dawało mi, i nie daje spokoju, od „żarłocznego ptastwa”. I kazało szukać jakiegoś grobu, aż ktoś miejscowy, kto potrzebował kilkuset złotych na rozwód, odezwał się do mnie, że może sprzedać fragment macewy… Ale to inna historia. Choć wcale nie.

* * *

Trzyma przy nadziei i przy życiu przypadek, kiedy ktoś może nie tyle pamięta, ile najpierw weźmie na siebie, adoptuje obowiązek pamięci i utrzymuje w stanie gotowości, nadaje jej żywych kolorów. Wspaniały poeta i eseista Piotr Matywiecki powiedział mi kiedyś w rozmowie o zapomnianych poetach mniej więcej tak: życie mnie uczy, że kiedy któryś świetny poeta wydaje się zapomniany, różnymi drogami odzyskuje pełną pamięć o nim/o niej, jakaś nowa, wrażliwa formacja, nowi, wrażliwi ludzie. Przypominają mi się te słowa płynące z doświadczonej mądrości, kiedy widzę, jak koledzy i przyjaciele z Instytutu Mikołowskiego zadbali o Witolda Wirpszę, o pamięć o poecie i jego wierszach. Jak zadbali też o zapominanego żyjącego, wspaniałego poetę Krzysztofa Karaska. Jak Piotr Mitzner prowadzi serię poetycką Biblioteka Zapomnianych Poetów, w której wydał ostatnio Zygmunta Radka i Irenę Tuwim…

* * *

Jest więc niepamięć i pamięć sprawiedliwa? Nie sądzę. Nie cierpię banalnego porzekadła „historia oceni”. Historia nie wie nic. Zna fakty, nie zna człowieka, który był ich bohaterem. Człowiek nie podlega ocenie. Podlega próbie rozmowy i zrozumienia. I często nazywamy tę próbę pamięcią.

Miesięcznik Kraków, listopad 2020 Tekst z miesięcznika „Kraków”, listopad 2020.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.